Nie ma szans na powiększenie Ekstraligi. Już raz to przerabialiśmy

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Grigorij Łaguta w kasku czerwonym
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Grigorij Łaguta w kasku czerwonym

Tadeusz Zdunek, prezes Zdunek Wybrzeża Gdańsk, stwierdził na naszych łamach, że czas na powiększenie PGE Ekstraligi do dziesięciu drużyn. Na taki ruch na razie się nie zanosi. Tym bardziej, że rozwiązanie to ma więcej przeciwników, niż zwolenników.

Ostatni raz dziesięć drużyn PGE Ekstraliga liczyła w sezonach 2012-2013. Szybko jednak odstąpiono od tego rozwiązania, bo zwyczajnie się ono nie sprawdziło. Nie wszystkie kluby poradziły sobie z większą liczbą spotkań. Problemem była też nieustanna licytacja o topowych zawodników. To wszystko odbiło się na kondycji finansowej kilku ośrodków. Dobrym przykładem jest tutaj Polonia Bydgoszcz, która długi spłaca do dziś. - Obawiam się, że dziesięć klubów mogłoby nie wytrzymać finansowo - twierdzi Krzysztof Cegielski. - Przebijanie stawek za zawodników znowu byłoby na porządku dziennym i ponownie moglibyśmy doświadczyć sytuacji, w której kluby znalazłyby się w trudnej sytuacji finansowej - dodaje.

Wydawać by się mogło, że więcej drużyn w lidze to więcej meczów, a zarazem lepsza promocja żużla. Ale zdaniem naszych ekspertów, przynajmniej na razie, nie byłby to trafny ruch. Finanse to jedno, ale problemem jest też brak klasowych zawodników. - Po prostu nie ma zawodników, którzy na odpowiednim poziomie wypełniliby składy wszystkich dziesięciu drużyn. Oczywiście, dla rozwoju dyscypliny większa liczba zespołów byłaby wskazana, ale nie możemy tracić na jakości. W tym momencie mamy wiele meczów na styku, a przy większej lidze już niekoniecznie tak by było - twierdzi z kolei Wojciech Dankiewicz.

Temat poszerzenia Ekstraligi do dziesięciu drużyn będzie jednak wracać. W Nice 1.LŻ  już teraz jest co najmniej kilka klubów, które przebąkują o tym, że w niedalekiej przyszłości chciałyby powalczyć o awans do elity. Za rok będą bić się o to kluby z Gdańska, Rybnika i Łodzi. Kluczowe jednak, aby podejść do sprawy z zimną głową. PGE Ekstraliga to potrzeba znacznie większego budżetu. A historia pokazuje, że niektórym prezesom brakowało w tej kwestii wyobraźni.

- Nie chciałbym nikomu wrzucać kamienia do ogródka, ale patrząc na kluby I- ligowe, które opowiadają się za poszerzeniem Ekstraligi, w tych samych wywiadach mówią, że na jej zapleczu finansowo nie ma wielkiego szału. Na siłę wchodzenie do Ekstraligi i później myślenie na zasadzie, że jakoś to będzie, mija się z celem. Poza tym widzę, że niektóre kluby, którym teraz nie poszło, nie awansowały do finału rozgrywek pomimo wysokich aspiracji, narzekają, że straciły pieniądze, których tak naprawdę nigdy nie mieli. To tak jakby mówić, że straciłem 6 milionów, bo nie zagrałem w totolotka - ironizuje Cegielski.

W środowisku bardziej niż o poszerzeniu Ekstraligi mówi się o znalezieniu innego, alternatywnego rozwiązania. Chodzi o to, aby kluby nie kończyły sezonu już w sierpniu. Trudno jednak o złoty środek. Jednym z pomysłów jest zaczerpnięcie wzorca z piłkarskiej Ekstraklasy i podzielić ligę na dwie grupy - spadkową i mistrzowską. - To ciekawe rozwiązanie. Pierwszy sezon miał co prawda wielu sceptyków, ale rok później wyglądało to już znacznie lepiej. Kto wie, może w żużlu też by się to przyjęło. Ludzie zajmujący się rozgrywkami mogliby to przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Można to przetestować w niższych klasach, bo tam to jest dopiero tragedia. Kluby szybko kończą sezon, a do tego jeżdżą bardzo mało meczów - sugeruje na koniec Dankiewicz.

ZOBACZ WIDEO Prezes PGE Ekstraligi chwali Włókniarza Częstochowa

Źródło artykułu: