Quo vadis, kobiecy tenisie? [OPINIA]

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / Na zdjęciu: Barbora Krejcikova
PAP/EPA / Na zdjęciu: Barbora Krejcikova
zdjęcie autora artykułu

Osiem ostatnich edycji Wimbledonu, to osiem różnych zwyciężczyń. Czy jest ciekawie? Tak. Czy świadczy to o sile kobiecego tenisa? Zupełnie nie.

Kiedy najzagorzalsi kibice kobiecego tenisa wyczekiwali na finał Wimbledonu 2024 z udziałem Barbory Krejcikovej i Jasmine Paolini, w Łodzi na kortach Miejskiego Klubu Tenisowego rozgrywany był turniej rangi ITF. Kibiców podczas półfinału z udziałem polskich zawodników (Macieja Rajskiego i Filipa Pieczonki) było może pięćdziesięciu. To sporo, jak na to, że impreza nie jest promowana, a na obiekcie nie ma nawet klasycznych trybun.

W przerwach obserwatorzy meczu dyskutowali na temat finałów Wimbledonu, ekscytowali się tym, co wydarzy się w potyczce pomiędzy Carlosem Alcarazem a Novakiem Djokoviciem. Finał kobiecego Wimbledonu? "A kto by to oglądał" - słyszałam. Turnieje ITF są dość egzotyczne dla wielu osób. Myślę, że śmiało można powiedzieć, że dla koneserów i najbardziej zagorzałych fanów. Ale jeśli oni nie są ciekawi, kto zostanie mistrzynią wielkoszlemową, to o czym to świadczy?

Kobiecy tenis jest w bardzo słabej kondycji. Na niewiele się zdał powrót Naomi Osaki, Andżeliki Kerber czy Karoliny Woźniackiej, bo żadna z nich nie włączyła się póki co na dobre do rywalizacji w WTA. Jest Iga Świątek, która jest niekwestionowanym numerem jeden, bo nikt nie jest w stanie dotrzymać jej kroku. To oczywiście bardzo dobrze świadczy o samej Polce, ale niestety nie jest korzystne dla popularności dyscypliny.

Nie ma rywalizacji, która ekscytowałaby miliony osób. Mówiliśmy, że Świątek rywalizuje z Aryną Sabalenką o numer jeden światowego tenisa. Tylko jeśli spojrzeć na bezpośrednie pojedynki, to Polka dominuje nad Białorusinką, bo przegrała z nią tylko trzy razy, a ośmiokrotnie wygrywała. Lepsza pod tym względem jest Jelena Rybakina, bo z naszą tenisistką schodziła z kortu zwycięska cztery razy, a ulegała jej dwukrotnie.

Problem w tym, że tenisistki nie są w stanie utrzymać równej formy, a porażki zdarzają im się na wczesnych etapach turniejów, dlatego nie dochodzi w finałach do batalii, które zapamiętamy przez lata. Jest dominacja, ale nie ma rywalizacji.

Wimbledon, choć co rok zmienia się zwyciężczyni, nie jest raczej turniejem przypadkowych zwyciężczyń, mimo że w tym roku tak moglibyśmy to nazwać. W ostatnich ośmiu latach, jak wspomniałam wcześniej, było osiem różnych triumfatorek, ale wśród nich Serena Williams, Simona Halep czy Ashleigh Barty. Czy tym razem po trofeum sięgnęłaby Krejcikova, czy Paolini - w obu przypadkach jest to spora niespodzianka. Czeszka po raz drugi została mistrzynią wielkoszlemową i znów przeszła do historii, czego nikt jej już nie odbierze. Czy to oznacza, że może stworzyć wielką rywalizację ze Świątek? Wątpię.

Kobiecy tenis jest zaskakujący, ale nie idzie to w parze z wielkimi emocjami. Na horyzoncie nie widać zmian, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Chyba trzeba się po prostu z tym pogodzić, że magnesem dla kibiców są wielkie rywalizacje, a te są obecne w ATP.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty

Czytaj też:  Ważny sprawdzian przed igrzyskami. Mistrz olimpijski gwiazdą domowego turnieju Polski pojedynek o finał rozstrzygnięty. Znamy triumfatorów turnieju debla w Łodzi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty