Niedbale ułożone głazy. Najzdolniejszy malarz nie wpadłby na pomysł, aby stworzyć tak uroczą plątaninę kamieni i przyoblec ją morską falą. Dla Carla Fogarty’ego sceneria jest boska. Jest legendą, czterokrotnym mistrzem świata, królem superbikes. - Jeśli ktoś kiedykolwiek zapyta mnie kto w latach 90 - tych był najwybitniejszym sportowcem na Wyspach Brytyjskich, odpowiem: oczywiście, że ja. Kocham wygrywać. Ktoś powie: a czy lepszym od ciebie, Carl, nie był Stephen Hendry? Być może, ale umówmy się: snooker to wspaniała rozrywka, a nie sport. Sir Steve Redgrave - zgoda. Ciężko pracował na 5 złotych medali olimpijskich w wioślarstwie. Miał pecha, podobnie jak ja, bo uprawiał sport, który nie przedostał się do szerokiego grona odbiorców. Podziwiam gwiazdy motocrossu, ale w Anglii nie narodził się nikt tak fenomenalny jak Jeremy McGrath czy Ricky Carmichael. W USA Jeremy i Ricky potrafili uczynić z supercrossu wielkie show. Chylę czoła przed nimi, bo pod względem wysiłku fizycznego, motocross to szalenie wymagający sport - Carl zapatrzył się poza horyzont.
Opalone twarze Portugalczyków przewijały się przed oczyma. Chłopcy grali w piłkę w miejscu, w którym kamienie ustępowały ziarenkom piasku. "Foggy", bo taki przydomek nosi Carl wśród szalonej motocyklowej braci, postanowił uroczo psocić. Piłkę, która znalazła się w jego pobliżu, wykopał głęboko w strefę kamienistej plaży. Jakby chciał zmusić chłopców do podjęcia ryzyka. - No, wejdźcie na trudny grunt, poskaczcie po głazach, poszperajcie. Człowiek musi ciągle eksplorować - śmiał się szyderczo "Foggy".
To wielka przyjemność oglądać tego charyzmatycznego króla szybkości w szatach relaksu. Już nie musi ścigać się, już nie musi pędzić na torze w Assen z prędkością 190 mil na godzinę. Jest szczęśliwy na sportowej emeryturze. - Kiedyś podróżowanie było ekscytujące. Dziś na samą myśl o samolocie, czuję jak narasta mi ból jąder. Ludziom z zewnątrz wydaje się, że MŚ w superbikes to opływanie w cudownym i nieprzyzwoitym luksusie, bo widzą piękne dziewczyny w strojach bikini, które trzymają nade mną parasolkę. A co boskiego jest w tym, że lecisz na drugą stronę świata, boli cię głowa, nie możesz spać w nocy, codziennie przemierzasz drogę z hotelu na tor, zakładasz kask i walczysz o punkty? Chciałbym przytulić moją Michaelę i zobaczyć jak dorastają dzieciaki, a nie gapić się w twarz mojego mechanika i ględzić o doborze opon na GP Malezji - Carl zaczął przekomarzać się z dzieciakami i pokonywał susami stosy kamieni na plaży w Estoril.
"Foggy" jest tak samo szczery jak przed laty kiedy gościł na gali FIM w Monte Carlo. Wtedy opowiadał, że kręci go stalowy kolor krawatu, bo nie może powstrzymać się od śmiechu kiedy on opowiada o teorii względności Alberta Einsteina, a rozanielone dziewczyny i tak wbijają wzrok w jego krawat. - Świat jest przerażającą szopką. Ludzie nie mogli uwierzyć, że Fogarty lubi pochylić się nad świnią sprowadzoną z Wietnamu. Lubię karmić Aaronettę, uroczą świnkę, która nigdy nie miała szans, aby zobaczyć jak śmigam na torze Brands Hatch. Chętnie załatwiłbym dla niej pakiet VIP - owski, ale nikt nie potraktował poważnie mojej prośby. Bogaci ludzie z Ducati kręcili głowami. W myślach mieli tylko jedno: Carl to typowy motocyklowy freak. Świr, który karmi świnkę na ganku swojego domu w Tockholes. I niech tak będzie! Wiara wyobraża sobie, że Foggy nawet kiedy uprawia seks tantryczny ze swoją żoną Michaelą, to nie zdejmuje kasku. Ba, przecież ja robię to w kombinezonie! - śmieje się Carl.
W głębi duszy to wrażliwy człowiek… Carl, ten zawadiacki typek urodzony w Queen’s Park Hospital w Blackburn 1 lipca 1965 roku. Kiedy w 2011 roku na gali FIM w Estoril niemal wszyscy goście mieli w klapach marynarek wpięty numer 58 (na cześć tragicznie zmarłego Włocha Marco Simoncelli), a na ekranie pojawił się krótki filmik o Marco, "Foggy" zalał się łzami. Znakomita prezenterka telewizyjna Suzi Perry, która nauczyła Carla miłości do speedwaya, spojrzała na niego takim wzrokiem jakby razem przemierzyli na Hondzie całą Patagonię… Twardziel na torze, wrażliwiec poza nim.
[nextpage]Jak przez mgłę "Foggy" cofa się do feralnego piątku. Pejzaże portugalskie, nieśmiertelna muzyka fado, skłaniają do refleksji… 4 czerwca 1999 roku. - Przywykłem do widoku krwi, złamanych kończyn, ambulansu, białych ścian szpitala. Uprawiałem diabelnie ryzykowny sport, nie mogłem żyć bez adrenaliny, ale kiedy w naszym domu zginęła 2 - letnia dziewczynka, nogi ugięły się pode mną. Nie wiedziałem jak zareagować. Na torze potrafiłem ominąć plamę po oleju, wiedziałem w której szykanie przypuścić szturm na Colina Edwardsa i Troya Corsera, a kiedy usłyszałem w słuchawce jak łamie się głos mojej żony Michaeli, nie mogłem ogarnąć myśli… - "Foggy" zastyga, jakby nagle zaczął pozować polskiemu rzeźbiarzowi Igorowi Mitorajowi.
Carl Fogarty w akcji
Louise jest dentystką, przyjaciółką państwa Fogarty. W owy feralny piątek, Louise przyjechała ze swoim mężem, Grahamem do posiadłości Carla i Michaeli Fogarty. Dzieciaki mogły do woli pobawić się w ogrodzie, nikogo nie zrażał siąpiący deszcz. Hannah Walsh, córeczka Louise i Grahame’a, cieszyła się na samą myśl o wyprawie do Fogartych.
Telefon Carla rozładował się po odsłuchaniu wiadomości na poczcie głosowej. - Carl, przyjedź jak najszybciej. Hannah wpadła do basenu. Nie wygląda to dobrze. Louise próbowała metody usta - usta, ale nie jest różowo. Proszę, zjaw się tutaj - mówiła rozedrganym głosem Michaela. "Foggy" pędził do domu jak oszalały, w zawrotnym tempie. Spodziewał się najgorszego.
Louise i Michaela parzyły herbatę. Okno kuchni wychodziło na ogród i na basen. 2 - letnia Hannah chodziła po ogrodzie. Basen był przykryty, ale z niewiadomych przyczyn, Hannah dostała się pod plandekę. Louise i Michaela zaniepokoiły się kiedy Hannah nie odpowiadała na zawołanie. Obie kobiety wybiegły poza dom, Michaela zauważyła Hannah w wodzie. Louise wskoczyła w ubraniu do basenu, wyciągnęła córkę, zaczęła ratować Hannah. Michaela zadzwoniła na pogotowie, ale walka o życie maleństwa zakończyła się porażką. Grahame i Louise stali jak wryci kiedy wrócili ze szpitala, a "Foggy" przerwał kilkunastominutowe milczenie, podszedł do przyjaciół i przytulił się jak brzdąc. Michaela nie mogła zasnąć, Carl rzucał się przez całą noc, wstał bladym świtem.
"Foggy" zadzwonił po mamę, bo myślał, że większe grono kobiet kojąco wpłynie na atmosferę. Był zdruzgotany. Stał przy oknie i długo wpatrywał się w Grahame’a. Ojciec Hannah przykucnął przy basenie, bił się z myślami, nie był w stanie wydobyć z siebie słowa…
Gazety zaczęły huczeć o beztroskim stylu życia gwiazdy wyścigów superbikes, o nieostrożności i nieuwadze charakterystycznej dla bogatych ludzi. "Foggy" chciał rozbić głowę dziennikarza, który napisał o tym, że skoro dziecko Fogartych jeździ bez zapiętych pasów, to czego spodziewać się po tak nieodpowiedzialnych rodzicach. Cisnął przekleństwo. Wiedział, że Louise i Michaela stały w odległości 20 stóp od dzieciątka kiedy wydarzył się tragiczny wypadek.
W następny weekend Carl wziął udział w wyścigu o GP Niemiec. Pojechał na tor Nurburgring z myślą o tym, aby uczcić pamięć o Hannah. - Nigdy nie nałożyłem na siebie takiej presji jak po śmierci Hannah. Chciałem za wszelką cenę wygrać ten wyścig. Mężczyzna nie może okazać słabości w takim momencie - wspomina "Foggy".
Pogoda w Niemczech była z gatunku tych pod psem. Padał deszcz, szarość zaglądała w każdy zakątek toru. Team Ducati wiedział w jakim stanie znajduje się Carl. "Foggy" wyglądał jak tykająca bomba, wszystko go drażniło, ale emocje wylewał na torze. W uszach Carla szumiały słowa wypowiedziane przez Grahame’a przed wyjazdem do Niemiec: jedź tam i wygraj to GP dla Hannah, naszej ukochanej córeczki.
"Foggy" nigdy nie wygrał na Nurburgring. W 1998 roku był trzynasty w obu wyścigach. Carl nigdy nie przekroczył progu świątyni, ale przed każdym wyścigiem w skrytości ducha modlił się do Boga. - Myślę, że dziś będę potrzebował Twojej pomocy, chroń mnie, niech przez to przebrnę - szeptał Carl. - Może po śmierci zamieniamy się w dziecko, wkraczamy w duszę młodego człowieka? Myślę, że dość szybko fruniemy przez bramę nowego organizmu. Nie można przecież bezczynnie siedzieć z założonymi rękoma! Uważam, że istnieje życie po życiu - twierdzi "Foggy".
Carl pojechał rewelacyjnie, wyprzedzał rywali jak slalomowe tyczki. Nie miał sobie równych. - Wygrałem najważniejszy wyścig w moim życiu. Uczyniłem to dla Hannah, tragicznie zmarłej córki naszych przyjaciół - mówił na podium w Nurburgring wzruszony Carl Fogarty. Kolega Carla, Australijczyk Troy Corser, wykazał się wyczuciem. Na podium nie było kąpieli w strugach szampana.
[nextpage]Żona Fogarty’ego, Michaela, po dziś dzień nie skorzystała z basenu. "Foggy" najdelikatniej jak mógł, zapytał Grahame’a czy chciałby, aby basen zniknął z powierzchni ziemi. - Nie. Jeśli mogę prosić, niech basen zostanie w tym miejscu - odparł Grahame, wciąż rozpaczający po śmierci córeczki.
Słońce chowało się za horyzontem, restauracja na plaży w Estoril wypełniała się ludźmi, ale na bezładnie rozrzuconych skałach wciąż panowała cisza z rzadka przerywana wypowiedziami Carla. - Nie wiem czy czas jest dobrym lekarzem. Nie mam pojęcia czy czas leczy rany po stracie dziecka, bo chyba nie ma większego bólu niż śmierć tak niewinnej istotki. Patrząc na Louise i Grahame’a wiem, że najtrudniejszy okres to pierwsze 12 miesięcy po śmierci Hannah. Nigdy o niej nie zapomnimy… Psia kość, czasami chcę wyć do księżyca i prosić niebiosa, żeby można było cofnąć czas i uratować Hannah… - wyszeptał "Foggy".
Jason Crump miał nienaturalnie bladą twarz na pogrzebie kolegi z toru, Lee Richardsona. Trzykrotny indywidualny mistrz świata spoglądał gdzieś w bliżej nieokreśloną dal. Miał smutne oczy. Łudząco przypominały oczy Carla Fogarty’ego na portugalskiej plaży. Crumpie wziął udział w 145 turniejach Grand Prix. Zna i pamięta zapach szpitalnej sali, wie co to ból, operacja, rehabilitacja. Świetny żużlowiec, choć przynajmniej połowa rodziny twierdzi, że Jason byłby wspaniałym prawnikiem. Umie negocjować, nie boi się bitwy na argumenty. Być może Crumpie czarowałby swoim słowotwórstwem i charyzmą na sądowej sali, ale nie potrafił żyć bez adrenaliny, ryzyka i powiewu prędkości. Jason kocha speedway, ale wiedział kiedy zamknąć rozdział pod tytułem kariera zawodowa.
Crumpie umie korzystać z dobrodziejstwa plaży w stanie Queensland, nie stroni od spacerów z Melody, Mią i Sethem. Nie zapomina rzecz jasna o wyścigach i wciąż od czasu do czasu wypluwa z siebie jądro adrenaliny ścigając się dla czystej przyjemności z Troyem Baylissem. Jason kumpluje się z Troyem, tym Troyem, który przed laty rywalizował z Carlem Fogartym…
Kilkanaście wieczorów wstecz zadzwonił telefon w hacjendzie państwa Crump. Głos w słuchawce sugerował, że to ktoś z londyńskich kręgów. Władze cyklu GP złożyły Jasonowi propozycję startu w Auckland. Crumpie ścigał się przed laty w Nowej Zelandii w MŚ na długim torze, ale doskonale rozumie, że biologii nie da się oszukać i grzecznie podziękował za kuszącą ofertę. Uznał, że nie należy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Mógł otrzymać dziką kartę na występ na torze Western Springs w Auckland w marcu 2014 roku, ale jego umysł zaprzątają inne rzeczy. Angażuje się w szkółkę żużlową, uczestniczy w projekcie związanym z wyścigami aut (V8 Supercars), pobiera lekcje u Warrena Luffa, gwiazdy australijskiego automobilizmu.
Jason udziela się również podczas GP Australii w F1. Crumpie ścigał się dla frajdy w Albert Park. Jego kumpel Mark Webber, który zakończy starty w F1 podczas tegorocznej GP Brazylii na torze Interlagos, ma w głowie kilka ciekawych pomysłów na wspólny biznes z Jasonem, więc zodiakalny Lew Crumpie, nie będzie narzekał na brak zajęć.
Kilka tygodni temu wyjęto płytki metalowe, Jason jest więc lżejszy… Śmierć Lee Richardsona wywarła na nim kolosalne wrażenie. Po tragedii we Wrocławiu, Australijczyk już nigdy nie odzyskał dawnego wigoru. Zaczął inaczej spoglądać na świat. Zawsze pomagał kolegom z toru. Szukał najlepszych lekarzy dla Adama Shieldsa, Staszka Burzy… Gdy widział zasępione oblicze jowialnego mechanika Krzysztofa Nygi zwanego "Nenesem", podchodził i pytał dlaczego nie tryska humorem. - Zawsze kipisz optymizmem, jesteś wesołkiem, co się dzieje? - tymi słowy Jason zwrócił się swego czasu do "Nenesa". Crumpie, dobroć skrzętnie ukryta za maską stuprocentowego profesjonalisty…
Śmierć Łukasza Romanka wyostrzyła nasze zmysły. Publiczność w Rybniku z klasą, niezwykle dostojnie traktuje coroczny turniej rozgrywany ku pamięci Łukasza. Jest elegancko, bez wyzwisk, niepotrzebnych gestów. Panuje przepyszna cisza kiedy wyświetlany jest film o Romanku, myśli krążą wokół niezgłębionych tajemnic naszego bytowania. A potem przeszywająca ciało burza oklasków po ostatnim kadrze filmiku. W Rybniku można popaść w zadumę, można zastanowić się nad tym czy współczesny świat nie pędzi zbyt szybko… Chyba człowiek lepiej funkcjonował i lżej oddychał gdy jeździły JAP - y, Prestwiche, Goddeny i Weslake. To trochę tak jak ze starymi pociągami. Co by człowiek dał za podróż pociągiem PKP z Kamieńca Ząbkowickiego do Złotego Stoku czy też z Kłodzka do Kudowy Zdrój… Nie potrzeba Pendolino, żeby poczuć się dobrze, wystarczy poczciwy czeski vlaczek motoraczek…
Tragedia Łukasza to ostrzeżenie dla nas wszystkich. Lampka, która zapala się w głowie. Idziemy do pracy, którą kochamy lub nie, ale jesteśmy raz świetni, innym razem słabsi. Czasem wydaje się nam, że mamy tyle siły, że można góry przenosić. Innym razem gorączka, katar, zły humor, osłabiają nas w takim stopniu, że nie możemy pozbierać myśli. Ułomni, dzięki temu szczęśliwi.
Hannah Walsh odeszła od nas, a wielki mistrz "Foggy" dostrzegł inny kolor życia. Jason Crump zamyślił się kiedy odszedł Lee Richardson, a wcześniej z trudem ukrył wzruszenie kiedy zmarł wspaniały człowiek, jego dziadek Neil Street. I zakończył karierę w Toruniu w pierwszą rocznicę śmierci Streetiego… Łukasz Romanek dał nam siłę i mądrość, dzięki której wiemy, że zamiast brutalnej oceny osiągnięć sportowych warto dostrzec ludzki wymiar, bo on jest najważniejszy.
Nastała noc, śpiew ptaków nad plażą w Estoril kołysze nas do snu…
[b]Tomasz Lorek
[/b]