Maciej Kmiecik: Jaki cel miał piątkowy trening w Ostrowie? Chodziło o oswojenie się z inną geometrią toru, zbliżoną bardziej do leszczyńskiego owalu?
Stanisław Chomski: Zasada jest prosta. Na własnym torze zawodnicy poruszają się według schematów. Na obcym torze musieli trochę pomyśleć i włożyć więcej inwencji w jazdę. W Lesznie jest tor szybszy, ale łuki są szersze i łagodniejsze. Tor ostrowski w jakimś sensie jest podobny geometrią do obiektu w Lesznie, choć jest dłuższy. Chodziło o to, by w innych warunkach, przy większej szybkości pogimnastykować się na torze.
[ad=rectangle]
Udało się panu odbudować zespół na swoim torze w Gorzowie. Pozostał największy mankament, czyli wyjazdy, bo mecz w Toruniu pokazał, że na obcych torach mistrz Polski jeszcze nie funkcjonuje tak jak należy.
- Przyjąłem zespół w kryzysie. Tak jak pan powiedział, udało nam się połapać, jak mamy poruszać się na własnym torze. Jeśli chodzi o wyjazdy, zaczęła się bardzo wysoka półka. Zespół, który zaczął odżywać i łapać wiatr w żagle trafił od razu na rywali z najwyższej półki. Mieliśmy wyjazd do Torunia, a teraz czeka nas mecz w Lesznie. To są faworyci do czołowej czwórki. Zwłaszcza Fogo Unia Leszno, która wydaje się być kompletną drużyną. Gdyby udało się wywalczyć dobry wynik w tych zawodach, na pewno by nas to zbudowało. Czy się uda, zobaczymy.
Dobry wynik w waszym przypadku to jedynie zwycięstwo, bo od "ładnych" porażek punktów wam w tabeli nie przybędzie.
- Oczywiście. Nieźle pojechaliśmy w Zielonej Górze czy nawet we Wrocławiu. Mimo wysokiej przegranej, ciekawe wyścigi były w Toruniu. Niestety, tak jak pan powiedział, efekt był zerowy. To najbardziej boli, bo w kontekście jakichś szans na czwórkę, trzeba te mecze wygrywać. Bez punktów na wyjeździe nie da się pojechać w play-offach.
W poprzednim meczu słabiej pojechał lider drużyny, Bartosz Zmarzlik. Udało się już wspólnie z zawodnikiem ustalić przyczyny gorszego meczu w Toruniu?
- Bartek jest na tyle ambitnym żużlowcem, że już w poniedziałek po meczu w Toruniu odbyliśmy sesję treningową. Myślę, że znaleźliśmy, zwłaszcza on, przyczynę tej - mam nadzieję - jednorazowej wpadki. Jest to młody chłopak, który do tej pory ratował honor Stali Gorzów, bo jego punkty znacząco wpływały na obraz całej drużyny. Nie zdobył tych punktów w Toruniu i przegraliśmy wysoko. Bolączką Stali jest druga linia, która słabo się spisuje, zwłaszcza w meczach wyjazdowych. To jest przyczyna naszych porażek. Przy potknięciach i niestabilnej formie liderów, czasami wychodzi katastrofa.
Potencjał w tych chłopakach jest, bo chociażby Tomasz Gapiński potwierdził to w finale IMP, zdobywając brązowy medal. Kwestia tylko uruchomienia tego potencjału na wszystkich torach, a nie tylko w Gorzowie?
- W finale IMP, jak tylko wyjeżdżał zawodnik z Gorzowa, pokazywał on fajny i skuteczny żużel. To było jednak w Gorzowie. Na tym torze udało mi się osiągnąć postęp z zawodnikami. U siebie możemy być dłużej i wszystko sobie poukładać. Na wyjazdach jest próba toru i wyścig jeden, drugi, trzeci, a później przerwa. Jeżeli ktoś nie umie wyciągnąć wniosków albo spóźnia się z ich wyciąganiem, gospodarz jest bezlitosny.
Wspomniał pan o chimerycznej formie liderów. Doskonałym przykładem jest Krzysztof Kasprzak, który przez cały sezon nie potrafi nawiązać do fantastycznej dyspozycji sprzed roku. Pana diagnoza problemu wicemistrza świata to...
- Z Krzysztofem Kasprzakiem jest tak jak z rekordzistami na mityngach lekkoatletycznych. Ktoś zawiesi sobie poprzeczkę bardzo wysoko i jak ją przeskoczy, to wszyscy porównują go do tego rekordowego skoku. Forma jest taka jaka jest. Krzysztof miał wybitny sezon w zeszłym roku. Teraz przyszły zmiany technologiczne i nie może wejść w rytm pewności sprzętu. Widzę, że u tego zawodnika tworzy to taką niepewność i brak wiary w sprzęt, którym dysponuje, a ma jego naprawdę dużo.
Może za dużo?
- Problem w tym, że Krzysztof ma zakodowane pewne nawyki jego współpracy z motocyklem, które dawały efekt pozytywny w ubiegłym roku, a teraz nie może on tego znaleźć. Wychodzi z tego dużo nerwowości, zarówno w jeździe jak i podejściu, słowem w każdym elemencie. Jeśli sprzęt zawodnikowi nie pasuje, to nie ma spokoju. On też porównuje się do wyników, które osiągał w zeszłym roku, a w tym są o wiele gorsze.
Wierzy pan jeszcze w udział drużyny w play-offach?
- We wszystko wierzę. Zarówno w play-offy, ale spoglądam też w dół tabeli. Nie mam przecież recepty na to, że wygramy dwa mecze u siebie, co jest gwarantem utrzymania. Wygrana na wyjeździe przybliża nas do realizacji marzeń o play-offach, a przede wszystkim oddala nas od czarnego scenariusza. W żużlu już wszystko widzieliśmy. W końcówce sezonu może się jeszcze wiele zdarzyć.
Zaskakuje coś pana w PGE Ekstralidze? Patrząc na tabelę, teoretycznie ta czołowa czwórka już się wykrystalizowała, ale w praktyce nikt nie może być jeszcze niczego pewny.
- Zaskakuje mnie to, że Rzeszów jedzie lepiej niż zakładałem przed sezonem. Trochę słabiej spisuje się Grudziądz, któremu przytrafiła się nieplanowana porażka z Tarnowem, ale za to wygrali z Gorzowem. Na początku sezonu było więcej niespodzianek. Teraz trochę wykrystalizowała się strefa silnych i słabszych drużyn. Do tych mocnych należy Leszno, Toruń i Zielona Góra. Pozytywnie zaskoczył mnie Wrocław, szczególnie formacją juniorską. Wrocław, Gorzów i Tarnów tworzą grupę pościgową, która próbuje wcisnąć się do tej czwórki. Beniaminkowie trochę odstają, choć Rzeszów ma jeszcze parę meczów u siebie i może też namieszać, choć raczej wszystko wskazuje na to, że będzie bronić się przed spadkiem. Liga jest po prostu za wąska. Osiem zespołów to mało i nie wybacza jakichkolwiek błędów.
Sugeruje pan powrót do dziesięciu zespołów w najwyższej klasie rozgrywkowej?
- Ekstraliga, składająca się z dziesięciu zespołów, moim zdaniem, byłaby ciekawsza. Niedawno mieliśmy namiastkę właśnie tak ciekawej Ekstraligi w roku, którą ją likwidowano w tym kształcie. Wówczas zespoły walczyły bardzo fajnie i mecze były wyrównane. Nie było wówczas faworytów i każdy mógł wygrać z każdym.