Norbert Magosi dla SportoweFakty.pl: Klub z Poznania kłamie i zalega mi sporo pieniędzy

 / Na zdjęciu: Norbert Magosi
/ Na zdjęciu: Norbert Magosi

Norbert Magosi nie zostawił suchej nitki na działaczach Lechmy Poznań. Przypomnijmy, że w ubiegłą niedzielę Skorpiony zostały ukarane walkowerem za stawienie się na Łotwie w niepełnym składzie. Do Daugavpils nie przyjechał Norbert Magosi.

Magosi dzień wcześniej startował w II rundzie Indywidualnych Mistrzostw Węgier w Miszkolcu. W finale zawodów zanotował groźny upadek. - Jestem zadowolony z tego turnieju, gdyż zdobyłem 10 punktów, ale wydarzenia z finału wpłynęły na mnie niekorzystnie. Na szczęście w wyniku upadku nie doznałem poważniejszych obrażeń, choć po zawodach pojechałem do szpitala na prześwietlenie, gdyż odczuwałem duży ból - powiedział Węgier w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

Węgierski zawodnik Lechmy nie wyruszył w drogę na Łotwę, gdyż zaraz po zawodach udał się do szpitala. - Byłem przygotowany na niedzielny mecz w Daugavpils, ale niestety spędziłem tak dużo czasu w szpitalu, że nie było sensu rozpoczynać podróży. Droga z Miszkolca na Łotwę to ok. 17-18 godzin, jeśli nie ma żadnych przeszkód na trasie. Biorąc pod uwagę kontuzję ramienia i uszkodzony motocykl nie byłem przekonany, że będę mógł się ścigać na Łotwie. Moja decyzja o zostaniu w domu powinna być zrozumiała - stwierdził.

Norbert Magosi nie zgadza się z tym, że cała wina za walkower spadłą na jego barki. - Tak czytałem w Internecie, że mecz w Daugavpils się nie odbył. Nie rozumiem postawy klubu z Poznania, który obwinia za to mnie. To jest trochę śmieszne. Oni kłamią przez cały sezon. Zalegają mi sporo pieniędzy, a tłumaczą się tym, że zalegają jeszcze więcej Kościuchowi i Miśkowiakowi. Klub zapłacił mi pieniądze za wyjazd, ale muszę je odesłać, ponieważ nie pojechałem na mecz. Działacze kłamią, że otrzymywałem pieniądze co chwilę. Mecz w Daugavpils nie odbył się prawdopodobnie dlatego, że klub postępuje tak z każdym zawodnikiem i po prostu nie było już więcej żużlowców chętnych do jazdy. Wystarczy przypomnieć sobie Ljunga i Fachera, którzy opuścili klub. Jeśli w Poznaniu nie byłoby tylko pięciu zawodników, nie byłoby żadnego problemu z rozegraniem meczu. Chciałem naprawdę jechać do Daugavpils, ale już wcześniej powiedziałem, dlaczego nie wyruszyłem w podróż. W klubie zrozumieli, że Richard Speiser ma 22 godziny drogi do Daugavpils, a że ja mam 18 to już nie. Opuściłem szpital o północy. Reszta to tylko matematyka (mecz w Daugavpils miał się rozpocząć o godz. 17:00 - dop. red.). Wziąłem udział w dekoracji po zawodach w Miszkolcu mając kontuzjowaną rękę, ale pozwólcie, że sam będę decydował o takich rzeczach - powiedział Magosi.

Jak aktualnie czuje się Węgier? - Dzięki Bogu nie doznałem żadnych złamań. Mam "tylko" kilka siniaków na przedramieniu. Lekarz doradził mi 10-dniową przerwę, ale zobaczymy jak to będzie się układało. W tej chwili mam zabandażowaną rękę - poinformował.

Jakie plany Norbert Magosi ma na pozostałą część sezonu? - W najbliższych tygodniach będę miał mniej jazdy, ale będę pracował z teamem nad tym, żeby nie siedzieć w domu. Nie wiem co będzie z ligą polską, gdyż mój klub nie dostał się do rundy finałowej. Pozostał nam jeden mecz, a następnie baraże. Do tego dochodzą problemy finansowe, ale mam nadzieję, że to wszystko się jakoś ułoży. Chciałbym startować w lidze niemieckiej. Mogłem już tam jeździć w tym roku, ale termin kolidował z mistrzostwami Węgier, a następnie z kwalifikacjami do Grand Prix. Chciałbym utrzymać swoją przewagę w mistrzostwach Węgier i zostać mistrzem kraju. W ostatniej rundzie będzie jednak na pewno trudno. Cały czas przygotowuję się do finału IME we Lwowie. Chciałbym osiągnąć tam bardzo dobry wynik i wierzę, że dzięki ciężkiej pracy jestem w stanie to osiągnąć. Postaram się wypaść jak najlepiej we Lwowie - zakończył Norbert Magosi.

Upadek Norberta Magosiego podczas zawodów w Miszkolcu

Źródło artykułu: