- Jestem zadowolony z dzisiejszego dnia. Zagrałem dwa mecze i zrobiłem mały krok, ale jednocześnie duży dla męskiego tenisa w Chinach - powiedział Zhizhen Zhang cytowany przez oficjalną stronę ATP. 26-latek rozgrywa fenomenalny sezon. Zrobił olbrzymi postęp i w siedem miesięcy awansował o ponad 200 pozycji w rankingu. Aż w końcu dotarł do miejsca, o którym żaden z jego 700 milionów rodaków (mowa tylko o mężczyznach) nie może opowiedzieć z własnego doświadczenia.
Chińczycy przez lata byli tenisowymi pariasami. Nie wygrywali meczów, nie organizowali znaczących turniejów, byli niewidoczni w rankingu - po prostu nie liczyli się w tej dyscyplinie.
Za dowód niech posłuży fakt, że rewelacyjnie spisujący się w Neapolu Zhang może zostać dopiero drugim Chińczykiem w historii, który awansuje do półfinału turnieju ATP. Jako pierwszy do tego etapu przedostał się Bing Pan w 1995 roku. Jedna jaskółka wiosny jednak nie uczyniła i z perspektywy czasu ten sukces można określać mianem szczęśliwego przypadku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: hit sieci z udziałem Sereny Williams. Zobacz, co robi na emeryturze
Rozdaje karty
U Zhanga nie ma mowy o uśmiechu fortuny. Wręcz przeciwnie, sukces osiągnął w niesprzyjających okolicznościach. Od początku pandemii COVID-19 Chiny nie zorganizowały bowiem żadnego zawodowego turnieju dla tenisistów. Zhang wszystko wywalczył sobie na obczyźnie, między innymi w Polsce.
W połowie sierpnia Zhang dotarł do finału turnieju challengerowego w Kozerkach. Przed polską publicznością pokazał tenis, do jakiego ostatnio przyzwyczaił. Skuteczny i widowiskowy. 26-latek niemal nieustannie atakuje. Śmiało można go nazwać jednym z najbardziej ofensywnych graczy w rozgrywkach. Jak jednak twierdzą baczni obserwatorzy mniejszych turniejów, taki styl gry wypracował w ostatnich miesiącach. Wcześniej był bardziej stonowany.
I to właśnie ostatnie miesiące przyniosły przełom. Zhang nie uczestniczył w tegorocznych edycjach Australian Open i Roland Garros z prozaicznego powodu - miał za niski ranking by zagrać choćby w eliminacjach. Tymczasem w US Open dotarł już z z kwalifikacji do turnieju głównego.
Takich "Zhangów" jest więcej
26-latek z Szanghaju dzielnie wymachuje szabelką, ale pozostając w tej terminologii, największa działa chińskiego tenisa są w rękach kobiet. To sukcesy takich tenisistek jak Na Li, Jie Zheng czy Shuai Peng spopularyzowały dyscyplinę w Chinach. Nic więc dziwnego, że do treningu zaczęły garnąć się zwłaszcza dziewczęta. Proporcje są mniej więcej takie, że na jednego szkolącego się chłopca przypadają dwie dziewczynki.
Przed pandemią warunki do treningu były naprawdę dobre. Dość powiedzieć, że właśnie w Chinach przez kilka lat okres przygotowawczy spędzała Magda Linette. Żyzna gleba przyniosła plony, których Chińczycy nigdy wcześniej nie widzieli.
W ślad za Zhangiem podążają bowiem kolejni. Nie będzie wielką niespodzianką, jeśli za rok lub dwa lata Chińczycy będą mieli nie jednego, a czterech tenisistów w pierwszej setce. Jest bowiem grupa zawodników rozwijających się w zawrotnym tempie.
- 23-letni Yibing Wu (mistrz juniorskiego US Open 2017). Aktualnie 115. na świecie, w tym sezonie awansował o 1007 miejsc.
- 17-letni Juncheng Shang (były lider rankingu juniorskiego). Aktualnie 198. na świecie, w tym sezonie awansował o 468 miejsc.
- 20-letni Bu Yunchaokete. Aktualnie 328. na świecie, na początku tego sezonu nawet nienotowany w rankingu.
Czterech kandydatów do pierwszej setki to o tyle wymowna liczba, że jeszcze na początku XXI wieku czterech Chińczyków można było znaleźć w całym rankingu. Sytuacja z nimi wyglądała jak z igłą w stogu siana. Zresztą mało kto podejmował się szukania, bo nie byli to obiecujący tenisiści.
Chińska fabryka może nie pracuje jeszcze pełną parą, ale niewątpliwie w ciągu 10 lat dostarczyła światu kilku tenisistów o najwyższej jak dotąd jakości. Oddzielną kwestią jest oczywiście wykorzystanie potencjału, co jak dotąd najlepiej oddaje się Zhangowi. I to właśnie on zapisze się w poniedziałek na kartach historii.
Z Neapolu - Szymon Adamski, dziennikarz WP SportoweFakty