- Jak już regularnie chodziłem na treningi do żużlowej szkółki to na lekcjach strasznie się wierciłem i tylko patrzyłem na zegarek odliczając minuty do dzwonka. Nie mogłem się doczekać kiedy pobiegnę na stadion, wsiądę na motocykl i będę mógł się ścigać z kolegami. Na każdej długiej przerwie wymykałem się do warsztatu, który mieścił się w zakładach mechanicznych Ursus. Mieliśmy z kolegami takie ustalone hasło. Oni zapalali motocykl i przekręcali manetkę gazu robiąc straszny hałas. Wtedy ja wychodziłem z klasy i uciekałem przez okno w toalecie. Jak na zewnątrz stał nauczyciel albo woźny to siedziałem na kiblu i czekałem aż sobie pójdą. Gdy ktoś naciskał na klamkę spokojnie odpowiadałem „zajęte”. Żużel wciągał mnie coraz bardziej. Tylko sport się dla mnie liczył. I byłem gotów do największych poświęceń, byle tylko móc spędzić kilka godzin w parku maszyn. Najlepsze były treningi. Trup słał się gęsto, ale mieliśmy fantazję. Po upadku, wstawaliśmy, wsiadaliśmy na motocykl, który dopiero co nas zrzucił, i ruszaliśmy w pościg za tymi, którzy wciąż trzymali się w siodle. Każdy z nas tak robił. Pierwsze wypadki pozostały bez konsekwencji. Jakieś tam zadrapania, siniaki czy otarcia na nikim nie robiły wrażenia. Mnie udawało się uniknąć poważniejszych obrażeń dzięki lekcjom wychowania fizycznego u profesora Stefana Kwiatkowskiego. Tygrysi skok przez skrzynię, chodzenie na rękach, przewrotki w przód, tył i skoki na batucie, tego wszystkiego on mnie nauczył. W każdym razie po treningu brudni szliśmy przez miasto. Na stadionie nie było pryszniców. Kto by tam jednak narzekał. Przecież to było coś pięknego. - Żużlowcy idą - ludzie pokazywali nas palcami, a nam serce rosło. I w końcu, między innymi od ciągłego wysłuchiwania pochlebstw i poklepywania po plecach odbiło mi. Sodóweczka uderzyła tak mocno, że długo nie mogłem się pozbierać. Zdawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Zacząłem kombinować. Teraz to ja byłem wielki Pan żużlowiec, któremu wszystko wolno robić. Wymyśliłem więc sobie, że jak nauka to wieczorowo. Zacząłem się opuszczać. Na lekcje przychodziłem od czasu do czasu. W końcu Pogorzelski i prezes Stali postanowili mnie naprostować. Poszli do dyrektora szkoły i jak usłyszeli, że Plech bumeluje, to zawiesili mnie w prawach adepta. Do czasu aż poprawię stopnie. Chcąc nie chcąc musiałem się wziąć w garść. Znowu siedziałem z nosem w książkach. Nauka początkowo szła opornie, bo długo sobie wmawiałem, że wiedza już nie jest mi do niczego potrzebna. - Dlaczego nie mogę tylko jeździć, skoro to potrafię robić najlepiej - pytałem samego siebie.
Dotarło jednak do mnie, że jeśli nie zacznę zakuwać to ze ścigania nici.
Przytoczony fragment pochodzi z autobiografii Zenona Plecha - "W cieniu złota".
Książkę w cenie 45zł można kupić m.in. w sieci Empik, księgarniach, podczas meczów żużlowych (w wielu miejscach Zenon Plech będzie ją podpisywał) oraz w sprzedaży wysyłkowej. Zamówić ją można też pod numerem tel. 65 526 14 81 lub e-mail: info@jagart.com.pl
Pod poniższymi linkami znajdują się opublikowane na naszym portalu fragmenty dzieła: