Joanna Seliga: O tym, jak nas Adaś w sobie rozkochiwał

Miłość? Jest to temat bez granic - nieskończony, niezgłębiony. O miłości napisano wiele poematów, zaśpiewano wiele piosenek, stworzono wiele filmów. Uczucie, jakim darzymy bliską naszemu sercu osobę, jest niczym promień słońca po deszczu, pisał William Szekspir. Nie należy jednak zapominać, że istnieje wiele rodzajów miłości, ma ona niejedno imię. A jakie imię nadaliśmy jej my, kibice? Odpowiedź jest prosta - Adam!

W tym artykule dowiesz się o:

Śmiejcie się, śmiejcie, niedowiarki. Relacje, które łączyły i nadal łączą polskich "Małyszomaniaków" z obiektem ich westchnień, mieszczą się w obrębie niezliczonej liczby definicji miłości! A co chyba najważniejsze, działają w obie strony. To nic innego, jak miłość odwzajemniona. I pomyśleć, że jej początki sięgają roku 1994... Przez te kilkanaście lat nasza miłość do Adama mocno się rozwinęła, przeszła przez wiele etapów. A pisząc "nasza", utożsamiam się z milionami jego fanów - młodymi i tymi nieco starszymi, wysportowanymi i tymi, których forma fizyczna pielęgnowana jest głównie poprzez skakanie przed telewizorem z niekontrolowanych emocji, płci pięknej i tej nieco mniej urodziwej. Oto, jak ta nasza miłość przez ponad dekadę wyglądała...

Etap I: Pierwsze spotkanie

Mówi się, że pierwsze wrażenie, jakie człowiek po sobie pozostawia, jest - wbrew pozorom - bardzo ważne. A Adam okazał się w tym naprawdę dobry! W swoim pierwszym starcie w Pucharze Świata (4 stycznia 1995 roku w Innsbrucku w ramach Turnieju Czterech Skoczni) uplasował się na 17. pozycji! Już wtedy go zapamiętaliśmy... "Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wejrzenia" - mawiał Julian Tuwim... Mogliśmy się pod jego słowami bez najmniejszego choćby zawahania podpisać.

Etap II: Zauroczenie

Na silne zauroczenie ze strony sympatyków sportu, a w szczególności mało jeszcze wówczas popularnych skoków narciarskich, nie trzeba było długo czekać. W Adamie zadurzyliśmy się (nie bójmy się tego słowa - prośbę swą kieruję szczególnie do panów; deklaracja uczucia do Małysza nie jest w żadnym wypadku oznaką utraty męskości!) już w sezonie 1995/96, który to nasz skoczek ukończył na bardzo wysokiej 7. pozycji. W międzyczasie częstował nas sporymi dawkami feromonów i smakowitymi afrodyzjakami w postaci miejsc na podium i oczywiście pierwszej, historycznej wygranej - 17 marca 1996 r. w Oslo. I kiedy uczucie miało się właśnie rozwijać, nastąpił pierwszy kryzys...

Etap III: Pierwsza rysa

Niestety, nasze uczucia były jeszcze we wczesnym stadium rozwoju i trudno było oczekiwać, że zapatrzenie w skoczka z Wisły będzie trwało bez zaangażowania obu stron. Pojawiły się bowiem pierwsze zgrzyty, tak w życiu Adama, jak i w naszej pasji. Na szczęście kryzysy zdarzają się w wielu związkach, szczególnie tych "świeżych". W miłości trzeba jednak wojować, dlatego niedługo potem, z zawadiackim uśmiechem na ustach, krnąbrnym wąsem i niebanalnym kolczykiem w lewym uchu, Adam sobie po prostu nasze uczucie wywalczył.

Etap IV: Wybuch gorącej miłości

I w końcu nadszedł punkt kulminacyjny. Sezon 2000/01 - cudowne wejście w nowe tysiąclecie, miłość do Adama, o jakiej nie śnił wcześniej żaden polski sportowiec. Wspólnie cieszyliśmy się z historycznego triumfu w Pucharze Świata, złota i srebra na mistrzostwach świata w Lahti oraz wygranej w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Buzowały w nas emocje, na przemian śmialiśmy się i płakaliśmy ze szczęścia. Łapaliśmy się za głowy, gdy Adam bez przerwy stawał na podium, bez przerwy wygrywał. W sumie sięgnął aż po jedenaście wygranych. W takim stanie mogliśmy przenosić góry! Tatry, rzecz jasna!

Byliśmy też pod wpływem uroku Adama jako człowieka - skromnego, uśmiechniętego i sympatycznego. Takiego, który z jednej strony przypominał nam nas samych, a z drugiej wprawiał w zachwyt swoją klasą. Nasz obiekt westchnień stawał się powoli prawdziwym symbolem, jednoczył Polaków i wywoływał w nich euforię... Nie było to nic innego, jak tylko klasyczny stan miłosnego uniesienia.

Podetap IV.1: Szaleństwo, któremu na imię Małyszomania

W miarę upływu czasu stawaliśmy się w tych naszych uczuciach rasowymi "Małyszomaniakami". Niczym wariaci w gorączce miłości walczyliśmy o bilety na zakopiański Puchar Świata. Nasze wyprawy pod Wielką Krokiew organizowaliśmy niczym romantyczną kolację - z myślą o tym, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Nieodzownymi elementami naszego szaleństwa były narodowe barwy, flagi, charakterystyczne trąbki i śpiew na ustach. Każda okazja do spotkania z Adamem była swoistym świętem, dlatego można nas było spotkań na wszystkich skoczniach świata - zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej lub Azji. Z miłości byliśmy gotowi wynieść Adama na tron, a apele w stylu: "Adam na prezydenta!" nie stanowiły już dla nikogo żadnego zaskoczenia. Mistrza z Wisły bezgraniczną miłością obdarzyły tłumy, którym on raz po raz się odwdzięczał.

Etap V: Miłość ci wszystko wybaczy

Po trzech sezonach królowania, tak w naszych sercach, jak i na skoczniach, nadszedł okres nieco słabszej dyspozycji Adama. Jednak jako że miłość jest bezinteresowna, większość z nas zdała egzamin z dojrzałości uczucia. Zostaliśmy u boku Małysza, będąc z nim na dobre i na złe. Milionom ludzi, które darzyły go szczerym uczuciem, nawet do głowy nie przyszło, aby odwrócić się do niego plecami. Bo w miłości trzeba też być przyjacielem, a przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda?

Etap VI: Dojrzałe kochanie

Jednak Adam nie przestał wprawiać nas w ekstazę. Odrodził się niczym feniks z popiołów i powrócił na szczyt. Nasza miłość rozgorzała na nowo, ze zdwojoną mocą. Była już jednak inna - mniej pompatyczna, ale za to dojrzalsza. W zakopiańskim słońcu mieniła się kolorami przywiązania, dumy i spełnienia.

To prawda, że miłość uskrzydla. Nie w sensie fizycznym - jak Red Bull na tak uwielbianym przez nas mistrzowskim kasku. Dodaje nam ona skrzydeł przede wszystkim w sensie duchowym - w takim, w jaki nauczył nas latać Adam Małysz.

Joanna Seliga

P.S. A teraz pozwólcie mi, proszę, na odrobinę "prywaty". Wszak zakochani to wariaci, a ja również nie oparłam się urokowi miłości. Otóż chciałam napisać, ku chwale mistrza, że drugiego takiego nie było i... nie będzie! Adam jest dla Polaków i ludzi ze światka skoków narciarskich jedyny, niepowtarzalny oraz wyjątkowy. Należą mu się ukłony do ziemi i jeszcze niżej - za sportowe osiągnięcia i osobowość, za podarowane chwile dzikiej radości i usposobienie, którym wszystkich ujmował.

Adam Małysz po prostu urodził się, żeby skakać. Świadczą o tym jego sukcesy, marka, jaką sobie na przestrzeni lat wyrobił... Dowodem na to jest jednak jeszcze jeden szczegół - nos. Przyjrzyjcie się - czy nie przypomina on przypadkiem skoczni narciarskiej?

Komentarze (0)