Po bandzie: Leszno potrzebuje Pawlickiego skurczyByka [FELIETON]

WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Piotr Pawlicki

- Linię obrony przyjąłbym taką, że Jabłoński testował po prostu system VAR. To już przecież ustaliliśmy, że arbiter winien mieć z boku, albo w Warszawie na słuchawkach, jakiegoś suflera - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Ludzie narzekają, że ostatnie mecze PGE Ekstraligi do zapomnienia. A mnie się wydaje, że miniony weekend miał swój typowy dla żużla posmak. Prezes klubu został oblany piwem, Piotr Pawlicki nie podał ręki Oliverowi Berntzonowi, wreszcie Mirosław Jabłoński wykonał nożyce na tyle nieprecyzyjnie, że gdy już ścinał i pikował, to trafił do kabiny sędziego, zamiast komentatorskiej. To się w żużlu zdarza. O innych burdach pseudokibiców nie wspominam, bo to wstyd dla nas wszystkich. Tego typu ludzie tylko czekają, by stać się bohaterami medialnych przekazów.

Z tym piwem to nie pierwszy raz taki pokaz chamstwa. Przed kilku laty w Toruniu trafili Marka Cieślaka, bo trybunę mają tam usytuowaną nad samym parkiem maszyn. I nie jest to trybuna VIP... Co ciekawe, po kilku dniach policja odwiedziła w domu Narodowego o szóstej rano. Pan i pani pytali, czy trener nie zamierza nadać sprawie biegu. Nie zamierzał jednak, bo specjalnie nie ucierpiał. A na odchodne dał pani autograf z dedykacją dla dziecka. Czyli w sumie było miło. Teraz piwem oberwał na własnym stadionie prezes Arged Malesy Waldemar Górski, choć sprawcą był pseudokibic z Leszna. I mam nadzieję, że nie został bohaterem we własnym domu.

ZOBACZ WIDEO Lider Motoru z dziką kartą na Grand Prix? "Jestem przygotowany"

W Ostrowie nie powinni się jednak batożyć, tylko cieszyć każdą chwilą w PGE Ekstralidze. Zwłaszcza że tak szybko one mijają. Tym bardziej nie ma powodu do wyrzutów sumienia, bo przecież wszystko zrobili po bożemu, dając szansę tym, którzy na awans zapracowali. I słusznie, po sportowemu. Mogli jedynie zmienić porsche na gorsze.

Niech nikt jednak nie myśli, że beniaminka mógł uratować KSM, gdyby tylko funkcjonował. To największe zło współczesnego sportu, które konkretnie wyjaśnił robiący na co dzień w cyfrach Rafał Gurgurewicz, świetny statystyk. Mianowicie zauważył, że gdyby obliczyć KSM z pięciu ostatnich sezonów, a takie są zakusy, to trójka Kasprzak, Lambert i Woźniak miałaby identyczny - 6,97. No a dziesięciu na dziesięciu wolałoby zapewne Lamberta niż Kasprzaka. Taki to znak równości między nimi. Zresztą, przykłady można mnożyć, bo jeden jest przecież na fali wznoszącej, a drugi na równi pochyłej. Dwa inne skrajne nazwiska - gdzie był rok temu Frederik Jakobsen albo pięć sezonów temu Tai Woffinden? W nieco innych miejscach niż są obecnie. Zakończmy ten temat i nie wracajmy do niego.

Tymczasem media doniosły o aferze, jaką miał wywołać Mirosław Jabłoński, lubiący zawłaszczać kolejne pola władzy. Podczas meczu eWinner 1. Ligi odwiedził sędziego, by przedstawić mu na gorąco swoją wykładnię przepisów. Ja myślę, że on po prostu jest pasjonatem, więc gdy komentuje, to "jedzie" razem z zawodnikami. Stąd ta pomyłka podczas pikowania. Linię obrony przyjąłbym taką, że Mirek testował po prostu system VAR. To już przecież ustaliliśmy, że arbiter winien mieć z boku, albo w Warszawie na słuchawkach, jakiegoś suflera.

No i Piotr Pawlicki. Ledwo wrócił, a już atmosfera wokół niego zgęstniała. Otóż w Rybniku leszczynianin nie podał ręki Bentzonowi, który swoją doń wyciągnął. Mało sportowa postawa ze strony Piotra, bo Szwed niczym na torze nie nabroił. Chciał tylko powalczyć z rywalem, bo taka jest istota sportu. Nie zauważyłem, by Berntzon przekraczał w trakcie rywalizacji granice rozsądku. Być może w Szwecji się zdarzyło, o czym wspomniał Pawlicki, nie jestem jednak tak zajadłym obserwatorem zamorskich rozgrywek, by móc to zweryfikować. W każdym razie w tym sporze Pawlickiego nie rozumiem. Tym bardziej, że, jak podkreśla, czasem trzeba pojechać ostrzej. I ja też tak uważam.

Na przykład zauważyłem, że Jaimona Lidsey'a Piotr Rusiecki wychował na niezwykle grzecznego torowego dżentelmena. W niedzielę w Ostrowie Lidsey okazywał mnóstwo szacunku starszemu rodakowi, Chrisowi Holderowi. Zawsze zostawi miejsce przy płocie i zawsze pierwszy ujmie gazu na wejściu w łuk, gdy szerzej próbuje się założyć rywal. Nie twierdzę, że to źle, w końcu różnimy się po to, by się uzupełniać. Poza tym, gdy słuchałem Jaimona, to jakbym słyszał Leigh Adamsa, innego wykładowcę torowego savoir-vivre-u.

No nie można powiedzieć o Lidseyu, że jest po założeniu kasku zawodnikiem bezczelnym. Za to o Pawlickim - jak najbardziej można. I dobrze, bo takiego właśnie Pawlickiego zakapiora Fogo Unia potrzebuje. Żużel lubi złych chłopców, którzy potrafią też pokrzyczeć i zrobić wokół siebie szum. Nawet jeśli nie mają racji i bywa to wręcz irytujące, to zespołowi, koniec końców, może wyjść na dobre. Pamiętacie finał finałów play-off z 2017 roku, kiedy to po 12 biegach wrocławianie prowadzili już z Fogo Unią 41:31 i w szampanach zaczął się ulatniać gaz? To Pawlicki właśnie podniósł wtedy głos w leszczyńskiej zagrodzie i kazał iść na całość. A drużyna kapitana posłuchała. Jakże inaczej stały wówczas jego akcje w porównaniu do czasów obecnych.

Skoro Lidsey i Janusz Kołodziej są dżentelmenami, to niech Doyle i Pawlicki będą skurczyBykami. O czym byśmy pisali, gdyby nie te czarne charaktery i kolorowe ptaki? Zwłaszcza po takich meczach, jak w niedzielę?

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Quiz. Sprawdź swoją wiedzę o żużlu!
Udowodnił, że to nie był "złoty silnik". W eWinner 1. Lidze rodzi się bestia

Źródło artykułu: