Andreas Jonsson to żużlowiec światowego formatu. Od kilku lat znajduje się w ścisłej czołówce najlepszych zawodników, prezentując wysoki poziom sportowy. Reprezentant kraju Trzech Koron to niezwykły profesjonalista, który lubi mieć zapięte wszystko na ostatni guzik. Na sukces Jonssona składa się również praca wielu innych ludzi. Jednym z nich jest mechanik szwedzkiego zawodnika, Mirosław Duda. "Dudi" rozpoczął współpracę z Andreasem dzięki Tomaszowi Suskiewiczowi zimą 2001 roku. Duda początkowo próbował swoich sił na motocyklu żużlowym, ale jego przygoda ze ściganiem nie potrwała zbyt długo. Postanowił jednak pozostać przy czarnym sporcie jako mechanik.
Krótka przygoda ze speedway'em i praca u boku Gollobów
- Zainteresowałem się sportem żużlowym dzięki mojemu tacie. To on zabierał mnie na żużel i zaszczepił we mnie tego bakcyla. Druga sprawa jest taka, że mnóstwo czasu w wakacyjnym okresie spędzaliśmy na działce. Moim sąsiadem był Ryszard Dołomisiewicz. Zawsze przyjeżdżał z motocyklami, które później przygotowywał. Często przebywał u niego Piotr Świst i przez płot przyglądałem się temu wszystkiemu. Byłem jednak wtedy małym chłopakiem - wspomina Mirosław Duda.
- Mieszkałem również niedaleko rodziny Gollobów i często widziałem ich przygotowania do startów. Gdy pojawiła się możliwość, zapisałem się do szkółki żużlowej. Tą szkółkę założyli właśnie Gollobowie. Na początku odbywały się jazdy na Simsonach, później przyszedł czas na motocross i udało mi się zdobyć licencję motocrossową. Minęło trochę czasu i przystąpiłem do licencji żużlowej. Moja kariera jednak nie potrwała zbyt długo. Potem udało mi się załapać do teamu Gollobów. Pomagałem im razem z Wojtkiem Malakiem, gdzie wykonaliśmy naprawdę wiele czynności, począwszy od mycia motorów. Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że była to najlepsza szkoła życia. Jasiu Borzyszkowski był głównym "majstrem" w ich zespole i szkolił nas niesamowicie. Bywały sytuacje, że wracaliśmy na myjnie pięć razy z motocyklami, aby wyeliminować wszystkie mankamenty. Wszystkiego od podstaw nauczyli mnie właśnie Gollobowie. Później przez dwa lata współpracowałem z Jackiem jako mechanik.
Okres niepewności i oferta od Andreasa Jonssona
"Dudi" myślał jednak o wypłynięciu na zdecydowanie głębsze wody. Mógł współpracować z samym Tony Rickardssonem, ale ostatecznie nie zdecydował się na ten krok. Później żałował swojej decyzji i pojawiła się oferta od Jonssona. Duda tym razem się nie zastanawiał i podjął wyzwanie. - W pewnym momencie pojawiła się dla mnie ogromna szansa. Tomek Suskiewicz po przejściu do Tony'ego Rickardssona namawiał mnie, abym również dołączył do teamu Szweda. Byłem już praktycznie zdecydowany i w czwartek miałem mieć prom do Szwecji. Ciągle o tym myślałem i można powiedzieć, że obleciał mnie strach. Nie wiem, czy brak znajomości obcego języka, czy jakieś inne czynniki sprawiły, że ostatecznie nie podjąłem tej decyzji. Zadzwoniłem do "Susiego" i powiedziałem, że się poddaje. W trakcie sezonu bardzo tego żałowałem i zastanawiałem się czego tak naprawdę się obawiałem. Można powiedzieć, że musiałem chyba dojrzeć do tej decyzji. Po roku czasu odezwałem się do Tomka i powiedziałem, że jestem gotowy na jakieś większe wyzwanie. Wtedy pojawiła się możliwość pracy u Andreasa Jonssona, który szukał mechanika - opowiada "Dudi".
Początki nie były łatwe. Brak znajomości języka powodował, że Dudzie ciężko było odnaleźć się w zupełnie innym miejscu. Z biegiem czasu wszystko zaczęło się jednak układać. - Popłynąłem promem do Szwecji, gdzie na miejscu czekał na mnie Andreas. Jedyne co wtedy do niego powiedziałem to "hello" (śmiech). Jechaliśmy samochodem 170 kilometrów. On ciągle coś do mnie mówił, a ja go kompletnie nie rozumiałem. Po latach śmialiśmy się z tego wszystkiego. Andreas ciągle powtarza, że tego kompletnie nie widział. Nie wierzył, że to będzie odpowiednio działać i, że się z nim dogadam. Dużo pomógł nam jednak jego szwedzki mechanik, Jonas. Mieszkał w Aveście i to on w dużej mierze nauczył mnie podstawowych zwrotów związanych z motocyklami w języku angielskim. Krok po kroku wszystko to sobie jakoś przyswajałem, bo naprawdę na początku wyglądało to śmiesznie - wspomina Duda.
- Zimą Andreas zabrał mnie do angielskiego Coventry. Pokazał mi mój dom, drogę do warsztatu, dał mi samochód, kartę paliwową i pieniądze. Odebraliśmy motocykle, pojechaliśmy na zakupy i zawiozłem go następnego dnia na lotnisko. Powiedział mi, że za kilka dni wróci, a ja miałem rozpocząć pracę nad motocyklami w warsztacie. Zgodnie z planem wyruszyłem do naszej angielskiej "stajni". Dojazd do warsztatu zajmował około 20 minut, a ja ze względu na brak znajomości miejsca i języka, wracałem do domu półtorej godziny. Pomyliły mi się drogi, ale to również była dobra szkoła życia. Wiedziałem, że pewne rzeczy muszę sobie przyswoić. To była zima przed sezonem 2002. Od tego momentu pracuje jako mechanik Andreasa Jonssona. Przez te wszystkie lata współpracy potrafimy się teraz porozumiewać bez słów. Każdy wie o co chodzi. Wiadomo, że są różne spięcia, ale to jest normalne. Nie zawsze jesteśmy tego samego zdania. Wiemy jednak na co kogo stać - mówi mechanik "AJ-a".
Koszmarne upadki i złe wspomnienia
Jonsson należy do grona zawodników mocno podatnych na kontuzje. Duda ma w pamięci kilka koszmarnych kraks Szweda, ale najbardziej zapadł mu w pamięci upadek z pewnego meczu Elitserien. Istniała spora obawa, że "AJ" ma poważnie uszkodzony kręgosłup. Skończyło się jednak na szczęście tylko na strachu. - Mamy w pamięci zarówno dobre, jak i złe chwile. Nie da się zapomnieć kilku koszmarnych wypadków. Andreas jest żużlowcem podatnym na kontuzje i raz naprawdę mocno mnie przestraszył. Podczas meczu ligowego Elitserien w Malilli jechał w parze z Grzegorzem Zengotą. "Zengi" startował z pierwszego pola, a Andreas z trzeciego. Zengota nie złożył się nawet w łuk i pojechał prosto. "Wsadził" Jonssona w płot tak mocno, że strzeliła osłona na kręgosłup. Andreas był pewny, że ma złamany kręgosłup. Wszystko bardzo mocno go bolało i leżał na torze bez ruchu. Od razu przypomniałem sobie fatalny w skutkach upadek Krzysztofa Cegielskiego, bo byłem na tym meczu. Byłem przy nim, ściągałem mu buty i oglądałem ten koszmar z bliska. Do dzisiaj pamiętam jak Andreas powiedział mi o tym kręgosłupie. Obudziły się we mnie złe wspomnienia, ale na szczęście w przypadku "AJ" wszystko dobrze się skończyło. Staramy się jednak wspominać te dobre rzeczy, nie tylko związane z żużlem.[nextpage]
Mnóstwo obowiązków i pierwsze sukcesy
"Dudi" ma na głowie masę obowiązków związanych ze startami Andreasa. Na szczęście może liczyć na wsparcie pozostałych członków teamu: menadżera - Dawida Kozioła i drugiego mechanika - Darka Łapy. Duda jest niezwykle zadowolony przede wszystkim ze współpracy z Darkiem. Przyznaje, że rozkład obowiązków znacznie ułatwia realizację zadań. - Nazwałbym to - człowiek orkiestra. Jesteś masażystą, psychologiem, mechanikiem, kierowcą, czy organizatorem. Dawid zajmuje się rezerwacją miejsc w hotelach, finansami, czy różnymi sprawami papierkowymi. Często jest tak, że z Darkiem przygotowujemy sobie harmonogram obowiązków na dany okres czasu. Do Dawida przychodzą czasami tylko faktury i można powiedzieć, że załatwia głównie sprawy finansowe. Razem z Darkiem w całości czuwamy nad przygotowaniem motocykli, planujemy trasy dojazdu, o której dotrzemy w wyznaczone miejsce. Muszę szczerze przyznać, że z Darkiem jest naprawdę świetny kontakt. Kiedyś z nim już pracowałem, jak rozpocząłem współpracę z Andreasem. Zmieniły się jednak jego życiowe plany i wyprowadził się do Częstochowy. Rozstaliśmy się, ale nasze drogi ponownie się spotkały. Nie mogę narzekać na współpracę z Darkiem. Kapitalnie się dogadujemy i muszę przyznać, że dawno nie miałem takiego spokoju w kwestiach organizacyjnych - podkreśla "Dudi".
Mechanik Szweda szczególnie wspomina zwycięstwo Andreasa w setnym turnieju Grand Prix na Veltins-Arena w Gelsenkirchen. - Pierwsze sukcesy przyszły podczas startów w Anglii. Andreas był tak niesamowicie dysponowany, że czasami patrząc na jego jazdę zamykałem oczy. Mówiłem sobie "ten gość jest nieogarnięty". Cały czas trzymał gaz i często myślałem, że zaraz się połamie i będę miał wolne (śmiech). Starałem się go uspokajać, ale Andreas mówił, że czuje się jakby grał w grę. Ekscytowała go ciągle walka w kontakcie. Mile wspominam również wygranie setnej rundy Grand Prix w Gelsenkirschen. Pamiętam, że w finałowym biegu "AJ" startował w białym kasku. Starałem się go mocno zmotywować do wygranej, ale on był wtedy niesamowicie pewny sukcesu. Wygrał i mnie zaskoczył - przyznaje Duda.
Srebrny sezon 2011
Forma Jonssona eksplodowała w drugiej połowie sezonu 2011. Szwed był kapitalnie dysponowany na praktycznie wszystkich torach i doskonała wręcz jazda pozwoliła mu na zdobycie srebrnego medalu indywidualnych mistrzostw świata. To największy sukces Jonssona w jego dotychczasowej karierze. Co wpłynęło na eksplozję formy Andreasa w 2011 roku? - W końcu wszystko zagrało. Ciężko powiedzieć co w największej mierze wpłynęło na sukces, bo w żużlu trzeba być pewnym swego, mieć dużo szczęścia i trafić ze sprzętem - wtedy ze spokojniejszą głową można przystąpić do rywalizacji. Andreas zmienił wszystko - sprzęgła, styl, sposób ruszania spod taśmy i wszystko ułożyło się po naszej myśli. Z tym najlepszym sezonem to był trochę przypadek. Do połowy sezonu nie mogliśmy znaleźć recepty na wygrywanie. Pewnego dnia jechaliśmy ze Szwecji do Danii na zawody. Do tego momentu używaliśmy zapłonów, tzw. terystorów. Podczas meczu przytrafiły mu się trzy defekty właśnie przez awarię tych terystorów. Nie mógł podjechać do startu, bo ciągle coś się działo. Po zawodach siedzieliśmy załamani i zastanawialiśmy się co zrobić. Wpadłem na pewien pomysł i powiedział Andreasowi, żebyśmy pozbyli się tych zapłonów. Byliśmy akurat bardzo blisko warsztatu Flemminga Gravesena i kupiliśmy u niego normalne zapłony. Kolejnego dnia Falubaz miał derbowy pojedynek ze Stalą Gorzów. Mieliśmy jeden silnik, z którego "AJ" był bardzo niezadowolony. Włożyliśmy zapłon od Flemminga do tej jednostki napędowej. Andreas zrobił dwa treningowe okrążenia i powiedział, że "fruwa" na torze. Od tego momentu wszystko działało wręcz idealnie. Nieraz mocno się starasz, inwestujesz masę pieniędzy w sprzęt, trenujesz - nie wychodzi i ciężko to wytłumaczyć. Na końcowy sukces składa się wiele czynników, jak i najdrobniejszych szczegółów - wspomina "Dudi".
Problemy sprzętowe i brak szczęścia
Wydawało się, że "AJ" będzie kontynuował świetną passę. Kolejne sezony nie były jednak dla Jonssona udane. Miniony sezon w cyklu Grand Prix był wręcz katastrofalny, ale trzeba również przyznać, że Jonssona po raz kolejny nie oszczędzały kontuzje. - W ubiegłym sezonie Andreas znów nie miał szczęścia. Przytrafiły mu się dwa bolesne w skutkach upadki nie ze swojej winy. Bardziej zastanawialiśmy się jednak nad tym dlaczego znajdował się wtedy z tyłu za rywalami. Po treningu przed Grand Prix Danii w Kopenhadze byliśmy bardzo zadowoleni. Mówiliśmy, że jest pięknie i znów nie wyszło. Pamiętam triumf Andreasa podczas Nordyckiego Grand Prix w Vojens w 2009 roku. Tradycyjnie w Vojens padał deszcz i początkowo został odwołany trening. Sam "AJ" stwierdził, że nie ma po co wyciągać motocykli. Nie chciał sobie niepotrzebnie mieszać w głowie. Pojechaliśmy na pizzę i dostaliśmy informację, że trening jednak doszedł do skutku. Próbne okrążenia na błotnistej nawierzchni były jednak kompletnie bez sensu. W sobotę wygrał Grand Prix. W finałowym biegu prowadził od startu, ale ze względu na upadek Emila Sajfutdinowa wyścig został przerwany. Przed powtórką był jednak pewny swego i powiedział mi "Dudi, załóż mi tylko nową stronę - ja to wygram" - mówi Duda.
{"id":"","title":""}
- Mieliśmy także ogromne problemy sprzętowe. Chociaż podczas Grand Prix Nowej Zelandii w Auckland, Andreas czuł się szybki i tylko awaria sprzęgła w biegu półfinałowym przeszkodziła mu w awansie do finału. Po inauguracyjnej rundzie nie mogliśmy uporać się ze sprzętem. Silniki tak przestały jechać, że podczas GP w Bydgoszczy opadały nam ręce. Nie wiedzieliśmy co robić. Andreas korzystał z trzech motocykli i nic nie pasowało. W pewnym momencie chciałem wywiesić flagę. Początkowo przygotowywaliśmy silniki u Jana Anderssona, ale później Ryan Sullivan polecił nam usługi Petera Johnsa. Próbowaliśmy już naprawdę wszystkiego i wiem, że jak ktoś powiedziałby nam, że mamy przed biegiem postawić motor do góry nogami i przyniesie to sukces, to my byśmy to zrobili. Andreas nigdy nie żałował pieniędzy na inwestycje w sprzęt - wie, że to konieczność. Często eksperymentujemy. Kiedyś "AJ" startował na aluminiowych ramach i mówił, że są one najlepsze na świecie. Może były, może nie, ale kiedyś przed Grand Prix w Terenzano usiedliśmy, porozmawialiśmy i postanowiliśmy, że czas chyba je zmienić - wspomina "Dudi".
Karta się odwróci?
Jonsson intensywnie przygotowuje się do startów w sezonie 2014. Reprezentant kraju Trzech Koron po dwóch słabych sezonach, chce ponownie zaistnieć w światowym czempionacie. - Cel jest zawsze taki sam - jechać jak najlepiej. Andreas nigdy nie powie wprost, że jedzie o tytuł mistrza świata. On chce zostać mistrzem, ale nie będzie o tym mówił głośno. Nie może sobie pozwolić na kolejny słaby sezon i wiem, że mocno przygotowuje się do startów. Fizycznie będzie na pewno gotowy na sto procent. Trzeba tylko trafić z silnikami, potrenować i wszystko posprawdzać - zakończył Duda.