Jakub Sobczak: Panie prezesie, wyróżnienia na Gali Sportu Żużlowego dużo dla pana znaczą, czy podchodzi pan do tego na zasadzie, że to po prostu kolejna nagroda?
Władysław Komarnicki: Faktem jest, że tego typu nagrodę dostałem drugi raz. Pierwszy raz zostałem wyróżniony przez Tygodnik Żużlowy kilka lat temu. Niemniej jednak taką statuetkę otrzymaną na ogólnopolskiej gali traktuję jako wielkie wyróżnienie. Muszę panu powiedzieć, że podchodzę do tego w ten sposób z kilku względów. Taka ogólnopolska gala to impreza numer jeden. Tutaj odbywa się zsumowanie wszystkich sukcesów. Zawsze mówię, że każde wyróżnienie cieszy, ale to, co nazywa się ogólnopolskie i odbywa się w cudownym anturażu Centrum Olimpijskiego PKOl, cieszy szczególnie.
Stal Gorzów to obecnie jeden z najlepiej zarządzanych klubów w Polsce, pan dostaje tytuł Działacza Roku. Ale początki nie były lekkie.
- Muszę przyznać, że jestem wzruszony, dlatego że jedenaście lat mojej ciężkiej pracy zostało dostrzeżone. Powiem panu więcej: tak jak publicznie powiedziałem, że na początku mojej działalności w gorzowskim klubie mieliśmy odcięty telefon. Przez pierwsze pięć lat nikt na Stal Gorzów nie chciał dać złotówki. Jeździłem po całym kraju i błagałem na kolanach. W tej chwili otacza mnie 165 firm. Znaczy to to, że zrobiłem coś, co zostało dostrzeżone. I z tego tytułu bardzo się cieszę.
Czy można powiedzieć, że to wyróżnienie to zwieńczenie pana kariery jako prezesa klubu?
- Tak panie redaktorze i nawet powiem panu dlaczego. Powiem wprost. Jedenaście lat działam non profit. Coraz mniej jest takich działaczy. Przez wszystkie lata nie wziąłem z klubu ani złotówki, a jeszcze całe szczęście, że moja żona nie słucha naszego wywiadu, bo jakby usłyszała ile dołożyłem z własnej kieszeni, nie wiem czy byłaby tak szczęśliwa jak dziś, gdy odbierałem nagrodę (śmiech).
Jaka jest recepta na sukces według Władysława Komarnickiego?
- Uznałam, że w związku z transmisją w telewizji nie wypadało się nad tym rozwodzić, bo trwałoby to za długo, ale po raz pierwszy mogę panu powiedzieć, że warto być transparentnym. Warto zrobić coś, co funkcjonuje na świecie. W polskim sporcie, również żużlowym, nie może być mętnej wody. Od samego początku mnie to nie interesowało. Zawsze uważałem, że należy zrobić tak, jak robiłem w swojej firmie. Jeżeli Skarb Państwa ma otrzymać jakieś pieniądze, to musi je otrzymać. Jeżeli Urząd Skarbowy ma dostać VAT, to musi. Nie wolno kombinować. Jeśli będziemy tak robić w sporcie, nie układać się z zawodnikami i działaczami, to zapewniam, że polski sport powstanie z kolan. Bo na razie jest gorzej niż źle.
Nie da się nie zadać tego pytania w kontekście tego wyróżnienia i pana rezygnacji z funkcji prezesa. Jako sternik gorzowskiego klubu jest pan spełniony?
- Wszyscy zadają mi takie pytanie. Panu odpowiem w ten sposób, że nie jestem zawodnikiem. Jestem spełniony jako prezes, bo z upadającym klubem zrobiłem wszystko, co mógł zrobić prezes, a nawet więcej. Moim zawodnikom stworzyłem takie warunki, że co roku mogą zdobywać złoto. To natomiast, czy oni to złoto zdobędą, zależy tylko i wyłącznie od nich. Od nikogo więcej.
Nie wiem, czy dobrze widziałem, ale kiedy staliście panowie na scenie z prezesem Robertem Dowhanem, wymieniliście się teczkami z dyplomami za medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Chciałby pan za rok dostać dyplom za pierwsze miejsce?
- Jest pan bardzo spostrzegawczy (śmiech). Organizator wręczył mi dyplom za pierwsze miejsce, a Robertowi Dowhanowi za trzecie. Myślę, że jest to chyba jakiś znak i być może tak będzie (śmiech). Powtórzę jednak panu jeszcze raz: jeśli są działacze, którzy uważają, że złoto, srebro lub brąz jest dzięki nim, to się mylą. To jest tak skomplikowany sport, że dyspozycja dnia często decyduje o całosezonowym wyniku. Obowiązkiem każdego prezesa jest stworzyć warunki. Niech mi pan wierzy, że ja takie stworzyłem. Od czterech lat powinniśmy zdobywać co roku medal. Jak pan jednak wie, bardzo często decydujący wpływ ma sprzęt, dyspozycja i szczęście. Ale na to już żaden prezes na świecie nie ma wpływu.
Można powiedzieć, że żużel to bardzo niewdzięczny sport. Mimo wielkiego wysiłku organizacyjnego osiągnięcie zadowalającego wyniku sportowego w dużej mierze zależy od szczęścia.
- Wie pan dlaczego kibice tak kochają żużel? Bo to sport nieprzewidywalny, piękny. Nic nie można tu zaplanować, ponieważ wystarczy jedna kontuzja zawodnika i wszystkie plany idą w niwecz. Ludzie to kochają, bo to jest sport niebezpieczny i widowiskowy. Jeżeli tego nie drukują działacze, to jest to naprawdę piękny sport.