Przypomnijmy, że zamieszanie wokół żużlowej kadry rozpoczęło się, kiedy jeden z jej liderów Maciej Janowski opuścił zgrupowanie na Malcie, bo chciał uczestniczyć w ślubie jednego ze sponsorów. Trener Rafał Dobrucki poinformował wtedy zawodnika o możliwych konsekwencjach. Powiadomił także o tym wydarzeniu swoich przełożonych, a więc przedstawicieli GKSŻ i PZM, którzy podjęli decyzję o usunięciu żużlowca z reprezentacji. Nie pomógł nawet powrót na Maltę Janowskiego, który zdecydował się na ten ruch dzień później.
Zdecydowana większość kibiców stanęła w tej sprawie po stronie zawodnika i domagała się odejścia z kadry szkoleniowca. Taką reakcją ze strony opinii publicznej i części ekspertów oburzony jest Jacek Frątczak.
- To nie Rafał Dobrucki organizuje kadrę i ustala wszystkie zasady. On powołuje do niej żużlowców, ale stroną dla każdego z nich jest Polski Związek Motorowy. Zawodnicy doskonale wiedzą, na co się piszą, za ile będą jeździć, w jakich kewlarach i co muszą wykonać w ramach zobowiązań medialnych. Jednym z nich jest zgrupowanie. Tam chodzi przecież o wymiar promocyjny. Jest to zresztą normalne, bo kadra jest finansowana zarówno ze środków prywatnych, jak i z funduszy publicznych. W związku z tym obóz jest elementem pewnej strategii - zaznacza ekspert WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Stanowcza reakcja miliardera. Falubaz będzie pozywał dziennikarzy?
- Może i doszło do jakiejś pomyłki związanej z przekazywaniem informacji. Nie neguję tego. Rafał Dobrucki powinien być jednak wyłącznie ich powiernikiem. W tym przypadku wywiązał się ze swojego zadania. Poinformował dorosłego zawodnika, który jest profesjonalistą, jakie mogą być konsekwencje jego czynów. Powiadomił o wszystkim GKSŻ, a ta PZM i zapadły decyzje dyscyplinarne. Nie wiem, jak to możliwe, że trener nie zrobił nic ponad swój zakres obowiązków, a stał się medialną ofiarą złamania regulaminu przez jednego z żużlowców - dodaje Frątczak.
Były menedżer uważa, że na Dobruckiego niezasłużenie wylała się fala krytyki, która jest w dodatku kompletnie nieadekwatna do tego, co wydarzyło się na Malcie. - Tego typu skala hejtu w kontekście afery totalnie koperkowej jest niezrozumiała, ale przede wszystkim niedopuszczalna w wymiarze ludzkim. Na trenera spadła lawina nienawiści, która nie ma nic wspólnego z jego merytoryczną działalnością w tej kadrze. Zaczynam się zastanawiać, w jakim my świecie żyjemy? Co się takiego wydarzyło, że pojawiły się pytania, czy Rafał Dobrucki powinien być nadal trenerem tej kadry? Nie mówimy przecież o błędach taktycznych, braku medalu, ale o poinformowaniu przełożonych o złamaniu zasad obowiązujących w kadrze - tłumaczy.
Frątczak ma również żal do innych trenerów, że nie stanęli w tym przypadku murem za Dobruckim. - Zastanawiam się, gdzie byli jego koledzy po fachu? Dlaczego nie pojawił się list poparcia, choćby jeden wpis w mediach społecznościowych? W tym przypadku szkoleniowcy powinni stać na straży fundamentalnych zasad warsztatu trenerskiego. Oni powinni zareagować na ten hejt. Doszło do błędnej dystrybucji informacji do mediów, a środowisko żużlowe zaczęło negować sens funkcjonowania Rafała Dobruckiego jako trenera kadry. Podważono jego autorytet, warsztat, przede wszystkim zaatakowano w brutalny sposób człowieka, który jest ojcem czy mężem. Zawodnicy potrafili stanąć murem za Maćkiem Janowskim. Dlaczego tak samo nie zareagowali szkoleniowcy? - pyta Frątczak.
- Dodam, że nie interesuje mnie wspieranie po cichu, wiadomości przesłane na komunikatorach. To za mało, bo atak odbywał się w sferze publicznej. To tam ofiarą stał się Rafał Dobrucki. Ktoś powinien wziąć go w obronę w momencie, kiedy tego najbardziej potrzebował. Nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Jestem naprawdę oburzony, jak rozwinęła się ta sytuacja - podsumowuje Frątczak.