Mama kazała mi trzymać gaz - rozmowa z Przemysławem Pawlickim, żużlowcem Caelum Stali Gorzów

Przemysław Pawlicki opowiada trudnościach wynikających z jazdy z młodszym bratem. Zawodnik otwarcie przyznał, że sytuacja w której znalazł się przed rozpoczęciem tego sezonu był najtrudniejszym momentem jego dotychczasowej kariery.

Jan Gacek: Zaliczyłeś doskonały występ w finale rozgrywek w Anglii...

Przemysław Pawlicki: Bardzo się cieszę, że udało się zdobyć złoto w Anglii. Ten wynik ma dla mnie szczególne znaczenie, bo mojej drużynie nie powiodło się w polskich rozgrywkach. Po porażce z naszej ligi miałem apetyt na złoto. Udało mi się to osiągnąć z moimi drużynami w Niemczech i w Anglii. Dwa drużynowe triumfy w lidze to świetna sprawa.

Starty w Anglii są aż tak bardzo potrzebne młodym żużlowcom jak się powszechnie uważa?

- Generalnie tak. Można się niewątpliwie sporo nauczyć. Poznaje się tory o różnej geometrii i nawierzchni. To na pewno sprzyja rozwojowi sportowemu. W moim przypadku jest jeszcze jedna korzyść - mogę tam doszlifować język angielski, który nie jest moją mocną stroną. Miałem już w tym sezonie kryzys. Czułem się przemęczony po tym jak przyszło mi startować dwanaście dni pod rząd. Miałem wtedy bardzo mało czasu na sen. Później przyzwyczaiłem się do takiego rytmu i było w porządku.

Spore postępy zrobił w tym roku twój młodszy brat. Chciałbyś, żebyście tworzyli w przyszłym roku parę na torze?

- Jak najbardziej! Bardzo mi na tym zależy. Dotychczas, kiedy jeździliśmy w tych samych zawodach to reprezentowaliśmy inne kluby. Mimo to pilnowaliśmy się na torze i staramy się pomagać sobie wzajemnie. Zdecydowanie wolałbym jednak, żebyśmy jeździli dla tej samej drużyny. Zmierzamy do tego, żeby w przyszłym roku właśnie tak się stało. Zawsze marzyliśmy o tym, żeby tworzyć na torze parę, która podwójnie wygrywa swoje wyścigi. Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Na pewno będziemy ciężko pracowali, żeby nasz poziom sportowy na to pozwolił.

Razem z Piotrkiem przejechałeś przecież wiele kółek na waszym przydomowym torze...

- To prawda, że sporo jeździliśmy na naszym torze. Nigdy jednak nie jeździliśmy parą, ani w bliskim kontakcie. To wynika ze specyfiki naszego toru. Są z nim pewne problemy, trochę się rozwala. Gdybyśmy jechali obok siebie mogłoby być nieciekawie. Wykorzystywaliśmy jednak wszelkie inne okazje do wspólnej jazdy.

Jeździe z bratem towarzyszą szczególne emocje?

- Jazda z nim to coś zupełnie innego niż z innym zawodnikiem. Muszę przyznać, że jak jedziemy razem to się po prostu boję o niego. Bardziej skupiam się na tym, żeby on nie zrobił sobie krzywdy niż myślę o sobie. Wiem jaki jest Piotrek. Kiedy jedzie na końcu stawki chce za wszelką cenę wszystkich wyprzedzić. Jadąc z nim zastanawiam się co zrobić, żeby nie jechał ostatni i nie podejmował przez to szalonych akcji. Przez to sam popełniam wiele błędów i jadę niebezpiecznie. Proszę mi wierzyć, jazda z bratem jest przyjemna, ale jednocześnie bardzo stresująca.

Wasz tata powtarza, że bezpieczny powrót do parkingu jest ważniejszy niż zwycięstwo.

- To prawda. Tata zawsze nam to powtarza i przypomina, że trzeba jechać z głową. Fantazja czasami bierze jednak górę (śmiech). Żaden z nas nie chce przyjeżdżać na metę czwarty. Zależy nam na zwycięstwach. Moim marzeniem zawsze było, żeby być walecznym jak mój tata i mieć sylwetkę Leigh Adamsa. Do tego będę zmierzał, chcę umieć jeździć zarówno z przodu jak i z tyłu stawki.

Twoja sylwetka na motocyklu wielokrotnie była już porównywana do tej z której słynie Adams.

- On mi zawsze imponował. Niezależnie od tego na jakim torze musiał się ścigać, zawsze potrafił się dopasować i płynnie jeździć. Jeśli chodzi o styl to jest on dla mnie najlepszym zawodnikiem na świecie. Moim zdaniem idealny zawodnik obok techniki Adamsa powinien mieć takie serce do walki jak mój tata. Mam sporo kaset video ze starych lat. Jak oglądam akcje mojego taty z przeszłości to czasami aż ciary przechodzą. Tata był naprawdę niezwykle waleczny. Ja sam lubię się ścigać i bawić tym publiczność. Nieraz już było tak, że wolałem przegrać wyjście spod taśmy i potem rywalizować na trasie niż wygrać start. Po takich numerach zwykle dostawałem reprymendę od taty. On zawsze powtarza "nie na pałę", ale słuchanie tych słów w parkingu to co innego niż dostosowanie się do nich w czasie wyścigu. Kiedy zawodnik wsiada na motocykl i zakłada kask zaczyna myśleć w inny sposób, liczy się zwycięstwo. W tym roku miałem drobny kryzys i nieraz zdarzało mi się zamykać gaz. Bardzo wpierała mnie wtedy moja mama. Kiedyś sama powiedziała mi, żeby nie ujmował gazu. Normalnie mi się wstyd zrobiło (śmiech).

Jak z perspektywy czasu wspominasz wydarzenia z marca tego roku, kiedy wydawało się, że nie będziesz w ogóle jeździł z polskiej Ekstralidze?

- To był najtrudniejszy okres w mojej dotychczasowej karierze. Nie chciałem mieć przecież straconego roku. To byłoby bardzo złe dla niezbyt doświadczonego zawodnika jakim jestem. Oddałem się w całości tej dyscyplinie sportu, uwielbiam to robić. Nie wyobrażam sobie, żebym miał przesiedzieć sezon z założonymi rękami. Chyba bym się wtedy załamał. Na szczęście gorzowska Stal stworzyła mi możliwość dalszego rozwijania się. Wiele skorzystałem na tym, że mogłem czerpać wzorce z takich zawodników jak Tomasz Gollob czy Nicki Pedersen. Dużo się od nich nauczyłem. Dziękuję za to wspomnianym zawodnikom i włodarzom gorzowskiego klubu.

Gdybyś nie jeździł w kończącym się sezonie to miałbyś też ogromne problemy ze znalezieniem pracodawcy na kolejny rok. W marcu twoja kariera zawisła na włosku...

- To prawda. Gdybym się nie pokazał to byłoby ciężko jakikolwiek klub przekonać do swojej osoby. Nikt nie chce przecież brać zawodnika w ciemno. Teraz staram się już o tym nie myśleć. Skupiam się przyszłym sezonie.

Kiedy debiutowałeś w 2008 roku byłeś drobniutki. Od tamtego czasu wyraźnie zmężniałeś. Twoje motocykle musiały to odczuć...

- Faktycznie, troszkę mi się urosło. Jestem zdecydowanie wyższy, ale nie przybrałem zbytnio na wadze. Jest mnie jednak o kilka kilogramów więcej, mimo że jestem szczuplejszy niż kiedyś. W 2009 roku ta kwestia przysporzyła nam trochę problemów z dopasowaniem maszyn. Myślami byliśmy przy poprzednim sezonie a trzeba było trochę inaczej ustawić motocykle. Generalnie jednak nie czuję specjalnej różnicy podczas jazdy. Cały czas się przecież uczę. Pracuję nad poprawieniem sylwetki, która ciągle nie jest taka jak bym chciał. Chciałbym przy okazji podziękować tym, którzy wierzyli we mnie, kiedy moje wyniki nie były dobre. Mam na myśli rodzinę, sponsorów, mechaników, tunerów i kibiców.

Komentarze (0)