Finał w pigułce: Unio byłaś wielka! Demolka na finiszu. Cudowny koniec szalonego sezonu (komentarz)

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Maksym Drabik i Damian Dróżdż.
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Maksym Drabik i Damian Dróżdż.

Strzelające korki od szampana, szalejący Piotr Pawlicki, płonąca marynarka prezesa Piotra Rusiecki i toasty wnoszone w parku maszyn, gdzie plastikowe kubki z mocnym trunkiem rozchodziły się jak świeże bułeczki - taki był finał PGE Ekstraligi.

KOMENTARZ. To był finał, którego długo nie zapomnę. Nie było w nim wielkiego ścigania, tylko trochę ostrej walki na łokcie na pierwszym łuku. Była za to niesamowita atmosfera i dramaturgia, jaką znam tylko z finałów DPŚ, gdzie losy medalu Polaków często ważyły się do ostatniego biegu. We wrocławskim horrorze na pięknym Stadionie Olimpijskim przed finałowym wyścigiem mieliśmy wynik 44:40 i wciąż wszystko było możliwe. Dla zawodników nie był to wymarzony scenariusz, ale dla kibiców i mediów jak najbardziej. Kochamy takie historie, dlatego na kilka sekund wstrzymaliśmy oddech. Dopiero kiedy Piotr Pawlicki i Janusz Kołodziej odjechali rywalom po starcie, stało się jasne, że Fogo Unii już nic złego stać się nie może, że będzie złoto.

Jak niesamowity był to mecz, pokazują wyniki w końcówce. Po 12. biegu Betard Sparta prowadziła w dwumeczu, po 13. był remis, ale złoto wciąż miał Wrocław, który legitymował się wyższym miejscem w rundzie zasadniczej. W dwóch ostatnich wyścigach Unia zdemolowała jednak rywala, zmiotła go z toru.

BOHATER. Kibic Sparty pewnie powie, że Maksym Drabik, bo po dwutygodniowej przerwie, i z blachą podtrzymującą złamany obojczyk, ciągnął wynik zespołu. Nie Tai Woffinden, nie Vaclav Milik, nie Maciej Janowski, ale właśnie Drabik pokazał lwie serce. Plus za rekord toru, minus za słabszą końcówkę, ale też trzeba pamiętać, że Maksym miał do niej prawo.

Zatem Drabik bohaterem Sparty, a bohaterem meczu Pawlicki, do którego, podobnie jak Jacek Frątczak, mam słabość. Może dlatego, że nie udaje, że zawsze jest sobą i jest autentyczny w tym, co robi. Miał trochę zawirowań w tym finale. Gdyby w pierwszym meczu przewodniczący jury zadzwonił do sędziego, to Pawlicki dostałby czerwoną kartkę za odepchnięcie Milika. Nic takiego jednak się nie stało. Choć nie pochwalam takich zachowań, to muszę napisać, że dobrze, iż tak to się skończyło. Milik nie został wówczas wykluczony za spowodowanie upadku Pawlickiego, choć powinien. Pawlicki nie dostał czerwonej za czynne znieważenie rywala, choć mu się należała. Bilans błędów wyszedł na zero, a my mogliśmy się zachwycać jazdą Piotra na Olimpijskim. Robił, co do niego należało na torze, szalał też w parku maszyn. Był zawodnikiem, trenerem i motywatorem w jednej osobie.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zachęca do ratowania życia

KONTROWERSJA. 1. bieg i kraksa Petera Kildemanda z Szymonem Woźniakiem. Wrocławianin oberwał deflektorem motocykla rywala i padł na tor jak rażony piorunem. Kibice mocno wygwizdali sędziego Pawła Słupskiego, gdy ten zarządził powtórkę w czterech. Miał jednak do tego prawo, błędu nie popełnił.

AKCJA MECZU. 5. bieg i Emil Sajfutdinow w roli głównej. Para Andrzej Lebiediew - Janowski długo blokowała piekielnie szybkiego Rosjanina, ale ten nie odpuszczał. Zawodnicy Sparty czując jego oddech na plecach, w końcu się pogubili. Janowskiego minął Sajfutdinow na trasie, Lebiediewa atakiem na ostatnim łuku. Wiwatujący kibice Sparty aż usiedli z wrażenia.

CYTAT. - Jestem trochę pijany ze szczęścia - stwierdził Kołodziej po meczu, w którym znakomitych cytatów było bez liku, ale wybraliśmy ten, bo w końcu idealnie oddawał on stan ciała i umysłu leszczyńskiej ekipy po zdobyciu złota.

LICZBA. 7 - tyle punktów zdobyli zawodnicy Sparty w czterech ostatnich biegach, czyli innym słowem położyli ten mecz w końcówce. A jeszcze nie tak dawno, zachwycaliśmy się jak wrocławianie na finiszu (18 punktów na 20 możliwych w 4. biegach), rozłożyli na łopatki gorzowską Cash Broker Stal.

Źródło artykułu: