- To był beznadziejny występ. Strasznie się wściekłem, bo po nieudanym początku znalazłem wreszcie odpowiednie przełożenia, wygrałem wyścig, ale potem znowu się pogubiłem i końcówka była fatalna. A szkoda, bo dobrze się czułem i gdyby nie bałagan z ustawieniami, to myślę, że byłbym w stanie zdobyć jeszcze kilka punktów. Musimy trzymać kciuki za to, że następnym razem będzie lepiej - powiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Tai Woffinden.
21-letni zawodnik jest rozczarowany wynikiem swojej drużyny. Gdyby nie bardzo dobry występ Chrisa Harrisa, Brytyjczycy zaliczyliby totalny blamaż. - Chcieliśmy awansować do finału, więc jesteśmy zawiedzeni naszą postawą. Staraliśmy się dać z siebie wszystko, ale krótko mówiąc "shit happens" - stwierdził "Tajski".
Żużlowiec reprezentujący w polskiej lidze barwy Startu Gniezno podkreślił, że nie ma zastrzeżeń co do warunków torowych. - Czułem się dobrze na gorzowskim obiekcie. Nie mogę powiedzieć na jego temat złego słowa. Mój słaby występ spowodowany był problemem ze znalezieniem odpowiednich ustawień. I tyle na ten temat.
W sobotę, już bez udziału Brytyjczyków, odbędzie się wielki finał tegorocznej edycji drużynówki. Kto zdaniem urodzonego w Australii jeźdźca sięgnie po Trofeum imienia Ove Fundina? - Polska. Wasi zawodnicy są dobrzy, szybcy i w dodatku jadą na swoim torze. Będzie ciężko z nimi wygrać - zakończył Tai Woffinden.