Finał żużlowej PGE Ekstraligi, jak bitwa o Termopile

WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Kraksa Zengoty z Woźniakiem.
WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Kraksa Zengoty z Woźniakiem.

Kopanie po kostkach, walka na łokcie, upadki, wykluczenia, tak wyglądają finały PGE Ekstraligi, najlepszej żużlowej ligi na świecie. W pierwszym spotkaniu Unia - Sparta nawet poważni biznesmeni tracili głowę.

- Finał PGE Ekstraligi będzie niczym film "300" - żartował jeszcze przed pierwszym finałowym meczem Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi Żużlowej, bo też w grze o złoto jest Betard Sparta Wrocław, a wspomniana produkcja odnosi się do historii trzystu dzielnych Spartan broniących pod wodzą króla Leonidasa przełęczy Termopile przed atakiem Persów.

Poziom emocji w leszczyńskim odcinku finału był niesamowicie wysoki. Na pierwszym łuku mieliśmy walkę na łokcie, upadki i wykluczenia. Piotr Pawlicki walczył tak zaciekle, że po jednym z upadków dwóch ludzi musiało go wziąć pod ręce i zaciągnąć do parku maszyn. Na trybunach też się działo. 20 tysięcy kibiców robiło hałas, jakiego nie powstydziłyby się najpiękniejsze sportowe areny świecie. Tomasz Dryła z nSport+ sektor fanów Sparty ubranych w czerwone pelerynki nazwał nawet "gniazdem os".

Działacze drużyn walczących o złoto, oglądając mecz, nie mogli usiedzieć na miejscu. W parku maszyn może być tylko jeden członek zarządu, więc ci, którzy zostali w loży VIP, nerwowo przygryzali paznokcie. Józef Dworakowski, udziałowiec Fogo Unii narzekał nawet, że nie może być ze swoimi zawodnikami. - Nic dziwnego, bo jednak, co zdradził niedawno prezes Falubazu Zdzisław Tymczyszyn, gra idzie o wielką stawkę - mówi Jan Krzystyniak, były żużlowiec i trener. - Działacz obliczył, że już sam finał to co najmniej siedemset tysięcy złotych w kasie. A złoto daje pewnie jeszcze więcej.

W pierwszym finałowym meczu było tak gorąco, że w pewnym momencie doszło nawet do przepychanki w parku maszyn, która wyglądała jak minutowy kadr wycięty ze wspomnianego na wstępie filmu. Zaczęło się od tego, że Piotr Pawlicki ruszył na Vaclava Milika, złapał go za szczęki w kasku, a potem odepchnął. To wtedy spokojni zwykle ludzie zaczęli się kopać po kostkach. W rolę rozjemcy próbował wejść obecny w parku maszyn prezes Unii Piotr Rusiecki. Tak czy inaczej, ludzie, którzy mieli okazję obejrzeć zapis z monitoringu, łapali się za głowę, widząc, co sport i podwyższona adrenalina potrafią zrobić z człowiekiem.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zachęca do ratowania życia

- Żużel to jest taki sport, że w ogóle łatwo stracić głowę - komentuje Wojciech Dankiewicz, żużlowy menedżer i ekspert. - Nawet nie dziwię się zawodnikom, że czasami puszczają im hamulce, bo przecież na każdym wirażu zaglądają śmierci w oczy. Źle jest wtedy, kiedy nerwowi zaczynają być również ci, od których powinniśmy wymagać spokoju. Zwykle tak jest, ale finał to już jest ogromna stawka, więc ludzie biorą się za łby. Będąc w środku tego cyrku, przeżyłem już wiele skrajnych emocji. Nie można jednak zapominać, że kopanie, plucie, czy nawet rzucanie różnymi przedmiotami to jest tylko margines tego wszystkiego.

- Jeśli czytam, że na finale można zarobić dwa, czy nawet trzy miliony, to nic mnie nie dziwi - stwierdza Krzystyniak. - Musi być ogromna temperatura, bo wiadomo, co pieniądze potrafią zrobić z człowiekiem. Najważniejsze, że przede wszystkim mamy jednak sport i wielkie widowisko na torze. Cała reszta jest tylko teatrem, dodatkiem do show. My się podniecamy, że ktoś kogoś odepchnął czy kopnął w nogę, a za chwilę ci dwaj idą normalnie na kawę i gawędzą, jak starzy, dobrzy kumple.

Drugi mecz finałowy w niedzielę o godzinie 19.00. W pierwszym Unia wygrała 49:41. Sparta walczyć więc będzie o odrobienie 8-punktowej straty.

Źródło artykułu: