Na sukces zawodnika profesjonalnie uprawiającego sport żużlowy składa się praca wielu osób. Kibic dostrzega efekt końcowy, czyli to co dzieje się przez niewiele ponad 60 sekund, kiedy żużlowiec pojawi się na torze. Ogromna praca ma jednak miejsce każdego dnia. Składają się na nią kwestie logistyczne, przygotowanie sprzętu czy także to, co dzieje się podczas zawodów w parku maszyn, a czego oko kibica speedwaya nie dostrzega. To także praca wielu osób, o której na co dzień mówi się niewiele. A jak się okazuje, bohaterów drugiego planu nie brakuje.
Jednym z nich jest Rafał Haj. Od trzynastu lat jest on nie tylko mechanikiem, ale i wielkim przyjacielem Grega Hancocka. Ich drogi skrzyżowały się we Wrocławiu. Wcześniej Haj próbował swoich sił jako żużlowiec. Startował we Wrocławiu, Łodzi czy w Krakowie. W przeszłości był brązowym medalistą MMPPK, dwukrotnym finalistą Brązowego Kasku i finalistą turniejów o Srebrny i Złoty Kask. Jego kariera żużlowa nie potoczyła się jednak tak jakby oczekiwał. Haj postanowił jednak pozostać przy czarnym sporcie jako mechanik. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę.
- Rafała znam od lat. Można powiedzieć, że razem zaczynaliśmy przygodę z żużlem. Jeździliśmy często w turniejach zaplecza kadry juniorów. On zawsze występował wspólnie z Bartkiem Bardeckim, który pierwsze kroki również stawiał we wrocławskim klubie. Obaj byli dużymi nadziejami, ale kariera Rafała się zatrzymała. Kiedy spoglądam jednak na to z perspektywy czasu, to uważam, że dobrze się stało. Świetnie wychodzi mu to, co robi teraz. Z boku jego praca wygląda bardzo poważnie i robi wrażenie. Współpracuje przecież z zawodnikiem, który doszedł z nim do tytułu mistrza świata. Rafał Haj w teamie Grega Hancocka odgrywa najważniejszą rolę. Ma duży wkład w sukcesy Amerykanina - podkreśla Krzysztof Cegielski, który swoją karierę żużlowca rozpoczynał w tym samym czasie co Rafał Haj.
Rekomendacja od Cieślaka i historia zatartego silnika
Drogi Rafała Haja i Grega Hancocka skrzyżowały się w 2002 roku, kiedy Amerykanin reprezentował barwy WTS-u Wrocław, a trenerem tego zespołu był Marek Cieślak. - Przez rok pracowałem u Roberta Dadosa. Później pojawiła się propozycja od Grega. Na pierwsze zawody pojechałem z nim na Grand Prix do Pragi. O ile dobrze pamiętam, to polecił mnie wtedy Marek Cieślak - wspomina Haj. - Greg miał wtedy problemy ze swoim australijskim mechanikiem. Facet był trochę niesłowny, bo zdarzyło się tak, że zawodnik był na stadionie, a mechanik z motocyklami nie wiadomo gdzie. Rafał Haj pracował wtedy akurat u Roberta Dadosa, ale można powiedzieć, że się rozchodzili i za moment byłby bez pracy. Powiedziałem Gregowi, że jest chłopak, który może mu pomóc. Greg go przyjął. Od tego ich wspólna droga się zaczęła - wspomina Marek Cieślak.
Greg Hancock bardzo szybko przekonał się do umiejętności Rafała Haja, choć z początkiem współpracy obu dżentelmenów wiąże się ciekawa historia. Wielu zawodników po takich wydarzeniach mogłoby stracić cierpliwość do nowo zatrudnionego członka swojego teamu. Amerykanin jednak przyjął całą sytuację ze spokojem. - Pamiętam pierwszą przygodę, jak Rafał zapomniał Gregowi nalać oleju do silnika. W rezultacie silnik zatarł się na próbie toru. Reakcja Grega? Nie odezwał się słowem. Kazał przygotować do jazdy drugi motor. Pamiętam, że Rafał był cały nieprzytomny ze strachu. Ale Greg jak to Greg. Uznał, że stało się i koniec. Dobrze, że to trwa, bo dostał nie tylko dobrego mechanika, ale i przyjaciela. To jest współpraca, która cechuje się tym, że oni są ze sobą cały czas. Muszą się lubić, skoro ze sobą tyle wytrzymują. Nie ma innej opcji - wspomina Marek Cieślak. - Nie traktujemy się na zasadach pracodawca - pracownik. Jesteśmy przyjaciółmi. To już trwa tyle lat, że inaczej po prostu być nie może. To nie działa w kategoriach, że pracownik przychodzi do pracy, a szef każe - podkreśla Haj.
- Gdyby jednak podejść do tego czysto zawodowo, to lepszego szefa niż Greg nie można sobie wyobrazić. Życzyłbym każdemu takiego pracodawcy. Nie ma krzyków, nie ma problemów i cwaniakowania. To jest naprawdę bardzo pozytywna postać, którą zresztą właśnie tak odbierają kibice. Kiedy dochodzi do stresujących sytuacji, to Greg dusi to w sobie. Takie rzeczy nie wychodzą na zewnątrz. Nie ma w zwyczaju wyżywania się na ludziach - mówi o Hancocku Haj.
[nextpage]Odpowiada za... prawie wszystko
- Na początku naszej współpracy byłem odpowiedzialny w teamie Grega za ligę polską i angielską. Jeździłem również na turnieje Grand Prix, ale nie na wszystkie. Głównie były to turnieje, które odbywały się na terenie naszego kraju - wspomina Rafał Haj.
Obecnie mechanik Grega Hancocka jest jednocześnie najważniejszą osobą w jego teamie. Podkreśla to wiele osób ze środowiska żużlowego. Amerykanin ma do niego duże zaufanie i w praktyce to jemu powierza rozmowy kontraktowe z polskimi klubami. - Rafał już jakiś czas temu przejął w teamie Grega ten obowiązek. To jest jednak w Polsce coś normalnego. Większość mechaników zajmuje się tą działkę i to oni targują się z klubami. Powiem szczerze, że czasami potrafią być bardziej zdeterminowani w negocjacjach niż sami żużlowcy - mówi Marek Cieślak.
Team Grega Hancocka to nie armia ludzi. Rafał Haj, pełniący w nim kluczową rolę to jeden z trzech mechaników. - Dziś podział obowiązków wygląda trochę inaczej niż na początku naszej drogi. Odpowiadam za wszystkie Grand Prix. Jest też z nami Bogdan Spólny i razem zajmujemy się wszystkim co jest związane z motocyklami i wyjazdami. Jesteśmy również z Gregiem praktycznie na zawodach we wszystkich ligach. Nie ma znaczenia, czy to Polska czy też Dania. Teraz jest nam nieco łatwiej, bo od ubiegłego roku doszedł jeszcze jeden mechanik Travis McGowan, który siedzi cały czas w Szwecji. Można więc powiedzieć, że została nam liga w naszym kraju i Grand Prix - wyjaśnia Rafał Haj. - Pomagam też Gregowi w kontraktach w Polsce. Mamy oczywiście także prawnika, który ma w tych kwestiach wiele do powiedzenia. Jest również Richard Child, który odpowiada za hotele, kwestie papierkowe czy regulaminy obowiązujące podczas cyklu Grand Prix. Więcej ludzi w teamie Grega nie ma - podkreśla Haj.
- Rzadko zdarza się, że mechanik i zawodnik są tak długo razem. Nie znam zbyt wielu takich przypadków w środowisku żużlowym. To potwierdza tylko, że spotkały się naprawdę dobre charaktery. Greg potrafi docenić pracę chłopaków, którzy mu pomagają na co dzień. Ich działania dają owoce i zawodnik nie musi się o zbyt wiele kwestii martwić. Wszystko w jego teamie jest dobrze zorganizowane. To widać od dłuższego czasu, podobnie jak przyjacielskie stosunki pomiędzy członkami jego teamu - zwraca uwagę Krzysztof Cegielski.
Zdobyli razem wszystko, chcą więcej
Greg Hancock podczas współpracy z Rafałem Hajem zdobył w cyklu Grand Prix wszystkie medale. Pierwszy wywalczyli wspólnie w 2004 roku, kiedy Amerykanin stanął na najniższym stopniu podium. - Pamiętam Grand Prix, które wygrał wtedy w Cardiff. To był nasz pierwszy wspólny wielki sukces. Później udało się zająć w klasyfikacji generalnej trzecie miejsce. To było naprawdę coś wspaniałego - wspomina Haj.
Doskonałym zwieńczeniem wieloletniej współpracy duetu Haj - Hancock był rok 2011. Wtedy Amerykanin został ponownie mistrzem świata. - Bardzo chcieliśmy, żeby Greg wrócił na szczyt. W końcu się udało. Pamiętam ten ostatni turniej w Gorzowie. To są naprawdę piękne wspomnienia. W poprzednich latach zawsze nam czegoś brakowało. Towarzyszył nam też duży pech, ale w 2011 roku w końcu dopięliśmy swego - podkreślił Haj.
Team Grega Hancocka i sam zawodnik są w dalszym ciągu głodni kolejnych sukcesów. Cel na przyszły sezon jest jasny. - Nie gadamy o tym godzinami. Każdy z nas jednak wie, o co chce jechać Greg. On wciąż myśli o tym, żeby ponownie zostać mistrzem świata. Pracujemy ciężko jako team, żeby tak się stało - podkreśla Haj. - Przygotowania do nowego sezonu już ruszyły. Z Bogdanem Spólnym pracujemy nad motocyklami Grega na ten rok. Chcemy zrobić od podstaw pięć nowych motorów. Prace trwają i Greg będzie na pewno przygotowany. Jedziemy o złoto - zakończył Haj.
Piszą czasami na SF o towarzyszących żużlowcom menagerach i timach. Zawodnicy zar Czytaj całość