WP SportoweFakty: Żużlowcem jest pan już 21 lat. Da pan radę jeździć 30?
Rafał Okoniewski: Pewnie, że dam. Czuję się bardzo dobrze. Kondycyjnie jest w porządku. Warunek jest taki, że po drodze nie może wydarzyć się nic złego. Oczywiście, musi być jeszcze motywacja, chęci i ten głód. Bez tego ani rusz, ale większych przeszkód nie widzę.
W GKM-ie mówią tak samo. Dodają, że bardzo pan o siebie dba, byle czego nie je, a namówić pana na piwo to duży wyczyn nawet po sezonie.
-
Tak zostałem wychowany. To w dużej mierze zasługa taty, który też był sportowcem. Wpoił mi, że trzeba się prowadzić. To dotyczy zarówno diety, jak i używek. Z drugiej jednak strony, to nie tak, że jestem całkowitym abstynentem. Są okazje i wtedy da się mnie namówić. W trakcie sezonu jednak nikt tego nie zrobi. Ale w sylwestra czy czasie wolnym wypiję jedno piwo lub drinka. A dietę trzymam praktycznie cały czas. Teraz muszę tego pilnować jeszcze bardziej.
Dlaczego?
- Metabolizm zmienia się z wiekiem i jest kwestią bardzo indywidualną. Jeden może zjeść konia z kopytami, a drugi musi cały czas uważać. Kiedyś było u mnie inaczej. Teraz muszę sobie wszystko wyliczać i pamiętać o odpowiednich porach jedzenia. To wymaga dużej kontroli. W zasadzie to daje sobie tylko miesiąc czy półtora laby. To jest zaraz po zakończeniu rozgrywek. Ale generalnie jest tak, że przemiana materii pogarsza się wraz z wiekiem. Na ten moment ważę 61 - 62 kilogramy i uważam, że to moja idealna waga. W zasadzie to wiem, że tak jest, bo kiedyś po prostu przesadziłem.
Za dużo pan zrzucił?
- Tak, zszedłem za nisko i to źle wpłynęło na moje ogólne samopoczucie. Paliłem już mięśnie i brakowało mi tchu. W jeździe to było widoczne. Przesadzić w drugą stronę też jest łatwo. Uprzedzę pana kolejne pytanie. To było, kiedy jeździłem w Rzeszowie. Ważyłem wtedy niecałe 57 kilogramów. Nigdy więcej. Teraz jest optymalnie.
ZOBACZ WIDEO Skład MRGARDEN GKM Grudziądz na sezon 2017!
A to prawda, że z wiekiem trzeba więcej trenować?
- Zdecydowanie. Wszystko przychodzi trudniej. Trzeba włożyć jeszcze więcej wysiłku i serca. Jakoś mi się to udaje. Mam dobrego trenera. Od wielu lat współpracuję z Tomaszem Frąckowiakiem i jestem z tego naprawdę zadowolony. Potwierdzi to pewnie wielu innych zawodników, bo przygotowuję się wspólnie z Norbertem Kościuchem, Krzysztofem Kasprzakiem czy Adamem Skórnickim. Jeśli dodamy do tego mechaników, to tworzy się całkiem niezła ekipa, z którą można pograć w unihokeja czy piłkę nożną.
Jest pan doskonałym startowcem. Refleks pan wypracował czy się z nim urodził?
- To jest raczej wypracowane. Refleks to tylko jedna strona medalu. Nie można wszystkiego do tego sprowadzać. Dobry start polega to zgraniu motocykla z warunkami torowymi, dobraniu odpowiedniej koleiny i czuciu motocykla. Trzeba potrafić go właściwie wypuścić. Przy dojeździe koło maksymalnie 10 centymetrów nad torem i wtedy jest najlepsza przyczepność. Zatem nie wystarczy urodzić się z refleksem.
Słyszałem, że zdecydował się pan na współpracę z psychologiem.
- To prawda i chyba kolejny dowód, że nie myślę o zakończeniu kariery, tylko szukam nowych metod. Wcześniej tego u mnie nigdy nie było. Chyba doszedłem do takiego wniosku za późno. Dojrzałem dopiero teraz i uważam, że efekty będą widoczne. Widocznie tak miało być. Spróbowałem, bo nie zamierzam sobie później zarzucać, że można było zrobić coś więcej.
GKM Grudziądz to będzie pana ostatni klub?
- Takie słowa padły już kiedyś podczas jednej z rozmów. Możliwe.
Jak to interpretować? Dał pan im słowo?
- Spokojnie, już wyjaśniam. Jestem doświadczony i wiem, że nigdy nie mówi się nigdy. Mogę jednak powiedzieć o swoich chęciach. Z włodarzami GKM-u się dogaduje, dobrze mi u nich. Atmosfera jest świetna. Jeśli tak zostanie, to nie zamierzam odchodzić. GKM może być moim ostatnim klubem. Chętnie skończyłbym tam karierę. Inna sprawa, że to zależy też ode mnie. Muszę trzymać poziom.
[nextpage]Jeździłby pan dziś na takim poziomie, gdyby po Rzeszowie nie trafił do Grudziądza?
- Różnie mogło być. Byłem mocno zniesmaczony. Pan pyta, czy bym jeździł na takim poziomie, a w sumie to wtedy ważyły się losy mojej dalszej kariery.
Chciał pan skończyć?
- Gdybym wypadł z obiegu, to pewnie bym skończył. Widzi pan, życie jest przewrotne. Na wstępie pan zapytał, czy dam radę jechać 30 lat. A gdybym nie był teraz w Grudziądzu, to tej dyskusji byśmy pewnie nie odbywali. GKM wyciągnął do mnie rękę. Staram się im odpłacić z nawiązką. To również z tego powodu chcę tu być do końca.
Dług wdzięczności?
- Aż tak to nie. Doceniam to, co zrobił klub. Wiele im zawdzięczam, ale nie chciałbym stawiać sprawy tak, że muszę coś spłacać do końca życia, bo pewnie i klub o tym tak nie myśli. Jestem jednak bardzo wdzięczny za zaufanie. Trafiłem w GKM-ie na świetnych ludzi i nie chcę odchodzić.
A inni próbowali pana wyciągnąć z Grudziądza?
- To nie ma chyba znaczenia. Przecież nie było takiej opcji. Jak już mówiłem, zbyt dobrze mi tutaj. Szybko dogadałem się z GKM-em.
I to mówi zawodnik, któremu kiedyś wielu ludzi przypinało pewną łatkę. Wie pan jaką?
- Pewnie taką, że skaczę po klubach. Wiem, że tak mówili. Owszem, zmieniałem kluby, ale nic nie działo się bez powodu. To nie było tak, że nigdzie nie mogłem wysiedzieć, że ciągle chciałem więcej. Lubię stabilizację. W Grudziądzu ją mam i nie zamierzam się stąd ruszać. To kwestia spotkania odpowiednich ludzi. Mam świetny kontakt z prezesami i trenerem. Nie mówię, że we wszystkich innych klubach było zawsze źle. To nieprawda. Pewne rzeczy się jednak szybciej wypalały, brakowało chemii, albo nie byłem już potrzebny.
Podobno równie długo co o żużlu, można z panem pogadać o polowaniach.
- To prawda. Ma pan ochotę?
Pewnie. To pana drugie życie?
- Doskonała odskocznia. Jestem myśliwym i się tego nie wstydzę. W ten sposób odpoczywam. Lubię też wędkarstwo. Ale faktem jest, że polowania to dla mnie miła forma spędzania czasu. Wszystko bierze się chyba z tego, że odpoczywam, kiedy jestem na łonie natury. Jeśli można to jeszcze pogodzić i powiązać z rodziną, to już w ogóle rewelacja.
Gdzie pan poluje i na co?
- U siebie w kole łowieckim Śmigiel. Skoro już zaczęliśmy ten temat, to mam prośbę. Mogę?
Jasne.
- Chciałbym bardzo gorąco pozdrowić wszystkich z koła. Wiele razy mi zarzucali, że nie pamiętam o nich przy okazji wywiadów. Wracając do pytania, to nie jeżdżęna polowania poza granice naszego kraju. Wystarcza mi to, co mam na miejscu. A poluję na to, co można w danym okresie. Wszystkiego przestrzegam, działam w sposób bardzo etyczny. Niczego nie można mi zarzucić.
A co będzie kiedy zakończy pan karierę? Czy żużel stanie się zamkniętym rozdziałem?
- Wolałbym jeszcze tak daleko nie wybiegać. To zależy od zbyt wielu czynników. Na razie żyję chwilą. Inna sprawa, że byłoby mi łatwiej odpowiedzieć na pana pytanie, gdyby na żużlu jeździł mój syn.
Nie interesuje go to?
- Woli motocross.
Cieszy się pan, że nie ciągnie go do żużla czy jednak trochę żałuje?
- Ani jedno, ani drugie. Widocznie tak miało być, choć pewnie czeka mnie dzięki temu mniej stresu. Na pewno będę mieć też więcej wolnego czasu. Pewnie bardziej przeżywałbym jego jazdę niż swoją. Tak przypuszczam, bo wiem, jak było z moim ojcem. Jeśli syn wybrał taką drogę, to będę go wspierać. Skoro nie czuje żużla, to może i lepiej. Fajnie, że jeździ na tym crossie. Robi to jednak bardziej amatorsko. Ma 16 lat, ale z motocyklami kontakt jest u niego chyba od zawsze. Siedział już na nim w wieku trzech lat. Myślę, że byłoby z nim inaczej, gdyby żył mój tata. To on trzymał nad nim pieczę. W latach młodzieńczych spędzali ze sobą wiele czasu, bo ja byłem zajęty profesjonalną karierą. Widocznie tak miało być. Żużel to nie wszystko. Można bez tego żyć. Poza tym, sport w rodzinie na pewno zostanie. Mam jeszcze 11-letnią córkę, która jeździ konno. W lutym czekają ją pierwsze zawody.
Rozmawiał Jarosław Galewski