Pamięć dla potomnych

Pierwszy listopada - dzień Wszystkich Świętych. Strużki łez obeschły już na policzkach. Utrata bliskich rodzi naturalny ból - któż nie umiera zbyt młodo?

W tym artykule dowiesz się o:

W ostatnich dwunastu miesiącach świat żużlowy również okrywał się kirem żałoby po stracie ludzi "czarnego sportu". Oddajmy im pokłon pamięci. W listopadzie zeszłego roku odszedł do wieczności śp. Tomasz Jabłoński, człowiek związany na początku lat 90. ub. wieku z odrodzeniem wrocławskiego żużla, prezes tytularny klubu w czasie jego efektownych zwycięstw. Żużlowy Wrocław tej samej zeszłej jesieni 2014 roku przełknąć musiał stratę zasłużonego żużlowca, przez jedenaście sezonów (1961-1971) bijącego się o honor Sparty, Zygmunta Antosa, rocznik 1938. Również w listopadzie roku minionego zmarł Tadeusz Mierecki, do roku 1977 sędzia żużlowy, człowiek w dziewiątej dekadzie życia (85 lat).

Kosa bezwzględnej śmierci nie ominęła okolic Winnego Grodu. Zmarły w grudniu minionego roku Jan Połubiński, "Jancio", miał zaledwie 46 lat. Był swego czasu, konkretnie w latach 1986-1991, bardzo lubianym zawodnikiem Falubazu, miał swój udział w tytule DMP 1991 dla Zielonej Góry. Inny zielonogórski żużlowiec Tadeusz Horożaniecki, przeżywszy 68 lat zmarł w kwietniu bieżącego roku. Barw Zgrzeblarek bronił w sezonach 1968-1969.

Marian Spychała był jednym ze sławniejszych nestorów polskiego żużla. Urodził się wiosną 1932 roku, był żużlowcem Kolejarza Rawicz, gdzie trafił jako lekkoatleta, wyspecjalizowany w biegach długodystansowych, namówiony do żużla przez przyjaciela Florka Kapałę. Potem na jeden sezon trafił do Unii Tarnów (1960), by wreszcie przez kolejną dekadę (do roku 1970) reprezentować dumnie rzeszowską Stal w czasach jej świetności. Ileż meczów dla Rzeszowa wygrała znakomita para Kapała-Spychała? Był wielokrotnym reprezentantem Polski, w 1970 roku wraz z Pawłem Mirowskim zdobyli srebro tzw. finału europejskiego pierwszych oficjalnych mistrzostwach świata par (zaskakującą decyzją władz PZM Polacy w finale nie wystąpili). Z urodzenia Wielkopolanin, niespokojna dusza, związał się w końcu z Opolem. Po karierze wzięty trener m.in. w opolskim Kolejarzu, w Lesznie i we Wrocławiu. Prowadził także reprezentacje Polski i... Węgier. W Opolu uważany za ikonę speedwaya, choć dla kolejarskich barw jako zawodnik nie zdobył żadnego punktu. Zmarł w lutym br. Jak ceni się nieprzeciętne jednostki w wielu miastach polskich pokazało ostatnio Opole, nadając stadionowi imię śp. Mariana Spychały. Żużlowe miasta tak mają, poza... Rybnikiem, kolebką polskiego żużla.

Jedynym zmarłym spośród rybnickich "muszkieterów" wciąż pozostaje ten, który w wymiarze indywidualnym zaszedł z nich najdalej - pierwszy Polak w historii dekorowany medalem IMŚ, Antoni Woryna (nie dość, że jedyny, to jeszcze dwukrotny indywidualny wicemistrz świata z Rybnika), a obiekt żużlowy nad Rudą wciąż pozostaje "sierotą" bez imienia, choć tysiące rybniczan podpisując się pokazało, że chce Stadionu Woryny - tego największego z wielkich żużlowców Rybnika. Co ciekawe, pod wnioskiem rybniczan podpisali się ochoczo Joachim Maj, Stanisław Tkocz i Andrzej Wyglenda, czyli pozostali "muszkieterowie". Podpisaną przez nich petycję przechowujemy jako dowód, wyraz ich woli i szlachetnych serc, oddanych sprawie pamięci zmarłego kolegi.

Na wiosnę tego roku, przeżywszy lat 68, odszedł od nas Edmund Madej, były żużlowiec Unii Tarnów z lat 1968-1974. Nie należał do gwiazd speedwaya, ale był ważnym elementem obrazu całości, niejednokrotnie porywał swoją waleczną postawą na torze. Dotyczy to także zmarłego w czerwcu 2015 roku Stanisława Nocka, sześćdziesięcioletniego byłego żużlowca lubelskiego Motoru (1973-1979) i częstochowskiego Włókniarza (1980) oraz pioniera żużlowego z Torunia, Henryka Mielnika (zmarłego w wieku 88 lat), startującego po wojnie w toruńskiej Gwardii w okresie tzw. maszyn przystosowanych.

Śp. Marian Kwarciński to kolejny przedstawiciel z szeregu postaci ocierających się o żużlową legendę. Urodził się w Rojewie na Kujawach. Za sprawą namów Józefa Olejniczaka trafił do Leszna i przyczynił się do tytułu DMP dla Unii w sezonie 1952, gdy miał zaledwie 19 lat. Potem życiowe zakręty zawiodły go m.in. do stolicy, gdzie jako wojskowy służył krótko w żużlowej sekcji CWKS. Po kilku latach pojawił się w piastowskim grodzie. Tu już pozostał jako wieloletni czołowy żużlowiec Startu (1957-1971), a potem także ceniony szkoleniowiec. Szczególnie dobre wyniki osiągał w połowie lat 60., legitymując się (co prawda w drugiej lidze) średnimi powyżej 2.00 pkt. na bieg. Jako wyróżniający się ligowiec testowany był także w reprezentacji Polski. Zmarł w lipcu 2015 roku w wieku 82 lat.

Niezwykle lubiany w Rybniku i Lesznie był śp. Alojzy Norek, rówieśnik Woryny i Wyglendy (rocznik 1941). Barw rybnickiego złotego teamu bronił od początku (1962) do roku 1969, by od następnego sezonu zasilić szeregi Unii Leszno, gdzie pozostał przez kolejne pięć lat, aż do końca swojej kariery w roku 1974. "Aloś", jak pieszczotliwie nazywali go leszczyńscy kibice, nie miał rewelacyjnych startów, nie zachwycał stylem żużlowej maestrii, ale miał serce nieustępliwego wojownika. Najwyższe średnie "wykręcał" w sezonach 1968 (1.44) dla mistrzowskiego KS ROW i w 1971 (2.30) dla drugoligowej Unii Leszno.

Dwa tygodnie temu przybiła nas tragiczna wiadomość z Pomorza o śmierci śp. Andrzeja Terleckiego. Sędzia żużlowy z Gdyni, znakomity tłumacz i działacz miał zaledwie 52 lata. Ród Terleckich (ojciec i brat Andrzeja Robert) "skażony" został speedwayem przez przyjaźń ojca z charyzmatyczną postacią Romana Wieczorka, dawno zmarłego (1990 rok - wypadek na niemieckiej autobahnie) zawodnika, pochodzącego z Rybnika, ale jeżdżącego dla Wybrzeża, a potem służącego sekcji gdańskiej jako działacz i mieszkający na Zachodzie ofiarny sponsor, m.in. Zenona Plecha.

W listopadzie ubiegłego roku odszedł Antonin Svab sr, 82-letni dwukrotny mistrz Czechosłowacji na żużlu. Mistrz świata (1972) w lodowej odmianie speedwaya był rówieśnikiem i dobrym kolegą naszego "Chimy" - Joachima Maja. W marcu nadeszła wiadomość o odejściu Nikołaja Manewa, czołowego bułgarskiego żużlowca w 59 roku życia. W dniu 29 maja br., wskutek wypadku kilka dni wcześniej na długim torze w Teterow, w klinice uniwersyteckiej w Rostocku pomimo usilnych starań lekarzy, zmarł utytułowany niemiecki zawodnik w tej odmianie speedwaya Enrico Sonnenberg, rocznik 1979. Niemiec jest kolejną ofiarą walki na żużlowym torze. Czy ktoś policzył i wyselekcjonował tę niebiańską armię wojowników czarnego sportu?

Ostatniej wiosny zmarł Istvan Darago, znany w żużlowym światku Węgier. Był sędzią żużlowym, członkiem Komisji Torowej FIM. Tej samej wiosny tegorocznej nie tylko na Wyspach Brytyjskich z żalem przyjęto śmierć znanego przed laty angielskiego żużlowca Nigela Boococka. Był barwną postacią, żużlowcem wielu brytyjskich klubów, reprezentantem kadry Anglii i Wielkiej Brytanii. Starszy brat nie mniej znanego Erica lubił paradować w niebieskich "skórach". Wiele razy ścigał się z polskim żużlowcami przy okazji finałów światowych i spotkań towarzyskich. Często musiał oglądać plecy Pogorzelskiego, Waloszka, Maja, Tkocza, Woryny, Wyglendy, Edwarda Jancarza czy Plecha; w 1969 roku otarł się o podium IMŚ. We wrześniu br. skończyłby 78 lat. W dniu 6 sierpnia 2015 r. zmarł jeden powojennych asów światowego sportu żużlowego, szwagier sławnego mistrza świata z Tasmanii Ronnie Moore'a, brązowy medalista IMŚ 1953 roku, Geoff Mardon z Nowej Zelandii, dożywający niespełna 88 lat.

Bez nietuzinkowych postaci wymienionych wyżej nie byłoby sportu żużlowego w kształcie, jakim go podziwiamy dziś. Pamięć o nich jest naszą najświętszą powinnością.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: