Jako najlepszy żużlowiec w kraju, Carter otrzymał również od Halifax Dukes stosowną podwyżkę w kontrakcie na sezon 1982. Wynegocjował ją dla niego nie kto inny jak Ivan Mauger, a włodarze ekipy z The Shay musieli z tego powodu delikatnie podnieść ceny biletów na mecze oraz programów. W dzisiejszych czasach nikogo już nie dziwi, gdy jeźdźcy twardo negocjują warunki finansowe swoich usług, ale kiedy zawodnik z hrabstwa West Yorkshire pewnego dnia odmówił startu w zawodach towarzyskich w Birmingham, to posypały się na niego gromy. - Nie opłaca mi się ten występ, jestem wart zdecydowanie więcej - mówił Kenny, a niektórzy obserwatorzy już wydali wyrok: Anglik jest chciwy, a pewien Nowozelandczyk ma na niego zły wpływ.
Kenny z jednej strony na każdym kroku zapewniał, że najbardziej zależy mu na wywalczeniu tytułu mistrza świata, a z drugiej często dawał sygnały, iż speedway to dla niego głównie sposób na zarabianie pieniędzy. Wszystko przez to, że ta cała jego miłość do żużla była bardzo skomplikowana. - Ten sport sam w sobie go nie cieszył - tłumaczy Jimmy Ross. - On po prostu był typem człowieka, który lubił wygrywać, a zwycięstwa wiązały się z zarabianiem pieniędzy. Każdy punkt oznaczał dla niego pewną sumę, dlatego na koniec zawodów zawsze interesowało go ile łącznie się uzbierało. Pewnego razu wraz z kilkoma kumplami zabrałem go na mecz do Sheffield, ale po dwudziestu minutach w roli widza stwierdził, że go to nudzi, i że chce iść do domu.
Skąd takie podejście Kenny'ego do speedwaya? Prawdopodobnie stąd, że gdyby mógł cofnąć czas, to zamiast na żużel postawiłby, tak jak młodszy brat Alan, na wyścigi po torach asfaltowych. Jeździec Halifax Dukes wielokrotnie był widywany m.in. na torze Donnington Park, gdzie pędził motocyklem z prędkością niemal 300 km/h. Wśród znajomych często chwalił się też, że bez najmniejszego problemu byłby w stanie pokonać swojego brata, który odnosił spore sukcesy w klasie 250cc. - Nie mam pojęcia czy dałby radę z nim wygrać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby mu się ta sztuka udała - ocenia Doug Wyer, wieloletni kolega Cartera z teamu Książąt.
27 marca, czyli dzień przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, Kenny wywalczył swój pierwszy komplet punktów w sezonie 1982. To jednak nie mecz przeciwko Sheffield Tigers był jego celem na trwającą kampanię. Liczyło się przede wszystkim zdetronizowanie Bruce'a Penhalla na tronie IMŚ. Już sam dźwięk nazwiska Amerykanina wprowadzał Brytyjczyka w bojowy nastrój. - Cały czas jestem wkurzony o to, co zaszło w White City - mówił. - Jeśli ktoś niszczy twój najlepszy motocykl i nowiutki kombinezon, to ciężko przejść nad tym do porządku dziennego. Tamten wypadek uderzył mnie solidnie po kieszeni i mógł wyrzucić za burtę mistrzostw świata. Nie jestem jednak mściwy. Gdybym był, to podczas zeszłorocznych zawodów o Złoty Kask odpłaciłbym mu się tym samym. Podsumowując: nie lubię, kiedy on mnie pokonuje, a on nie lubi, kiedy ja mijam linię mety przed nim, więc obaj wyjątkowo się mobilizujemy, gdy stajemy razem pod taśmą.
ZOBACZ WIDEO Dakar: meta osiągnięta. Polacy w czołówce (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Historia pamięta żużlowców, dla których przede wszystkim liczył się wynik drużyny. Tacy często byli w stanie zrezygnować ze zwycięstwa w gonitwie na rzecz asekurowania mniej utalentowanego kolegi z pary. Dziś takich jeźdźców właściwie już nie ma, ale w czasach Kenny'ego Cartera ta grupa nie stanowiła jeszcze totalnego marginesu i reprezentanta Zjednoczonego Królestwa często krytykowano za to, że jest zbytnio skoncentrowany na sobie, i że jego komplety "oczek" nie zawsze przynoszą korzyść drużynie. - Ludzie gadali, że w Sheffield nie pojechałem zespołowo, ale przecież ja starałem się wygrać dla mojej drużyny każdą gonitwę - reprezentant Zjednoczonego Królestwa przedstawiał swój punkt widzenia. - Dla mnie 3 punkty w wyścigu oznaczały co najmniej remis, a każda zdobycz wywalczona przez kolegę dawała biegowe zwycięstwo. Kiedy próbujesz pokonać Ivana Maugera czy Petera Collinsa, to nie jesteś w stanie holować Craiga Pendlebury'ego lub kogokolwiek innego. Wszystkim krytykom powtarzam zawsze, że gdybyśmy mieli siedmiu zawodników jeżdżących tak jak ja, to bez problemu wygralibyśmy każdy mecz.
Młodzieniec z Halifax miał wielu oponentów, lecz żaden kolega z ekipy Książąt nie skarżył się na współpracę z nim. Jeśli było trzeba, Kenny pożyczał podczas zawodów swoje motocykle kumplom, bo najważniejszy był przecież wynik zespołu. Bywało też, że sam korzystał z nieswojego sprzętu, a jedna taka historia urosła do miana anegdoty. Otóż podczas wyjazdowego meczu przeciwko Wimbledon Dons motocykl Cartera nie był najlepiej dopasowany do nawierzchni, więc Kenny dosiadł "rumaka" należącego do Billy'ego Burtona. Wygrywał na nim wszystko, dlatego kumpel w końcu poprosił go o zwrot, ale doczekał się... dopiero po zakończeniu spotkania.
[nextpage]
Nie da się ukryć, że najlepszy zawodnik teamu z The Shay był człowiekiem o dwóch twarzach. Z jednej stronie pragnął zawsze wygrywać i zarabiać na tym jak najwięcej pieniędzy, a z drugiej liczył się dla niego zespół i osiągane przez niego wyniki. Carter wiedział również, kiedy powinien zadbać o własną kieszeń, a kiedy wypadałoby zrobić coś dla innych. Po śmiertelnym wypadku nastoletniego Bretta Aldertona w King's Lynn nie miał problemu z pomocą poprzez występ w turnieju charytatywnym, a w wolnym czasie potrafił odwiedzić szkołę dla niepełnosprawnych i rozdać dzieciakom mnóstwo naklejek, autografów oraz biletów na mecz Halifax Dukes. Zjadł nawet z nimi deser. - Podczas następnego spotkania na The Shay podszedł do tych dzieci w tłumie, żeby sprawdzić czy dobrze się bawią - wspomina Jimmy Ross. - Ludzie zazwyczaj mieli go za potwora i nie znali jego drugiej twarzy. Wprawdzie nie przepadł zbytnio za Amerykanami, no ale...
Gdyby móc przyrównać charakter Kenny'ego Cartera do któregokolwiek z jeźdźców rywalizujących w XXI wieku, wielu postawiłoby na Nickiego Pedersena. Podczas serii pięciu test-meczów przeciwko USA młodzieniec z Halifax startował w parze z pięcioma różnym zawodnikami. Nie był to przypadek. - Zapytany o to z kim chciałby jeździć w parze, rzucał tylko: "A kto by chciał ze mną?" - opowiada Eric Boocock, były menadżer reprezentacji Zjednoczonego Królestwa. - Bez względu na wszystko, on startował przede wszystkim dla siebie. Nie mówię, że w ogóle nie zwracał uwagi na partnera, ale jeśli ktoś był przed nim, to nie patrzył czy to kolega z drużyny, czy przeciwnik. W głowie miał tylko to, żeby być pierwszym na mecie, a jego motto brzmiało: "dbaj o siebie". Z tego powodu nie cieszył się zbytnią popularnością w parkingu - dodaje. Zdarzało się, że kumple z kadry skarżyli się na Cartera, iż w ferworze walki ich nie zauważa, ale ten zawsze znajdował na to jakieś wytłumaczenie. Twierdził, że kolega albo wszedł mu w paradę, albo nie był dostatecznie szybki, żeby na niego czekać.
Postawa Kenny'ego jednym imponowała, a innym nieszczególnie, lecz przyświecającym jej celem było sięgnięcie po upragnione złoto IMŚ. Finał Światowy 1982 zaplanowano w Los Angeles, a Carter po prostu nie znosił Amerykanów. Gdyby triumfował w USA, cieszyłby się więc podwójnie. Co najbardziej denerwowało Brytyjczyka w kolegach zza oceanu? Otóż uważał on ich za... dopingowiczów. Lata osiemdziesiąte to przecież złota era wspomagaczy i chodziły słuchy, że reprezentanci Stanów Zjednoczonych lubowali się w marihuanie oraz amfetaminie. Szczególnie ten drugi narkotyk okazywał się niezwykle pomocny w speedwayu, gdyż poprawiał refleks pod taśmą oraz wzmagał uczucie euforii, które tłumiło strach przed podejmowaniem ryzykownych decyzji na torze. Gdy o sprawie zrobiło się naprawdę głośno, w brytyjskim speedwayu wprowadzono wyrywkowe testy na obecność narkotyków.
W sezonie 1982 Kenny Carter miał szansę na trzy medale mistrzostw świata: w parach, drużynowo oraz indywidualnie. 2 czerwca zajął trzecie miejsce w Finale Brytyjskim, stanowiącym jedną z eliminacji IMŚ. Trzy dni później wspólnie z Peterem Collinsem wygrał półfinał MŚ par w Pradze, a pod koniec miesiąca Anglicy zajęli dopiero trzecie miejsce w Finale Interkontynentalnym w Vojens i odpadli z rywalizacji o tytuł DMŚ. Na duńskiej ziemi młody żużlowiec wystąpił pomimo kategorycznego sprzeciwu lekarzy, ponieważ tydzień wcześniej podczas spotkania w Wimbledonie gwóźdź poharatał mu jeden z palców lewej ręki. W obawie przed zakażeniem doktorzy zalecili żużlowcowi około miesiąc odpoczynku, ale ten nic sobie z tego nie robił, wsiadł na motocykl i uzbierał komplet 12 "oczek". - Mam zadanie do wykonania i lekki ból mnie nie powstrzyma - mówił Kenny jeszcze przed turniejem, a po parkingu krążyła historia, że na dzień przed feralną kontuzją przesadził z ilością wypitego taniego, rosyjskiego szampana, którego sobie przywiózł na pamiątkę z zawodów na wschodzie Europy.
Kolejny przystanek na drodze do Finału Światowego IMŚ stanowił Finał Zamorski w londyńskim White City. Do następnego etapu eliminacji przechodziło aż dziesięciu pierwszych zawodników w końcowej tabeli zawodów, co przy całej plejadzie znakomitych Brytyjczyków, Amerykanów, Australijczyków oraz Nowozelandczyków sprawiało, iż część rewelacyjnych jeźdźców i tak dość wcześnie musiała się pożegnać z marzeniami o podróży do Los Angeles. Kenny Carter uzbierał ostatecznie 12 punktów i finiszował na drugiej pozycji. Z jednej strony mógł być z siebie zadowolony, bo po dwóch słabszych gonitwach odbudował się i zwyciężył w trzech kolejnych. W swoim ostatnim starcie pokonał nawet triumfatora zawodów, Dave'a Jessupa, ale wyścig ósmy to też porażka z Brucem Penhallem i powód do wielkiego rozczarowania. Amerykanin wprawdzie zajął w Londynie trzecią pozycję, ale Kenny nie mógł się czuć nawet połowicznym zwycięzcą tej rywalizacji, gdyż reprezentant USA uzbierał tylko o punkt mniej od niego, a w swoim ostatnim występie mierzył się z trzema rodakami, którzy też walczyli o awans i... odpuścił. To małe oszustwo nie uszło uwadze publiczności. Na tor poleciały puszki i inne przedmioty, a podczas dekoracji uwielbiany dotąd Jankes został zwyzywany od najgorszych. Uprzejmość Grega Hancocka względem Chrisa Holdera w Melbourne A.D. 2016 nie była więc pierwszym altruistycznym wyczynem amerykańskiego mistrza świata w zawodach rangi IMŚ.
Wielu obserwatorów krytykowało zachowanie Bruce'a jako niezgodne z duchem sportowej rywalizacji. Znaleźli się też tacy, którzy bronili Penhalla twierdząc, iż nie miał on właściwie innego wyjścia i dbał jedynie o interes organizatorów Finału Światowego w LA, którzy mogliby mieć problemy z frekwencją, gdyby w stawce znalazł się zaledwie jeden reprezentant USA. Swój głos w sprawie zabrał również Kenny: - Osobiście nie postąpiłbym w ten sposób. Wielokrotnie wyświadczałem innym przysługi, ale jeśli chodzi o mistrzostwa świata, to każdy powinien dbać o siebie i eliminować z gry głównych rywali, jeżeli nadarza się taka okazja. Ja wszystko rozumiem, ale ciekaw jestem jak poczułby się Bruce, gdyby teraz na ten przykład mistrzem świata został Dennis Sigalos. Jestem pewien, że plułby sobie w brodę.
Ostatnim przystankiem na drodze do Finału Światowego był Finał Interkontynentalny, który w 1982 roku zaplanowano na 23 lipca w Vetlandzie. Dla Kenny'ego Cartera była to pierwsza w życiu wycieczka do Szwecji, co w dzisiejszych czasach brzmi kuriozalnie, kiedy codziennością każdego żużlowca jest jazda w kilku ligach, a Elitserien uważana jest za drugą na świecie, zaraz po polskiej Ekstralidze. Brytyjczyk w Kraju Trzech Koron poradził sobie jednak bardzo dobrze i zajął w zawodach drugie miejsce, tuż za plecami swojego rodaka - Lesa Collinsa. Przepustkę na sierpniową wyprawę do Los Angeles wywalczyło pierwszych jedenastu jeźdźców, wśród których nie zabrakło oczywiście broniącego tytułu IMŚ Bruce'a Penhalla. Rywalizacja w Kalifornii zapowiadała się więc pierwszorzędnie.
Koniec części szóstej. Kolejna już w najbliższą niedzielę.
Bibliografia: Halifax Courier, Speedway Plus, Speedway Star, Tony McDonald - Tragedy: The Kenny Carter Story.
Serdecznie podziękowania dla Mike'a Patricka, właściciela witryny www.mike-patrick.com, za udostępnienie fotografii wykorzystanej w tekście.
Poprzednie części:
Od startu pod górkę. Pierwsza część historii Kenny'ego Cartera
Pierwszy wiraż. Druga część historii Kenny'ego Cartera
W końcu na prostej. Trzecia część historii Kenny'ego Cartera
Witaj elito! Czwarta część historii Kenny'ego Cartera
Poza podium. Piąta część historii Kenny'ego Cartera