Klindt... zaspał

Nicolai Klindt nie wystartował w inauguracyjnym spotkaniu ligowym w Rzeszowie. Z pewnością kibice zastanawiają się, z jakiego powodu Duńczyk nie zdążył na samolot. Zawodnik Klubu Motorowego Ostrów postanowił wyjawić nam całą prawdę.

Reprezentant ostrowskiego klubu, mimo absencji w Rzeszowie, śledził na bieżąco jazdę swoich kolegów w internecie. Czy jego zdaniem Klub Motorowy Ostrów wygrałby niedzielne spotkanie, gdyby sam zainteresowany pojawił się w Rzeszowie? - Śledziłem całe spotkanie w internecie. To był naprawdę bardzo wyrównany mecz. Gdybym wziął udział w tych zawodach to odnieślibyśmy zwycięstwo. Jestem o tym przekonany w stu procentach, ponieważ straciliśmy do rywali zaledwie sześć punktów. W najbliższej kolejce będziemy już znacznie silniejsi i pokonany Poznań. Poza tym, w niedzielę żadnego punktu nie zdobył Gomólski. Gdyby ten żużlowiec zapisał na swoim koncie przynajmniej trzy lub cztery punkty, to zwycięstwo również mogłoby być po naszej stronie. Chciałbym bardzo, ale naprawdę bardzo przeprosić ostrowskich działaczy i kibiców. Jest mi bardzo przykro i mam nadzieję, że będziecie w stanie wybaczyć mi mój błąd! - mówi na wstępie Nicolai Klindt.

Duńczyk postanowił wyjawić nam prawdziwy powód swojej absencji w Rzeszowie. - Po prostu chciałbym powiedzieć prawdę - zaznacza wyraźnie na samym początku. - Równie dobrze mógłbym ci teraz powiedzieć, że mój samochód zepsuł się w drodze na lotnisko. Tak jednak nie było. Chciałbym opowiedzieć o tym, co stało się naprawdę, a powiem szczerze, że niewiele osób tak robi. Ustawiłem mój budzik w ten sposób, żeby wstać na czas. Kiedy go usłyszałem, natychmiast włączyłem światło. Wtedy przestawiłem budzik o 5 minut po to, żebym mógł mieć jeszcze pięć minut relaksu, ale niestety nie słyszałem go za drugim razem, podobnie jak mój angielski mechanik. Obudziłem się piętnaście minut przed startem samolotu. Niestety, żeby dostać się na lotnisko potrzeba przynajmniej 45 minut. Kiedy zorientowałem się, że jestem spóźniony, postanowiłem znaleźć inny samolot. Sprawdziłem niemal wszystkie lotniska w Anglii – Stansted, Luton, Birmingham, Heathrow, Liverpool i Manchester, ale z żadnego z nich nie było lotu do Rzeszowa. W mieście naszego niedzielnego rywala jest wprawdzie lotnisko, ale obsługuje ono jedynie poranne loty. Znalazłem jedynie połączenie do Krakowa. Ten samolot lądował jednak dopiero o 14:50, a jak wiadomo zawody zaczynały się o godzinie 15:00. Próbowałem naprawdę wszystkiego! - tłumaczy się zawodnik Intaru Ostrów Wielkopolski.

Duńczyk zdaje sobie doskonale sprawę, że zawiódł ostrowskich działaczy i kibiców. - Wiem, co ludzie teraz o mnie myślą. Kontaktowałem się już z prezesem naszego klubu i w niedzielę mamy odbyć poważną rozmowę. Spóźnienie na samolot może przytrafić się naprawdę każdemu. Jest znacznie więcej osób ode mnie, którym przydarzyło się dokładnie to samo. Jestem takim samym człowiekiem jak każdy z nas. Realia są jednak takie, że jestem bardzo ważną częścią ekipy z Ostrowa i dlatego nie powinienem się spóźniać na samolot, szczególnie w przypadku tak ważnego spotkania jak to niedzielne. Raz jeszcze chciałbym powiedzieć, że jest mi bardzo, ale to bardzo przykro z powodu tego, co się stało. Mam nadzieję, że będę mógł jakoś to wszystko wynagrodzić - mówi młodzieżowiec rodem z Danii.

Prezes, Janusz Stefański zapowiedział, że Duńczyka za niedzielną absencję spotka kara. Klindt nie chce jednak tego komentować. - Nie chciałbym tego komentować. To sprawa pomiędzy klubem a mną - zakończył.

Komentarze (0)