W sezonie 2025 na PGE Narodowym zostanie rozegrane jedyne w kalendarzu żużlowe Grand Prix na tymczasowym torze, a rok później do Warszawy zawita finał Drużynowego Pucharu Świata, imprezy uwielbianej przez polskich kibiców. Ta informacja stawia jednak szereg pytań. Jeszcze niedawno mnóstwo kontrowersji wzbudził fakt, że żaden z reprezentantów naszego kraju nie otrzymał dzikiej karty na starty w cyklu Grand Prix.
DPŚ przysługą ze strony Polaków?
To z kolei sprawiło, że w tegorocznej stawce zawodników rywalizujących o indywidualne mistrzostwo świata mamy tylko dwóch Biało-Czerwonych. Polski Związek Motorowy groził różnorodnymi sankcjami wobec FIM (Międzynarodowa Federacja Motocyklowa - przyp.red.) i Discovery (promotor cyklu Grand Prix i DPŚ - przyp.red.). Prezes PZM Michał Sikora wprost mówił na początku października o koszmarnym błędzie ze strony osób decyzyjnych.
- Trzeba to będzie wszystko bardzo poważnie przemyśleć. Dziś mogę zapewnić, że na pewno nie pozwolimy, by ten koszmarny błąd został zamieciony pod dywan - zapowiedział prezes PZM w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: "To jest sygnał". Apeluje do władz żużlowych o zmianę regulaminu
W czwartek natomiast dowiedzieliśmy się, że w sprawie dzikich kart nic nie udało się wskórać.
- Muszę wyjaśnić kibicom, że takie zabiegi, to są zawsze nieformalne rozmowy, lobbowanie i pewnie dotyczy to nie tylko naszej federacji, bo zapewne inne też tak czynią. Owszem, prowadziliśmy rozmowy, ale nie mamy formalnych narzędzi, aby wymóc decyzje na kimkolwiek - powiedział Sikora w rozmowie z naszym portalem.
A dodatkowo jeszcze Polska zorganizuje kolejną wielką imprezę. Jak zatem skomentować działania podejmowane przez PZM?
- Dla samego Drużynowego Pucharu Świata fakt, że finał odbędzie się na stadionie PGE Narodowym sprawia, że ten turniej trafia na górną półkę. Trzeba też jednak patrzeć na to z innej perspektywy. Polski Związek Motorowy i środowisko żużlowe w naszym kraju robi dużą przysługę dla Discovery oraz dla FIM. Można teraz zadać pytanie, co otrzymamy w zamian? - zastanawia się Jacek Gajewski, były menedżer żużlowy w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Były głosy, że po braku dzikich kart dla reprezentantów Polski w Grand Prix pojawi się ze strony naszych działaczy bojkot i być może nie będzie nawet Grand Prix w Warszawie w tym sezonie, a tymczasem do stolicy zawita jeszcze jedna duża impreza. To naprawdę przysługa dla światowych władz i promotora, bo Polacy ponownie zorganizują wydarzenie, za które tak naprawdę nikt nie chciał się zabrać. I jakby tego było mało, zrobimy to na największym stadionie. Jednocześnie raczej nic na tym nie zyskamy - dodaje nasz rozmówca.
Polacy muszą się postawić
Gajewski podkreśla, że brakuje mu w FIM postaci z Polski pokroju Andrzeja Witkowskiego, który był w przeszłości wiceprezesem tej organizacji. Na ten moment nasi działacze wciąż nie mają za dużo do powiedzenia w światowej federacji.
- Musimy się zastanowić, czy to, że organizujemy kolejną dużą imprezę, sprawi, iż nasza pozycja w kontekście władzy międzynarodowej będzie większa i czy coś na tym zyskamy. Mam wrażenie, że inne nacje często robią nam na złość, choć z drugiej strony nie potrafimy z nimi zbudować koalicji, tak by tamtejsi działacze wspierali przy istotnych kwestiach decyzyjnych - podkreśla Gajewski.
Zdaniem naszego rozmówcy trzeba w pewnych sytuacjach mocniej się postawić w momencie, gdy są podejmowane ważne decyzje przez FIM i Discovery.
- Pozycja Polski jest marginalizowana, a gdybyśmy powiedzieli, że wycofujemy się z organizacji Grand Prix, innych ważnych imprez, to co wtedy zrobią FIM i Discovery? Nic nie zrobią. Bez Polski żużel byłby w katastrofalnej sytuacji - kończy.
Dawid Franek, dziennikarz WP SportoweFakty