Maciej Janowski ma wszystko, by już za kilka lat dorobić się statusu legendy żużla w Polsce. Zawodnik zdaje sobie sprawę ze swojej pozycji, a w ostatnich latach zupełnie przestał przejmować tym, co o jego zachowaniu pomyślą sobie inni. Kolejne afery z jego udziałem nie przeszkadzają mu jednak w zdobywaniu sympatii kibiców. Pytanie tylko, jak długo będzie trwała jego passa i czy wkrótce zawodnik nie przesadzi na tyle, że fani definitywnie się od niego odwrócą.
- Wydaje mi się, że Maćkowi zaczyna brakować motywacji, by ryzykować i jeszcze mocniej zaangażować się w sport. Osiągnął już prawie wszystko, ma rodzinę i jest ustawiony do końca życia. To może mu przeszkadzać, bo sytym zawodnikom trudniej zaryzykować zdrowie na torze - diagnozował zawodnika już rok temu legendarny trener Marek Cieślak.
Janowski w kolekcji ma brązowy medal indywidualnych mistrzostw świata i trzy mistrzostwa z reprezentacją Polski. Do tego dochodzą dwa tytuły drużynowego mistrza Polski i trzy tytuły indywidualnego mistrza Polski. Za chwilę rozpocznie swój 19. sezon w PGE Ekstralidze, a od kiedy został seniorem tylko raz zdarzyło mu się zanotować gorszą średnią niż 1,9 punktu na bieg. Z tego także powodu zawodnik może sobie pozwolić na więcej i dość często to wykorzystuje.
ZOBACZ WIDEO: Wytypował kolejność PGE Ekstraligi. To nie Motor będzie mistrzem Polski
Nie będzie przepraszał
Choć może się to wydawać abstrakcyjne, to zawodnik ostatnio dostał wyjątkowe wsparcie od kibiców po tym, jak samowolnie opuścił obóz kadry i udał się na ślub swojego sponsora. Wymówka wydaje się absurdalna? Okazuje się jednak, że wystarczyła, by zjednać sobie przychylność kibiców, którzy zaczęli domagać się dymisji trenera kadry Rafała Dobruckiego.
Gdy został wyrzucony z kadry, koledzy wstawili się za nim i doprowadzili do spotkania z prezesem PZM Michałem Sikorą. Wystarczyło, by zawodnik przyjechał do Warszawy, wykazał skruchę i przeprosił za swoje zachowanie przedstawicieli reprezentacji Polski. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Janowski w swoim stylu nie widzi w swoim zachowaniu nic zdrożnego, a wciąż nie rozumie, dlaczego trener nie ugiął się jego prośbie i mimo ustalenia sztywnych zasad nie pozwolił na wyjazd ze zgrupowania na wesele.
- Zarząd Główny PZM jednogłośnie podjął decyzję o wyrzuceniu zawodnika z kadry. Co prawda on chwilę później wrócił na obóz, ale nie wyraził żadnej chęci wyjaśnienia sytuacji. Sprawy zaszły za daleko. Moim zdaniem zabrakło poważnego potraktowania zgrupowania kadry narodowej przez Macieja - komentował sprawę przewodniczący GKSŻ Ireneusz Igielski.
Traktował go jak syna, ale on nie traktował go jak ojca
To zresztą typowe zachowanie Janowskiego, bo już wielokrotnie pokazał, że potrafi stawiać na swoim i jest w tym bardzo konsekwentny. Z tego samego powodu zawodnik już raz wyleciał z kadry. W 2019 roku zawodnik tuż przed kończącym sezon meczem Polska - Reszta Świata wystawił zwolnienie lekarskie. Nie dość, że nie odbierał telefonu od selekcjonera i władz związku, to chwilę później w sieci pojawiły się zdjęcia Janowskiego, który doskonale bawił na torze wyścigowym, gdzie pojawił się jako gość. To wszystko zostawiło dość kiepskie wrażenie.
Sprawa była o tyle oburzająca, że trenerem kadry był wtedy pierwszy opiekun Janowskiego we Wrocławiu Marek Cieślak. Podobnie jak i teraz, wtedy też zawodnik obraził się na władze kadry, że ze sprawy zwolnienia zrobiono za dużą aferę. Żużlowiec przez lata nie odzywał się do legendarnego szkoleniowca i nie odbierał od niego połączeń.
- Maćka Janowskiego traktowałem jak syna, ale przyszedł moment, że on nie potraktował mnie jak ojca. Dzwoniłem, próbowałem pogadać, ale okazało się, że nie chciał ze mną rozmawiać. A przecież nie oczekiwałem od niego przeprosin, czy tłumaczeń - mówił kilka miesięcy później Marek Cieślak.
Do przełamania nie doszło nawet przed kamerami telewizyjnymi, gdy szkoleniowiec wyraźnie próbował wykonywać gesty dobrej woli wobec swojego byłego podopiecznego.
Jawnie postawił się Zmarzlikowi
O tym, jak zawzięty potrafi być Janowski, najdobitniej przekonał się Bartosz Zmarzlik. Gdy w 2021 roku gorzowianin świętował swój pierwszy tytuł mistrza Polski, jego kolega z reprezentacji... uciekł z podium, by nie podawać mu ręki. Janowski odebrał puchar za drugie miejsce i błyskawicznie poszedł w kierunku parku maszyn. Na podium zostawił jedynie swój bidon i nawet nie oglądał, jak pozostała dwójka oblewa się szampanem i celebruje sukces w prestiżowej imprezie. Dziś wiadomo, że miał być to rewanż za rzekome skargi Zmarzlika na możliwe nieprzestrzeganie regulaminu przez wrocławianina. Spór ostatecznie został zażegnany, a w ostatnim skandalu to właśnie Zmarzlik najmocniej wstawił się za nieco starszym kolegą.
Jednocześnie Janowski od lat pozostaje jednym z największych ambasadorów żużla w Polsce. Zawodnik często dzieli się z fanami zdjęciami z egzotycznych wakacji, które spędza w gronie wybitnych polskich sportowców. Regularnie gra w golfa z Hubertem Hurkaczem czy Adrianem Meronkiem, a w jego towarzystwie widywana jest także Joanna Jędrzejczyk.
Gdy po ostatnim sezonie zawodnik nie otrzymał dzikiej karty do cyklu Grand Prix, bardzo mocno wstawili się za nim przedstawiciele PZM. Polacy byli gotowi rozpocząć awanturę, by umożliwić mu start w tegorocznych mistrzostwach świata. Wiele jednak wskazuje na to, że szansę na takie wyróżnienie zawodnik odebrał sobie... sam. W marcu zeszłego roku był jedynym uczestnikiem mistrzostw świata, który nie poleciał do Paryża na oficjalną prezentację przed nowym sezonem. Wtedy też zawodnik tłumaczył, że ma ważniejsze sprawy na głowie.
Kariera na zakręcie? Nic z tego!
Choć międzynarodowa kariera Janowskiego może być już mocno utrudniona, to jego pozycja w PGE Ekstralidze jest niezagrożona. Choć odejście z Betard Sparty Wrocław wydaje się bardzo prawdopodobne, to za rok znów zobaczymy go w barwach jednej z czołowych drużyn, a żużlowiec może jeszcze na tym skorzystać finansowo. Już w tym sezonie ma szansę zarobić w polskiej lidze ponad trzy miliony złotych.
On sam raczej się już nie zmieni i wciąż będzie ryzykował tak samo jak w 2012 roku, gdy podczas zgrupowania kadry w Harrachovie zawodnik wdrapał się na zeskok opuszczonej skoczni i oddał skok jadąc na... desce snowboardowej. - Strach? Nie było żadnego. W końcu nie fruwałem w powietrzu. Tylko spadłem z progu. Odległość? Zaliczyłem kilka metrów. Trudno nawet mówić o przeżyciu ekstremalnym. Te dopiero przede mną. Mam w planach lot samolotem akrobatycznym. Chcę też skoczyć ze spadochronem - mówił wtedy Janowski.
I może właśnie to jest przepisem na zyskanie sobie bezgranicznej sympatii kibiców. Janowski zawsze robi to, na co ma ochotę i niespecjalnie lubi słuchać innych.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty