Brady Kurtz w listopadowym okienku transferowym zmienił pracodawcę w pierwszej lidze. Australijczyk przeniósł się z H.Skrzydlewska Orła Łódź do ROW-u Rybnik.
Smaczku temu ruchowi dodaje fakt, że ROW utrzymanie na zapleczu PGE Ekstraligi zapewnił sobie właśnie po zwycięstwie nad... Orłem. O wszystkim decydował ostatni wyścig, w którym udział brał m.in. Kurtz.
Przypomnijmy. Obie drużyny spotkały się 23 lipca. Po czternastym biegu na tablicy wyników widniał rezultat 43:41. Rybniczanom zwycięstwo dawało utrzymanie w lidze. Potrzeba było zatem przynajmniej trzech oczek.
ZOBACZ Świącik szczerze o Drabiku. "Wykreował swoją osobowość". W tle kulisy transferu do Wrocławia
- To był mecz najważniejszy dla ROW-u Rybnik. Jakby z nami przegrali, to by pan prezes Mrozek według mnie, wyjechał z tego klubu na taczce, albo na wózku górniczym - powiedział Witold Skrzydlewski w rozmowie z "Tygodnikiem Żużlowym".
W piętnastym wyścigu tamtego meczu gospodarzy reprezentował duet Grzegorz Zengota - Patryk Wojdyło, zaś gości Kurtz - Niels Kristian Iversen. Lepiej ze startu wyszli miejscowi, którym udało się przyblokować Australijczyka, który został na drugim miejscu. I tak też dojechali do mety.
- Ale zawsze będą jakieś domysły i każdy z nas ma prawo domniemywać. Ale nie można powiedzieć, że Skrzydlewski uważa, że Kurtz pojechał specjalnie słabo i odpuścił, żeby wygrał Rybnik. To jest niepoważne - przyznał wprost honorowy prezes łódzkiego Orła.
Kurtz w całym meczu zdobył piętnaście punktów z bonusem. Przegrał tylko dwukrotnie. W tym właśnie w tym ostatnim wyścigu. - Jakbym tylko wiedział, że on coś kombinuje i chce sprzedać ten mecz, to bym go skierował od razu do swojego krematorium - odpowiedział w swoim stylu Skrzydlewski.
Skrzydlewski zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek powiedział, że Kurtz celowo pojechał słabiej. Tym bardziej jest daleki od zarzutów, by ktoś sprzedał mecz.
Czytaj także:
Płacono tam 100 zł za punkt. Wszyscy marzą o powrocie
Mają tylko dwa tory, a czynnych zawodników mogą policzyć na palcach jednej ręki