Ostatnie tygodnie w polskim żużlu były naprawdę intensywne. Wydawało się, że po sezonie będzie dużo spokoju, ale rzeczywistość po raz kolejny okazała się zupełnie inna. Wszystko za sprawą procesu licencyjnego i problemów klubów, o których się dowiedzieliśmy.
Najwięcej mówiono o ebut.pl Stali, której dokładnych długów nadal nie znamy. Wiadomo było, że gorzowianie w szybkim tempie musieli uzbierać cztery i pół miliona złotych, jednak całkowita suma zadłużenia jest o wiele większa. Do ostatnich dni nie było też wiadomo, czy w rozgrywkach ligowych pojawi się Unia Tarnów. Do kłopotów finansowych otwarcie przyznają się także Ultrapur Start Gniezno oraz Polonia Piła.
Wielu kibiców, jak i ekspertów uważa, że winnymi w pewnym sensie są również sami żużlowcy, którzy zarabiają bardzo duże pieniądze. Kluby za to mają problemy, aby pozyskać wystarczającą liczbę sponsorów, dzięki którym byłyby w stanie zbudować odpowiedni budżet i pokryć wszystkie koszty.
ZOBACZ WIDEO: Orzeł z innym prezesem zyska nową jakość? Jest jeden warunek
Nie jest tajemnicą, że najlepsi zawodnicy w PGE Ekstralidze w ciągu roku zarabiają nawet kilka milionów złotych, inkasując ponad milion za sam podpis kontraktu. Nawet w Metalkas 2. Ekstralidze można zostać milionerem, a w Krajowej Lidze Żużlowej otrzymać kilkaset tysięcy złotych.
- Mówimy o kwotach, które są podawane bez kosztów, które my, jako zawodnicy ponosimy. Tak naprawdę te sumy musielibyśmy podzielić przez połowę, aby mówić o realnych pieniądzach, które zostają żużlowcom - skomentował w trakcie Magazynu PGE Ekstraligi Jarosław Hampel.
Nie da się zaprzeczyć, że wielu zawodników wydaje naprawdę sporo na sprzęt, podróże czy opłacenie swoich mechaników oraz innych członków teamu. To wszystko może kosztować nawet kilkaset tysięcy złotych lub więcej w przypadku światowej czołówki. Co więcej, zdaniem 42-latka część informacji o zarobkach żużlowców nie jest prawdziwa.