Jeśli nie zabraknie wytrwałości, to odpalimy olimpijski ogień pod Wawelem - wywiad z Andrzejem Personem

Olimpijski attache w Londynie - Andrzej Person w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl podsumowuje miniony 2012 rok, mówi o polsko-słowackich igrzyskach i wróży biało-czerwonym sukces w Soczi.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Mikołajczyk: Panie Andrzeju - co nas sportowego czeka w tym nowym 2013 roku? Na co już teraz ostrzy sobie pan ząbki?
 
Andrzej Person: Lata poolimpijskie zwykle są mniej obfite w wielkie wydarzenia sportowe. Z drugiej strony dzisiaj coraz mniej białych plam można znaleźć w kalendarzach sportowych. Osobiście liczę na świetne wyniki podczas mistrzostw świata w lekkiej atletyce, które po raz pierwszy w historii rozegrane będą w Moskwie, na mistrzostwa Europy w siatkówce w Polsce i Danii i na mistrzostwa w podnoszeniu ciężarów w Warszawie. Oczywiście z optymizmem czekam na mecze eliminacyjne do mistrzostw piłkarskich w Brazylii i ekscytujące spotkania naszych tenisistów. Tradycyjnie wybieram się na The Open w golfie - tym razem w legendarnym szkockim Muirfield, zwłaszcza, że absolutny lider golfa Irlandczyk McIlroy pała sympatią do naszego kraju, a raczej miłością do...Polki Karoliny Woźniackiej. Już za kilka dni rozpoczną się mistrzostwa świata w piłce ręcznej mężczyzn. Mam nadzieję, że handball zmaże plamę olimpijskiej absencji. Widać, że znów będzie się sporo działo w wielkim sporcie!

Do zimowych igrzysk w Soczi pozostał ponad rok. Ile polskich medali w tym momencie pan  przewiduje?

- Bardzo wierzę w Justynę i dodatkowo liczę na jeden medal - niespodziankę. Razem 4-5? Byłoby super. Bądźmy obiektywni: sześć medali z Vancouver to był absolutny rekord szczęścia!

Tuż przed rozpoczętym niedawno Tour de Ski Justyna Kowalczyk narzekała, że nie ma gdzie w Polsce trenować. Kto jest za to odpowiedzialny? Jak pan to skomentuje?

- Z jednej strony chcemy igrzysk, a z drugiej można odnieść wrażenie, że Zakopane nie jest zimowymi sportami zainteresowane. Wystarczy popatrzeć na płoty i płotki, czy zagrodzone trasy. Musi szybko zapaść decyzja - albo inwestycje w sport albo wyłącznie spacer po Krupówkach i dudki zostawione przez ceprów w knajpach i szałasach z grzańcem.

Wierzy pan w szybkie odrodzenie polskiego narciarstwa alpejskiego i kombinacji norweskiej, czy jest to raczej niemożliwe?

- Chciałbym bardzo, żeby znaleźli się następni bracia Bachledowie albo siostry Tlałkówny. Nie jest to jednak taka łatwa sprawa. Polecam znakomitą książkę sprzed trzydziestu lat pt. "Taki szary śnieg" Jędrka Bachledy. Niewiele się od tego czasu zmieniło. I nie myślę tylko o atmosferze, ale także o różnicy miedzy możliwościami alpejczyków z Alp i naszych reprezentantów...

Zakopane w dalszym ciągu będzie starało się o organizację MŚ w narciarstwie klasycznym. Czy pana zdaniem stolica polskich Tatr w końcu dopnie swego i zorganizuje tak długo wyczekiwaną imprezę?

- Myślę, że MŚ to ważny krok w kierunku zimowych igrzysk olimpijskich. Musimy pokazać światu nart klasycznych, jak piękne są Tatry. Doskonale pamiętam mistrzostwa z 1962 roku. 50 lat temu mogliśmy zorganizować wspaniałe zawody, a teraz nie?! To nonsens. PZN-owi brakuje dobrego lobbingu. Mamy przecież takie tuzy znakomicie rozpoznawalne w świecie, jak Adam Małysz i Justyna Kowalczyk. Liczę, że zaangażują się oni w walkę o te mistrzostwa. Wtedy łatwiej będzie również o igrzyska.

Sporty zimowe na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów narciarstwa i nie tylko! Kliknij i polub nas.

Spory krok do przodu wykonali ostatnio polscy panczeniści. Nasi reprezentanci nie mają jednak gdzie trenować i najczęściej przygotowują się do zawodów poza krajem. Jest szansa, by ta sytuacja wkrótce się zmieniła?

- Od lat podziwiam łyżwiarzy, którzy mimo tylu przeciwności losu z roku na rok są coraz bliżej światowej czołówki. Naprawdę niewiele już brakuje nam do najlepszych. Na przykładzie panczenistów widać, jak ważne mogą być zimowe igrzyska w Polsce. To byłby niesamowity skok jakościowy naszych sportowców, ale pod warunkiem zdecydowanego zwiększenia środków na szkolenie młodzieży.

Jak wygląda sprawa polsko-słowackiej kandydatury, jeśli chodzi o zimowe igrzyska?

- Jedna i druga strona jest bardzo silnie umotywowana i to już bardzo ważne. I my i Słowacy czekamy na gwarancje rządowe. Rozmawiałem na ten temat i z premierem i ministrem finansów. Jacek Rostowski, który wiadomo ogranicza wszystkie wydatki, jest optymistą, jeśli chodzi o kondycje gospodarki w 2015 roku, a to już jest wiele. W nadchodzącym roku przygotowywać będziemy dokumenty kandydatury i liczymy na wsparcie zarówno władz centralnych, jak i samorządowych, o czym zresztą już wcześniej wspominałem. Jestem optymistą, bo doskonale pamiętam ironię i kpiny z pomysłu "Zakopane 2006" sprzed piętnastu lat. Dzisiaj wszyscy, zwłaszcza po tak niezwykle udanym Euro 2012 traktują ten projekt bardzo poważnie. Jeśli nie zabraknie wytrwałości w dążeniu do celu, to w 2022 albo w 2026 roku odpalimy olimpijski ogień pod Wawelem!

Co trzeba zrobić, by uzdrowić polski hokej na lodzie? Od czego najlepiej zacząć?

- Od mody na łyżwy. Żeby tak się stało potrzeba wiele lodowisk. Przed pół wiekiem na każdym szkolnym boisku był lód i jeździliśmy do zmroku. Teraz takich naturalnych lodowisk niewiele, bo i pogoda nie sprzyja. Na dodatek likwiduje się hokej na przykład  w Toruniu - tam, gdzie przez lata podziwiałem najlepszych polskich hokeistów. To smutne.

W marcu 2013 zapadnie decyzja, jakie dyscypliny rozgrywane będą w ramach pierwszych w historii igrzysk Starego Kontynentu w Baku (2015). Po co Europie igrzyska? Nie będzie olimpijskiego przesytu?

- Rzeczywiście takie niebezpieczeństwo istnieje. Wiem, że lekka atletyka na przykład nie jest zainteresowana udziałem w tych igrzyskach. Osobiście również nie jestem fanatycznym zwolennikiem tej imprezy. Co prawda igrzyska młodzieżowe rozpoczęte w Singapurze przed dwoma laty bardzo szybko znalazły miejsce w rodzinie olimpijskiej, ale imprezy kontynentalne, to zupełnie co innego. Czy wystartują słynni czempioni? Wątpię. Wiadomo, jak mało wolnych terminów mogą znaleźć ci najwięksi mistrzowie.

Jak podsumuje pan miniony 2012 rok? Rok bogaty w sportowe wydarzenia, ale w polskie sukcesy raczej ubogi..

- Wyniki były takie, jak potencjał polskiego sportu. W Polsce mamy tylu zawodowych zawodników, co w czterokrotnie mniejszej Szwecji, czy Chorwacji. I tyle mniej więcej medali zdobywamy, co te państwa. Moda na sport wyczynowy w naszym kraju minęła. Młodzież nie chce stawiać wszystkiego na jedna kartę, zwłaszcza, że szansa na sukces nie jest duża. Wyścig szczurów trwa w innych dziedzinach życia. Dzisiaj częściej młodzi stawiają na naukę, a nie sport. Może mają rację? Mało jest przykładów wielkich karier w kraju nad Wisłą, takich jak Lewandowski, czy Janowicz. Jeszcze mniej jest gwarancji ze strony władz i sponsorów, że jak tym młodym się nie powiedzie, to nikt ich nie zostawi. Co innego w USA, czy Wielkiej Brytanii - tam jest moda na medale i mistrzostwa, a w ślad za tym idzie potężna kasa. Nic dziwnego, że to oni dominowali w Londynie na najpiękniejszych igrzyskach, jakie w życiu widziałem. Sport olimpijski wrócił na właściwe tory - tą krzepiącą myślą żegnam więc stary rok. Dla nas był to rok wielkiego triumfu Euro 2012. Efekt Polski - tak świat mówi już dzisiaj, a będzie jeszcze głośniej o promocji naszego kraju poprzez piłkarskie mistrzostwa Europy.

Polecamy również:
Olimpijski wywiad z Andrzejem Personem

Źródło artykułu: