Na płycie stadionu Włókniarza od lat można usłyszeć głos Tomasza Lorka, który staje się ambasadorem tego klubu. Znany z komentowania żużla, tenisa, czy Formuły 1 dziennikarz nie tylko umila zawody żużlowe w Częstochowie swoją obecnością, ale też czynnie działa na rzecz Włókniarza.
Historia współpracy Tomasza Lorka z Włókniarzem jest długa i sięga jeszcze początku bieżącego tysiąclecia. Jak przyznał w rozmowie z nami sam zainteresowany, ma być za co wdzięczny ludziom z Częstochowy. - W domu mnie uczono, że niezależnie od tego, co się robi, należy pamiętać o ludziach, którzy mają serce. Uważam, że Włókniarz Częstochowa jest wyjątkowym klubem. W 2007 roku po finale DPŚ w Lesznie, ja, moja małżonka oraz Piotr Żyto cudem uszliśmy z życiem, bowiem przytrafił nam się wypadek samochodowy. Ludzie z Włókniarza, Mirek Ziębaczewski, Marian Maślanka, czy Michał Świącik zatroszczyli się o nas. Robili takie rzeczy, które pozwalają dostrzec w ludziach, że to nie jest szacunek dla Tomka Lorka jako komentatora, ale po prostu człowieka. W naturalny sposób odwzajemniam to uczucie. To jest mega frajda robić cokolwiek dla Częstochowy. Pomijam już tysiące rzeczy, które się robiło w mistrzowskim 2003 roku, od ratowania psychy Ryana Sullivana po silniki dla Grześka Walaska. Tysiące historii. To miejsce coś w sobie ma - opowiada Tomasz Lorek.
W Częstochowie łączą go nie tylko dobre relacje z władzami klubu, ale też z kibicami. Często współgra z trybunami przy Olsztyńskiej, co w połączeniu tworzy świetne show. - Nie chcę używać takiego porównania, ale kibic częstochowski w dużym stopniu przypomina fana angielskiego. Nie chodzi tylko o żużel. W Anglii Puchar Świata w rugby pokazał, że nawet bez Brytyjczyków trybuny tętnią życiem. Na paraolimpiadę w Londynie, gdzie Rafał Wilk zdobywał złoty medal w jeździe na handbike'u, sprzedały się wszystkie bilety na dyscypliny paraolimpijskie. Powiedzmy sobie szczerze, jak chłop na roli, że wszędzie kocha się sport ludzi zdrowych. Brytyjczyk, mimo że jest majętny i przeważnie ma co do garnka włożyć, kocha ludzi. Sprzedać wszystkie bilety na paraolimpiadę to jest wyczyn niewiarygodny - mówi Lorek.
- To świadczy o wysokiej kulturze ludzi, którzy wiedza, że każdy sportowiec ma prawo do słabości. Mateusz Makuch, czy Tomek Lorek jutro będą mieli gorączkę albo inną kontuzję i nie zawsze będą tętnić entuzjazmem i życiem. Chodzi o zrozumienie człowieka i docenienie samego faktu, że ktoś przełamuje własne słabości. To właśnie jest w Częstochowie. Boje się, że niewiele miejsc w Polsce ma coś takiego. Częstochowa na pewno jest unikatem, ma jakiś eliksir czułości i wrażliwości. Tai Woffinden zaczynał w Częstochowie i to tam rozkwitał, bo ktoś w niego uwierzył. W Częstochowie jest to pięknie zakorzenione, tam się rozumie człowieka - kontynuuje.
Co natomiast do powiedzenia o Tomaszu Lorku mają we Włókniarzu? Zapytaliśmy o to prezesa Michała Świącika. - To jest chłopak nr 1, jeśli chodzi o komentatorkę w Częstochowie. Chodząca żużlowa encyklopedia. Kiedyś w Częstochowie publiczność zabawiał Janusz Wróbel, teraz mamy Tomasza Lorka. Generalnie znalazł się on w Częstochowie w czasach, kiedy klub prowadził Marian Maślanka. Szybko się u nas zadomowił. To postać ciekawa, wyluzowana, ale jednocześnie konkretna. Ponadto jest bardzo otwarty dla ludzi. Fajnie łączy ten luz z konkretnym podejściem. Jemu pasuje atmosfera w Częstochowie. Wie, że wspólnie przez wiele lat współpracowałem z Marianem Maślanką. Tomek fajnie się z nami odnalazł. Jesteśmy w stałym kontakcie, rozmawiamy o wielu rzeczach. Możemy się tylko cieszyć, że taka osoba jak Tomasz Lorek jest z nami i identyfikuje się z naszym klubem - stwierdził sternik klubu z Częstochowy.
Poruszenie tematu Tomasza Lorka i Włókniarza nie jest przypadkowe. Już w czwartek na naszych łamach opiszemy jedną z inicjatyw dziennikarza na rzecz częstochowskiego klubu i dyscypliny, jaką jest żużel, choć wykraczającą poza jej ramy.
Mateusz Makuch
Normalnie jakaś kampania osobliwości promująca tą wątpliwą jakość.