Piotr Olkowicz. Pan z telewizora: Pełny notes pomysłów na transmisje w ELEVEN

WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Mecz Nice 1.LŻ
WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Mecz Nice 1.LŻ

W Lany Poniedziałek inauguracja sezonu w Pile niestety się nie udała. Polało trochę za mocno. Chociaż z trenerem Januszem Ślączką i komisarzem Zbigniewem Kuśnierskim zaklinaliśmy radary pogodowe, aura ostatecznie i tak postawiła na swoim.

W tym artykule dowiesz się o:

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***

Ale… kto się na deszczowym żużlu nie sparzył ten prawdziwego żużla nie robił.
Zaraz po zejściu z anteny rozdzwoniły się telefony. Maciej Kowalski, bardzo ciekawa postać, zaraz będzie o nim szerzej, otrzymał mnóstwo telefonów z gratulacjami. Transmisja z deszczu w Pile została w nich okrzyknięta najlepszą transmisją z deszczu na żużlu ever. Maciek, producent żużlowych transmisji w ELEVEN SPORTS, wie co mówi i nie rzuca słów na wiatr.

Wieczorem błyskotliwie skonstatował z właściwą sobie skromnością, że kilka patentów zastosowanych z naszej pierwszej transmisji z Rzeszowa, zauważył potem w innych transmisjach żużlowych. Ale wcale się tym nie przejął. Nowych pomysłów ma podobno cały notes. Kiedy gawędziliśmy sobie o nich podczas świątecznej podróży do Piły, odniosłem wrażenie, że Kowalski nie zawaha się ich użyć. To znaczy zastosować w praktyce. Jeden z pomysłów, nad którym pracujemy, spowoduje, że zasiadając przed telewizorem napoje i zakąski lepiej będzie trzymać w pojemnikach z przykryciem. Z obawy o ich niekontrolowaną utratę rzecz jasna. Nie mogę na razie zdradzić co to będzie, ale naprawdę warto poczekać jeszcze około miesiąca, by przekonać się na jakie pokazywanie żużel zasługuje.
 
Skoro jesteśmy w klimatach pierwszoligowych warto poświęcić akapit meczowi, który akurat nie dał się storpedować opadom. Faworyzowana tarnowska Unia nieoczekiwanie poległa już w drugiej odsłonie ich batalii o powrót do Ekstraligi. W zasadzie od poniedziałku wiadomo już, że na Wandzie, której start w rozgrywkach jeszcze kilkanaście dni temu stał pod olbrzymim znakiem zapytania, jeszcze kilku faworytów połamie sobie zęby. Weryfikacja siły ogniowej klubu Z Nowej Huty już za momencik w Rzeszowie, a nawet gdyby tam się nie udało, to tydzień później pilanie będą podążali w kierunku Małopolski bynajmniej nie w roli faworyta.

ZOBACZ WIDEO Dwie zmarnowane "11" nie przeszkodziły Atletico. Zobacz skrót meczu z Osasuną [ZDJĘCIA ELEVEN]

Poza Krakowem odjechały jeszcze jedne zawody. I to wcale nie cudem, chociaż cuda się tam działy. O zwycięskim otwarciu ekipy z Gorzowa zadecydował kluczowy ostatnimi czasy czynnik w relacjach toruńsko - stalowskich czyli Martin Vaculik. Dla sympatycznego Słowaka powrót na stadion klubu, którego barwy reprezentował jeszcze w ubiegłym roku miał drugie, trzecie czy nawet czwarte dno. Kibice, którzy jak najcieplej mogli powitali Martina, mając zapewne na uwadze gorzki w skutkach bieg 13. z ubiegłorocznego finału w Gorzowie. Tam do szczęścia torunian wystarczyłoby, żeby prowadzący Vaculik, przepuścił jadącego zaraz za nim Chrisa Holdera, a wówczas istniało uzasadnione domniemanie, iż gdyby w obu wyścigach nominowanych pojechał Greg Hancock, Martin mógłby przechodzić do Stali ze złotym, a nie tylko srebrnym medalem na szyi.

Vaculik rozstawał się z senatorem Termińskim w nie najlepszych nastrojach. Właścicielowi Get Well miał zatem również coś do udowodnienia. W takich okolicznościach backgroundowych nawet kosmetyczne przemodelowanie drugiego łuku nie mogło pokrzyżować Martinowi ochoty na słodki rewanżyk. Bratysławianin z wyboru podejmował idealne decyzje, jeździł bezbłędnie i w zasadzie z dzielnie sekundującym mu, równie pragmatycznym Przemkiem Pawlickim udźwignęli ciężar tego thrillera.

Nie wiedzieć czemu po zawodach od czci i wiary osądzony został sędzia Tomasz Proszowski z Tarnowa. Jeśli po tym meczu zostanie wciągnięty na czarną listę okaże się, że w naszym kraju nie ma kto sędziować, bo wszyscy inni dobrze rokujący arbitrzy są już na nią wciągnięci.

Mam naturalnie w związku z tym gotowe rozwiązanie. Kiedy nie będzie już zupełnie kogo wysłać na wieżyczkę dzwońmy za granicę. Może w związku z powiedzeniem, że kobiety łagodzą obyczaje "pogwizdałyby" gościnnie Sussanne Huttinger z Austrii albo jej koleżanka z Anglii Christina Turnbull. One nie miałyby wątpliwości czy wykluczać Hancocka czy Zmarzlika. Ba, one nie miałyby nic przeciwko temu, żeby "Żaba" mówił do nich na "ty". Zaś co do całej sytuacji z wykluczaniem. Najważniejsze, że Bartek odebrał kolejną ważną lekcję. W kontekście walki o medale w GP. Po dogłębnej analizie z tatą i Stanleyem Chomskim będzie pamiętał, żeby poczekać, a nie wyprzedzać od razu, na hurra. A sam werdykt? Wyszło kto jeździ na szlace lat 40. Hancock zrobił to co musiał w tych okolicznościach i zrobił to na tyle delikatnie, że ryzyko klęski było minimalne. Zmarzlik zrobił to czego robić nie musiał. Kto jednak nie ryzykuje, nie pije szampana.

Piotr Olkowicz

Źródło artykułu: