Taka decyzja może zmienić oblicze polskiego sportu, a przede wszystkim żużlowej PGE Ekstraligi. Bieńkowski jest tak bogaty, że bez większych problemów mógłby kupić sobie klub w praktycznie każdej dyscyplinie i dość szybko walczyć z nim w europejskich pucharach. Zdecydował jednak, że swoje pieniądze w sport zamierza inwestować w Zielonej Górze, gdzie od lat funkcjonuje jego firma - Stelmet.
W minionym roku za około 700 tysięcy złotych Stanisław Bieńkowski kupił od miasta "brakujący" komplet 14 procent akcji Falubazu Zielona Góra i został większościowym udziałowcem żużlowej spółki. Na zyski nie ma co liczyć, bo aby klub liczył się w walce o medale, trzeba będzie dokładać do niego miliony złotych rocznie.
- Właściciel już zapowiedział, że zamierza zaangażować się mocniej w funkcjonowanie klubu niż tylko finansowo. Nie chce mówić za niego, ale ma ambicję zbudowania wielkiego Falubazu. Będzie mocniej się interesował, a wszystko po to, by dać przykład kolejnym sponsorom z regionu - tłumaczy prezes Falubazu, Adam Goliński.
Transfery gwiazd w lidze żużlowej są błahostką przy możliwościach finansowych miliardera. Zresztą Bieńkowski już pokazał, że stać go na dużo, bo kilka miesięcy temu zatrudnił w swoim klubie czołowego zawodnika świata Leona Madsena, gwarantując Duńczykowi 1,5 mln złotych za sam podpis na kontrakcie i przynajmniej 12 tysięcy złotych za każdy zdobyty punkt (więcej w lidze dostaje tylko mistrz świata Bartosz Zmarzlik). Zawodnik w przeliczeniu na jeden mecz ma szansę zarobić 200 tysięcy złotych, a w sumie jego zarobki w najbliższym sezonie w Polsce zbliżą się do kwoty czterech milionów złotych.
- Szacuję, że w ciągu kilku ostatnich lat Stanisław Bieńkowski wydał na zielonogórski sport przynajmniej kilkadziesiąt milionów złotych. Gdy ostatnio zobaczyłem jego zdjęcie w mediach społecznościowych klubu, to aż się zaśmiałem, bo to chyba pierwszy raz, gdy zdecydował się stanąć w pierwszym szeregu i pozować do zdjęcia. Do tej pory bardzo nie lubił rozgłosu - komentuje były prezydent Zielonej Góry, a prywatnie dobry znajomy Bieńkowskiego, Janusz Kubicki.
ZOBACZ WIDEO: Ogromne zarobki Thomsena. Tak zareagował na tę kwotę Pedersen
Gigantycznych pieniędzy biznesmen dorobił się na spółce Stelmet, produkującej drewnianą architekturę ogrodową. Interesy robi głównie na eksporcie towarów do krajów Europy Zachodniej. Dzięki temu Bieńkowski od kilkunastu lat regularnie jest w setce najbogatszych ludzi w Polsce. W polskim rankingu ”Forbes” nie ma przed nim nikogo, kto tak bardzo angażuje się obecnie w sport. W setce najbogatszych oprócz niego mocno zaangażowani w sport są jedynie Zbigniew Jakubas, właściciel piłkarskiego Motoru Lublin (42. na liście Forbesa z majątkiem 1,9 mld złotych) oraz Adam Góral, właściciel siatkarskiej Resovii (99. z 848 mln zł).
Choć sam Bieńkowski pieniądze na sport wykładał od dawna, to dopiero teraz ma się bardziej zaangażować w działalność klubu. Pierwszym przykładem jest choćby to, że zgodził się stanąć do zdjęcia przy ogłaszaniu hitowego transferu juniora Damiana Ratajczaka. To on zdecydował się wyłożyć brakujące 300 tysięcy złotych na transfer tego zawodnika.
Do tej pory biznesmen bywał na meczach, ale praktycznie cały czas spędzał w prywatnej loży. Jak mówią jego bliscy, na sporcie niespecjalnie się zna i nie pasjonuje się nim, a większą pasję do żużla widać u jego syna Przemysława. Sam Bieńkowski jeszcze nigdy nie zdecydował się udzielić wywiadu na tematy sportowe.
- Stanisław zawsze głowę miał zaprzątniętą swoją firmą. Poza zakładami w Zielonej Górze i Grudziądzu kupił także fabrykę w Anglii. Mówiąc krótko, ma co robić - tak właściciela Falubazu opisywał kilka lat temu poseł, Robert Dowhan.
- To biznesmen z krwi i kości, więc trudno oczekiwać, by wtrącał się w techniczne sprawy, dotyczące obsady konkretnych pozycji w drużynie. Od tego zawsze był prezes, a obecnie także dyrektor sportowy i zapewne tak pozostanie - przyznaje z kolei Adam Goliński, prezes Falubazu i zaufany człowiek Bieńkowskiego.
To właśnie on ma pokierować nowym projektem Falubazu, a celem jest zdobycie w ciągu trzech lat mistrzostwa Polski. Cel wydaje się osiągalny, bo wystarczy, by właściciel dokładał w tym czasie po pięć milionów złotych rocznie do i tak wysokiego budżetu Falubazu (około 20 milionów złotych), a zielonogórzanie nie będą mieć konkurencji na rynku transferowym. Już teraz Goliński zapowiedział, że w kolejnych latach do Zielonej Góry będą przychodzić zawodnicy pokroju Dominika Kubery, a bać się ich będzie nawet mistrz kraju Motor Lublin.
- Mam do niego ogromny szacunek, bo pomagał Falubazowi w trudnych czasach, gdy nie było wielu chętnych. Nie oczekiwał za to wiele, bo przecież towary sprzedaje za granicą, a promocja w Polsce nie jest mu do niczego potrzebna. Mimo to był taki sezon, gdy trzy najważniejsze kluby w Zielonej Górze miały w nazwie Stelmet. Szanuję takie podejście, bo przecież zamiast dawać na sport, mógłby inwestować pieniądze w luksusy i nie mieć dodatkowych zmartwień - dodaje Kubicki.
Prywatnie Bieńkowski jest fanem lotnictwa. Kilkanaście lat temu zdobył uprawnienia do prowadzenia awionetki, a od blisko dekady lat może także pilotować prywatny helikopter AS350, warty blisko 10 milionów złotych. W 2019 roku zabrał śmigłowcem na mecz do Leszna prezesa Falubazu Adama Golińskiego.
Miliarder jest znany z hojności, bo jeszcze kilka lat temu proponował sfinansowanie podróży na mecze Falubazu dla swojego znajomego jeszcze z czasów nauki w toruńskim technikum, Jerzego Kanclerza, obecnego właściciela Polonii Bydgoszcz. Obaj panowie w latach 60. uczyli się na tym samym kierunku - elektryczna i elektroniczna automatyka przemysłowa. Chwilę później Bieńkowski przeprowadził się do Zielonej Góry i rozpoczął budowę swojego imperium.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty