Od 2017 roku Anastasia Sorokina piastowała funkcję prezeski białoruskiej federacji szachowej. Jej życie diametralnie zmieniło się w 2020 roku. Wtedy to na Białorusi wybuchły protesty przeciwko działalności Alaksandra Łukaszenki.
Udział w nich wzięła wspomniana Sorokina. Mało tego, kobieta udzieliła zagranicznym mediom wywiadu, w którym jasno dała do zrozumienia, że nie zgadza się z polityką dyktatora Łukaszenki. Słowa te poszły w świat.
Co ciekawe, była ona jedyną białoruską prezeska jakiegokolwiek związku sportowego, która wzięła udział w strajku. Ponadto podpisała się pod listem otwartym popierającym protestujących. Nie była jednak świadoma tego, co ją czeka.
ZOBACZ WIDEO: dziejesiewsporcie: Niecodzienne obrazki z boiska. Bramkarz aż wziął się za łopatę
44-latka błyskawicznie straciła swoją posadę. Nie była to jednak jedyna kara, jaka spotkała ją za udział w strajkach. Ta po części dotknęła też jej rodzinę. O szczegółach opowiedziała w rozmowie z "Przeglądem Sportowym Onet".
- W dniu urodzin mojej córki, 29 października, policja przyszła do mojego domu i zabrała mnie na komisariat. Nie można mieć innego zdania niż reżim, a ja je upubliczniłam dla zachodnich mediów - powiedziała.
Po tej sytuacji Sorokina nie wahała się długo i podjęła decyzję o całkowitej wyprowadzce z Białorusi. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że kobieta uniknęła więzienia, czyli tego, co spotkało blisko 30 tysięcy protestujących osób.
Sorokina obecnie mieszka w Warszawie. U boku ma swoją córkę i męża, który ma polskie korzenie. Kobieta zawodowo spełnia się przy prowadzeniu klubu ChessCorner, który zajmuje się m.in. szkoleniem szachistów.
Zobacz także:
Przelew za przelewem. Wielka zrzutka w Barcelonie
Były reprezentant Polski wznawia karierę! Wiemy, gdzie zagra