Vic Duggan urodził się 16 października 1910 roku w West Maitland w Australii. Od dziecka kochał motocykle i próbował swoich sił niemal na każdej maszynie, jaka była tylko w pobliżu. Ostatecznie postawił na dirt-track, czyli po prostu przedwojenny żużel. Był w nim na tyle dobry, że dostał angaż na Wyspach Brytyjskich.
Swoją karierę rozpoczął w 1937 roku w drużynie Hackney Wick Wolves, a następnie w 1938 roku przeszedł do Bristol Bulldogs, by w 1939 roku trafić do Wimbledon Dons. Powoli wspinał się na szczyt brytyjskiego żużla. Czarował swoimi umiejętnościami na torze. Jednak na przeszkodzie w rozwoju talentu stanął wybuch II wojny światowej.
Duggan wrócił do Australii i tam nadal się ścigał. Zdobywał tam tytuły mistrza kraju w wielu odmianach żużla. Wielu uważa, że gdyby nie wojna, to byłby multimedalistą i to nie tylko w swoim kraju, a także w Indywidualnych Mistrzostwach Świata.
ZOBACZ WIDEO: Woźniak o swoim udziale w walkowerze. Stanowcza reakcja zawodnika
Wojna jednak wstrzymała sportową rywalizację niemal na całym świecie. Duggan w 1947 roku wrócił do Wielkiej Brytanii, aby ścigać w drużynie Harringay Racers. Przez wiele lat współpracował z Lionelem Van Praagiem i Maxem Grosskreutzem.
W latach 1947 i 1948 ścigał się w British Riders' Championship, które były nieoficjalnymi mistrzostwami globu. W obu przypadkach był faworytem. Najlepszy był jednak raz: w 1948 roku, gdy wywalczył 14 punktów, a finałową batalię oglądało 90 tysięcy widzów. Rok wcześniej upadł w czwartym biegu i nie pojawił się na torze.
W finale IMŚ pojechał raz. W 1950 roku na stadionie Wembley w Londynie wywalczył jednak tylko 4 punkty. Miał już wtedy 40 lat i zbliżał się do końca kariery. Ten wynik dał mu 13. miejsce.
Vic Duggan wziął udział w finale mistrzostw świata w 1950 roku na stadionie Wembley w Londynie, gdzie zajął 13. miejsce, zdobywając 4 punkty.
Duggan zmarł śmiercią naturalną w wyniku ataku padaczkowego 24 marca 2007 roku w szpitalu w Queensland. Jego życzeniem było to, by nie informować opinii publicznej o jego śmierci. Fani na całym świecie dowiedzieli się o tym po pół roku.
Łukasz Witczyk, dziennikarz WP SportoweFakty