Jarosław Galewski: Przede wszystkim zacznę od gratulacji za niedzielne zwycięstwo. Jak ocenia pan pojedynek z Intarem Lazur Ostrów?
Maciej Polny: Zespół z Ostrowa stawił nam nadspodziewanie duży opór. Nie spodziewaliśmy się, że praktycznie do samego końca będziemy walczyć o zwycięstwo, tym bardziej, że jeździliśmy na własnym torze. W żużlu jednak bywa różnie. Myślę, że było to najsłabsze spotkanie gdańskiej drużyny na własnym torze od momentu, kiedy pełnię funkcję prezesa w klubie.
Jak bardzo plany pokrzyżowały wam opady deszczu, do których doszło przed początkiem spotkania?
- To normalne, że warunki się zmieniają, kiedy pada deszcz. W pierwszej części zawodów drużyna z Ostrowa była bardzo dobrze spasowana i to było widać na torze. Moi zawodnicy byli wyraźnie pogubieni i stąd przewaga ostrowian, która wynosiła nawet sześć punktów.
W przedmeczowym wywiadzie powiedział pan, że jesteście doskonale przygotowani na Ostrów. Wspomniał pan o alkomacie, helikopterze, co było nawiązaniem do spotkania ostrowskiej drużyny z ekipą GTŻ-u Grudziądz. Nie pytałbym o to, gdyby był pan tylko prezesem gdańskiego klubu, ale jest pan przecież także członkiem GKSŻ, która zajmuje się sprawą tego spotkania...
- Powiem panu szczerze, że mądre osoby potrafiły zinterpretować te słowa jako żart. Jeśli ktoś doszukuje się w tym sensacji, to już jego sprawa. Przecież ja w zasadzie przytoczyłem tylko fakty, które miały miejsce podczas meczu Ostrowa z Grudziądzem. Nikt nie ma zamiaru nikogo krytykować. Te fakty miały miejsce i tyle.
Ale zdaje sobie pan sprawę, że ostrowscy kibice lub fani z innych miast, którzy kojarzą pana nie tylko z prezesem Lotosu Gdańsk, ale także członkiem GKSŻ, po usłyszeniu takiej wypowiedzi mogli mieć poważne wątpliwości, czy werdykt w postępowaniu dyscyplinarnym przeciwko klubowi z Ostrowa będzie na pewno obiektywny?
- Myślę, że ostrowscy kibice mogą mieć pewność, że ten werdykt będzie obiektywny. Powiem szczerze, że wypowiadałem się nie jako członek GKSŻ, ale jako prezes gdańskiego klubu, który od początku sezonu walczy z ostrowską drużyną o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. My w każdym przypadku staramy się zachowywać zasady fair play, nawet jeśli pewne punkty regulaminu zezwalają na takie lub inne sytuacje czy poczynania. Kluby różnie wykorzystują pewne sytuacje. My staramy się tego nie robić.
Teraz tematem numer jeden dla GKSŻ będzie z pewnością sprawa grudziądzkiego klubu i ataku na Antonio Lindbaecka. Co grozi klubowi Grudziądza za niedopilnowanie porządku i rasistowskie postawy kibiców?
- Jak na razie nie mamy żadnych konkretnych dokumentów i dlatego myślę, że postępowanie dyscyplinarne, które zostało wszczęte w tej sprawie, jeszcze trochę potrwa. Przede wszystkim trzeba sprawdzić, czy na stadionie była wymagana liczba osób z ochrony. O ile dobrze pamiętam, to czytałem na Sportowych Faktach w wypowiedzi kogoś z grudziądzkiego klubu, że liczba tych osób była stosunkowo niewielka. Z moich informacji wynika, że podczas imprezy masowej na pierwszy tysiąc osób powinno przypadać siedemnastu ochroniarzy a na każdy kolejny po dziesięciu. Jeśli założymy, że na meczu w Grudziądzu było przynajmniej trzy tysiące kibiców, to służb porządkowych było zdecydowanie za mało. Najpierw trzeba uzyskać wyjaśnienia od klubu i ochrony. Zbieranie tych wszystkich dokumentów na pewno trochę potrwa. Z pewnością jest jednak coś na rzeczy i nie można tej sprawy tak zostawić, tym bardziej, że cała Polska jest oburzona tymi wydarzeniami.
Założmy jednak, że dowody się pojawią. Jaka kara może wtedy spotkać grudziądzki klub?
- To pewnie będzie jeden z punktów naszego posiedzenia. W tej chwili nie mogę się na ten temat wypowiadać. Jest na to zbyt wcześnie, a poza tym strona grudziądzka cały czas zaprzecza. Wszyscy w Grudziądzu twierdzą, że takie wydarzenia nie miały miejsca. Na tym etapie postępowanie niczego nie można przesądzać.