Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty: W tym sezonie obsadzono pana w nowej, dotąd nieznanej dla siebie roli menedżera klubu. Nierzadko początki nie należą do najłatwiejszych, zwłaszcza w zespole, który powraca na żużlową mapę Polski. Jak było w tym przypadku?
Ryszard Dołomisiewicz: Przede wszystkim to nie była typowa zabawa w menedżerkę. Miałem zdecydowanie szerszy zakres obowiązków. Z reguły tak bywa w sytuacji, gdy mówimy o nowo powstałym podmiocie. Zwłaszcza, że zaczynaliśmy, mówiąc dosłownie, od jednej wielkiej dziury w ziemi. Zajmowałem się nie tylko żużlem, ale także wieloma innymi rzeczami. Miałem jednak do tego wystarczającą wiedzę, więc nie sprawiło mi to większych problemów.
Mógłby pan się odnieść szerzej do tych kwestii pozasportowych?
Żeby poprowadzić zespół, trzeba mieć odpowiednią infrastrukturę, bo takowa sama nie powstanie. Do tego są potrzebne wykwalifikowane osoby. Musieliśmy zacząć od wyboru właściwych ludzi do pracy, co wcale nie jest takie łatwe. Następnie dochodzą kwestie logistyczne, obsługa poszczególnych maszyn, urządzeń. Naturalnie są do tego pewne instrukcje, zalecenia, niemniej trzeba podzielić jakoś obowiązki i wszystko zabezpieczyć.
ZOBACZ WIDEO Zaskakujące słowa Kasprzaka o zachowaniu Pedersena
To rzeczywiście sporo pracy. Menedżer zwykle nie wykonuje takich zadań.
Nowy klub, nowe wyzwania. Podobnie wyglądała kwestia szkółki, bo przecież młodzi adepci także muszą mieć odpowiednie warunki do nauki jazdy na szlace. Szkolenie jest ważne. Chcemy, żeby nasza akademia produkowała wiele nowych talentów. Istotne, aby taka szkółka była samowystarczalna i wyposażona w dobrej jakości sprzęt.
A samo prowadzenie zespołu? Było dla pana wyzwaniem?
Powiem szczerze, że nie. To czysta przyjemność. Jako były żużlowiec doskonale wiem, jak działać. Pewne mechanizmy są wyrobione, nie ma błądzenia w parkingu. Praktyka to najlepszy trening, ja już w przeszłości zostawiłem trochę zdrowia w tym sporcie i wiem, z czym to się je. Wtedy jest lepiej. Można myśleć przyszłościowo, o tym co się wydarzy, jak działać, jakie zespół może napotkać trudności. Bardzo ważne jest także poznanie i zrozumienie mentalności zawodników. Trzeba wiedzieć, jak działać, kiedy ktoś traci formę, ale również gdy nagle z nią wystrzeli.
Było z góry wiadomo, że Budmax-Stal Polonia Piła nie ma większych szans na walkę o play-offy. W takiej sytuacji menedżer ma pod górkę. To
przecież on odpowiada za wyniki.
Nie mam zamiaru narzekać. Nie ukrywam, mieliśmy sporo trudnych przypadków w zespole. Mam tu na myśli aspekty wyłącznie sportowe. Nie było tajemnicą, że wielu naszych żużlowców nie gwarantowało znacznych zdobyczy punktowych. Wynik sportowy naturalnie nie jest zadowalający. niemniej jest dużo korzyści. Wiemy już, z kim warto kontynuować współpracę, a komu trzeba podziękować. Cały projekt powinien iść w przyszłym roku do przodu. Mamy już bazę zawodników i teraz pozostaje tylko dokonać pewnych korekt, hmm, nazwijmy to kosmetycznych.
Wobec tego można mimo wszystko mówić o sukcesie?
Ja tak uważam. Wielu żużlowców przed tym sezonem było zabłąkanych. My wskazaliśmy im drogę i teraz już wiedzą, w jakim mają iść kierunku. To jest duży sukces. Czegoś takiego nie da się zrobić w miesiąc, dwa, czy pół roku. Mieliśmy na to tylko jeden sezon, ale przepracowaliśmy go umiejętnie. Praca nie została zniweczona, a poprawa wyników przyjdzie z czasem.
Atmosfera nie zawsze była dobra. Pojawiały się kłopoty. Myślę tu przede wszystkim o perturbacjach z Tomasem H. Jonassonem. Cała ta sytuacja się na panu odbiła?
Nie. To było wkalkulowane w tę pracę. Byłem przygotowany na tego typu historie, jednak rzeczywiście, w pewnej chwili wszystko wymknęło się spod kontroli. To jest temat wtórny, i z całym szacunkiem do wszystkich, na pewno niezbyt odpowiedni do roztrząsania w mediach, gdyż mówimy o rzeczach bardzo osobistych. Trzeba działać w takich sytuacjach ostrożnie, żeby nie zepsuć tego dobrego, co się wcześniej wypracowało. Nakład pracy w tym przypadku był intensywny. Wiemy, co się stało, że się rozjechało. Jeżeli taka sytuacja w przyszłym sezonie się powtórzy, będziemy na nią przygotowani tak, aby pomóc zawodnikowi.
W składzie pilskiej drużyny szykuje się rewolucja?
Nie chcę rozbudzać nadziei kibiców. Za wcześnie, żeby o tym mówić, bo to zależy od wielu zmiennych. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, jak wyglądało kompletowanie zespołu na ten sezon. Najpierw klub był zmuszony działać bardzo szybko, żeby zdążyć w ogóle zgłosić Polonię do Krajowego Rejestru Sądowego. Potem można było zacząć myśleć o budowaniu zespołu. Wszystko odbyło się na zasadzie "hop-siup". Priorytetowo musieliśmy zadbać o inne kwestie, jak modernizacja stadionu i parku maszyn, przez co wynik był drugoplanowy. Trzeba zacząć od podstaw, a dopiero potem można budować silny zespół. Nie warto walczyć o awans, żeby po roku od razu spaść, albo wręcz nie zostać dopuszczonym do wyższej klasy rozgrywkowej. Najważniejsze, że póki co, wszystko idzie zgodnie z planem.
Jakie więc jest są zamierzenia Polonii Piła. Zawsze pojawia się jakaś koncepcja, cel minimum. W co celuje klub w przyszłorocznych rozgrywkach?
Kibice już nie raz przekonywali się, że sam wynik sportowy to nie wszystko. Można zbudować super hiper zespół, a potem tułać się po innych torach, jeśli stadion nie spełnia wymogów infrastrukturalnych. My w Pile nie zamierzamy wychodzić przed szereg. Stan obiektu musi pozwalać na jazdę przynajmniej o szczebel wyżej. Wynik sportowy można w miarę łatwo poprawić, natomiast problemy infrastrukturalne są dużo trudniejsze do rozwiązania. Nie wystarczą same pieniądze, bo obowiązują konkretne wymogi administracyjne i procedury. Niektóre czynności po prostu trwają. Mamy w Polsce obowiązujące prawo, do którego należy się stosować.
Kontynuując kwestie typowo sportowe, nie można uciec od tematu Artura Mroczki. Jak pokazał miniony sezon, to kluczowy zawodnik, gwarantujący wysokie zdobycze. Klub chce z nim kontynuować współpracę?
Jeszcze za wcześnie, żeby myśleć o przyszłorocznej drużynie. Nie wiadomo, jakie pozyskamy środki i ile będziemy musieli wydać na sprawy organizacyjne. Jeżeli chodzi o Artura Mroczkę, różnie się o nim mówi, jednak my koncentrowaliśmy się tylko na jego aktualnej formie. Zabezpieczyliśmy mu ligowy byt, finansując zakup silników. Jeżeli chodzi o jego zdobycze, nie mamy żadnych uwag. Nie wiemy jednak w tej chwili, czy Artur pozostanie w Pile. Zawodnicy też mają swoje cele. Trzeba usiąść do rozmów i się dogadać, w kwestii przeznaczenia funduszy na sprzęt, aspiracji obu stron i tym podobnych rzeczy.
Któryś z żużlowców zaskoczył pana swoją postawą? Pozytywnie lub negatywnie?
To jest taki sport, że codziennie zdarzają się nowe historie. Zaskoczenie pojawia się na każdym kroku i potrafi dotyczyć niemalże każdego. Jeżeli mówimy o pozytywach, odwołałbym się do kwestii szkółki. Były szalone problemy, niemniej dokonaliśmy niemożliwego. Zaczynaliśmy na początku sezonu trenować z dziesięcioma chłopakami. Jeden już zdał licencję. Nie oczekujemy od niego na razie punktów, ale dajemy mu szansę na rozwój. On jest na dobrej drodze, żeby niebawem stać się solidnie punktującym żużlowcem.
Polonia zakończyła sezon z trzema punktami na koncie. Tylko trzema, czy aż trzema?
Aż. Zdobyliśmy te punkty z teoretycznie dużo silniejszymi rywalami, aspirującymi do awansu. Jak już mówiłem, wiedzieliśmy, jaki mamy sportowy potencjał. Nasz skład składał się z zawodników, mających mniejsze lub większe problemy, którzy chcieli się odbudować. Dostali u nas bardzo dużo szans i uważam, że nigdzie indziej nie mogliby na tyle liczyć. Może dorobek drużyny byłby nieco lepszy, gdyby nie jedno spotkanie,
które woleliśmy przegrać, kosztem udowodnienia komuś, że nie ma racji.
Chodzi o Tomasa Jonas
sona i domowe starcie z Texom Stalą Rzeszów?
Tak, mówię o tym meczu. Czy miałem na myśli Tomasa? Też, ale nie tylko. Co ciekawe, nie tylko jemu trzeba było wtedy pokazać, że się myli.
Wiele mówiło się, że gdyby nie pan, Piła nie wróciłaby w tym roku na żużlową mapę Polski.
Bez przesady. Miałem w tym swój udział, ale to była ciężka praca całej rzeszy ludzi. Bardzo się cieszę, że razem dokonaliśmy czegoś wielkiego. Tak jak mówiłem, projekt idzie do przodu i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Nic się nie dzieje na zasadzie pstryknięcia palcem. Dopóki będę czuł, że jestem tu potrzebny, zostanę. Współpraca oczywiście musi się dobrze układać, ale ja jestem optymistą.
Ryszard Dołomisiewicz i Polonia Piła to przygoda na lata?
Zobaczymy, co przyszłość pokaże, bo z tym różnie bywa. Wielu działaczy funkcjonuje na takich stanowiskach stosunkowo krótko, ale są też tacy, którzy robią to latami. Proszę spojrzeć na Optibet Lokomotiv Daugavpils i trenera Nikołaja Kokina. On prowadzi ten zespół już 30 lat. W międzyczasie było wielu dobrych, solidnych żużlowców, którzy znają się na robocie. Z pewnością mogliby kierować tą drużyną, a jednak menedżer się nie zmienia. Na razie działamy. Jest tu i teraz. Czeka nas jeszcze bardzo dużo pracy. Pracujemy z głową, tak, żeby pilscy kibice jak najszybciej mogli się cieszyć z sukcesów swojego zespołu.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Norick Bloedorn zabrał głos po meczu w Bydgoszczy. "Mieliśmy świadomość, że przegramy"
- Dobre wieści dla kibiców w Krośnie. Cellfast Wilki będą jeszcze mocniejsze!