Ci co odeszli...

O tej porze jak co roku wspominamy tych, co wyprzedzili nas w ziemskiej wędrówce do kresu nieuchronnego. Wydaje się, że tym razem odeszło ich jakby więcej niż zwykle. Format ludzi tracących w ostatnich miesiącach życie sprawia, że czujemy się bardziej niż zwykle odarci, osieroceni - opuszczeni tu na Ziemi.

Rodzina sportowa również poniosła ogrom strat, przybyło pustych miejsc przy wielobarwnym stole. Odchodzili działacze, trenerzy, zawodnicy, pasjonaci żarliwi do bólu. Wspomnijmy zatem o znanych ludziach ściślej związanych ze speedway’em, których od niedawna już pośród nas nie ma.

Gdy nie pogasły jeszcze na dobre znicze zapalone dla pamięci zmarłych roku zeszłego 2009, to zanotowaliśmy całą serię nagłych śmierci, nim jeszcze ten trudny rok 2010 się rozpoczął. W listopadzie pierwszy ciężki cios. Nagle umiera człowiek zdawałoby się w pełni sił twórczych, śp. Andrzej Skulski. 1 listopada tamtej jesieni palił jeszcze na cmentarzu świeczki przyjaciołom - żużlowcom - choćby Antoniemu Worynie. Prezes, by nie powiedzieć "ojciec" mistrzowskich Rybek, miniżużlowego klubu z Rybnika - działacz światowego formatu, współorganizator (obok Krzysztofa Mrozka) świetnie obsadzonych, znakomitych sportowo, turniejów poświęconych świętej pamięci Antoniego Woryny i Łukasza Romanka, dzięki którym rybniczanie, urodzeni z domieszką żużla we krwi (a takich do niedawna była zdecydowana większość), mogą do dziś śledzić na żywo speedway najwyższej próby.

W grudniu zeszłego roku jeden po drugim odchodzili śp. Czesław Goszczyński, śp. Wiesław Kołodziejski i śp. Marian Kaznowski - trzej żużlowcy dawnego Włókniarza Częstochowa, potem trenerzy, działacze. Przywoływani do Pana w kolejności odwrotnej do metryk. Najbardziej znanym z nich był 78-letni, legendarny już Kaznowski, syn Szymona - animatora wyścigów motocyklowych, przed i po wojnie, jeden z pionierów powojennego sportu żużlowego. Znacząca postać dla całego polskiego żużla. Nie mijają trzy miesiące, a umiera jeszcze jeden reprezentant klubu spod Jasnej Góry śp. Bogdan Laskowski. Nie ma już lwiej części dawnych Lwów.

W kwietniu tego roku jedno, ale za to pełne rozpaczy słowo. Smoleńsk. W jednej chwili ginie wielu przyjaciół sportu, z urzędującym Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i Jego Małżonką na czele. Z punktu widzenia motocyklistów w sposób szczególny należy pamiętać duszpasterza całego środowiska motocyklowego śp. ks. Andrzeja Kwaśnika z warszawskiej archidiecezji, który również poniósł śmierć z elitą państwa polskiego. Sam nie był motocyklistą, ale był zawsze z nimi w pasterskiej posłudze, otaczał ich niezwykle troskliwą kapłańską opieką. Pod koniec tego samego miesiąca kwietnia świat żywych pożegnał śp. Zdzisław Smoczyk - brat Alfreda, również żużlowiec Unii Leszno i Legii Warszawa, próbujący podążać tropem legendarnego Freda po żużlowej wyboistej drodze, na początku lat pięćdziesiątych. Po 60 latach znów mogą być razem, złączeni już innym braterstwem - dusz.

Przedwcześnie, w wieku lat 55, zmarł w tym roku były żużlowiec Unii Tarnów śp. Andrzej Zając, a także zupełnie młody, do niedawna żużlowiec Kolejarza Opole, śp. Grzegorz Blaut, który przekroczył ledwie ćwierćwiecze, a stracił życie jako pasażer w samochodzie podczas drogowej kolizji.

Na początku czerwca tego roku w wypadku na drodze zginął prowadząc swój samochód śp. Ludwik Draga - sportowy olbrzym w niewysokim człowieku. On to, jak jego dwaj starsi bracia (Józef i Henryk), był pionierem polskiego speedway’a i motocyklizmu w ogóle, pamiętającym jeszcze czasy przedwojennego dziewictwa tej dyscypliny. Motocyklowy Mistrz Polski na szosie, reprezentant pierwszej kadry narodowej żużlowców, trener, wychowawca, działacz nietuzinkowy, sędzia żużlowy, jako ekspert służył międzynarodowej federacji motocyklowej FIM. Z energią przygotowywał fetę na swój Jubileusz 90 lat życia - nie doczekał jej. Zabrakło zaledwie kilku tygodni do dnia okrągłej rocznicy. Odszedł ostatni z tych pierwszych. Dziś Pan Ludwik świętuje razem z Małżonką - mamy wszak dzień Wszystkich Świętych. Ponieważ za życia bywało z tym różnie, więc chociaż w tych pierwszych dniach listopada oddajmy Jego Pamięci należną cześć! Ludwik Draga to był gigant - jako sportowiec i jako człowiek, bez cienia wątpliwości pomnikowa postać - wzór godny naśladowania.

Koniec września przyniósł śmierć śp. Zbigniewa Witwickiego, byłego żużlowca, po wojnie startującego w mazowieckich klubach - Siedlec, Warszawy (Skra), zaś w roku 1960 reprezentującego barwy Wandy z Nowej Huty, w jakże ważnym dla niej czasie. Otóż miał swój udział w historycznie jedynym awansie krakowskiego klubu do żużlowej elity. Potem przez lata aktywnie działał w grupie próbującej wskrzesić śp. warszawski speedway. Stołecznym (i w najczystszej postaci… społecznym) pasjonatom będzie teraz jeszcze trudniej.

Mocno związany ze sportem żużlowym, nie tylko emocjonalnie, był zamordowany w październiku br. podczas pracy w biurze poselskim śp. Marek Rosiak, żarliwy kibic i sympatyk żużlowego Orła Łódź - człowiek wielu pasji, przy różnych okazjach podkreślający swoje oddanie dla magii czarnego sportu - naszego speedway’a. Jakiż biedny byłby ten żużel w Krainie Wiecznych Łowów, gdyby nie Oni - Pięknoduchy, dla nas już Nieobecne, a najwierniejsze z wiernych - Kibice.

"Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie!" I kibicowanie...

Stefan Smołka

Komentarze (0)