ACB. Tomasz Gielo po przyjściu do Andory: „Nic tylko wykorzystać tę sytuację” [WYWIAD]

Newspix / ARTUR PODLEWSKI / 400mm.pl / Na zdjęciu: Tomasz Gielo
Newspix / ARTUR PODLEWSKI / 400mm.pl / Na zdjęciu: Tomasz Gielo

Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki czas, że na danym etapie kariery powrót do Polski będzie najlepszym rozwiązaniem, ale nie teraz. Wiekowo wchodzę w koszykarski „prime” i chcę grać w najlepszej lidze w Europie – mówi Tomasz Gielo.

Radosław Spiak, Sportklub: Po raz pierwszy w karierze dołączyłeś do drużyny w trakcie sezonu. Jak wrażenia z pierwszych dwóch tygodni pobytu w Andorze?
Tomasz Gielo, MoraBanc Andorra: Pierwsze dni były dość szalone. Przyleciałem do Andory w niedzielę wieczorem, 11 października. W poniedziałek cały dzień miałem badania, w tym na koronawirusa. Dopóki wynik nie był negatywny, nie mogłem trenować z drużyną. We wtorek rano odbyłem pierwszy, lekki trening rzutowy, a wieczorem już graliśmy mecz z Virtusem Bolonia w EuroCup. Trenerzy wcześniej podesłali mi podstawowe zagrywki, także wprowadzenie do drużyny miałem od razu z grubej rury. Jest to dla mnie nowa sytuacja, ale zarówno koledzy, jak i sztab trenerski bardzo mi pomagają. Widać, że jest to fajna grupa ludzi. Wydaje mi się, że z aklimatyzacją nie będzie większego problemu.

Na razie podpisałeś miesięczny kontrakt.
Tak naprawdę kontrakt jest na dwa miesiące, ale po miesiącu jest możliwość rozwiązania umowy. Wzięło się to z tego, że w Andorze były i są kontuzje, a ja rozmawiałem też z dwiema innymi drużynami. Nie wiedzieliśmy do końca, jak to rozegrać, więc zrobiliśmy tak, że po miesiącu możemy się rozstać. Zobaczymy, jak się wszystko potoczy, ale raczej nikt nie będzie niezadowolony.

Możliwość rozwiązania umowy leży po twojej stronie?
Klub też ma taką możliwość, przy czym jest w takiej sytuacji, że w momencie, kiedy dołączyłem do drużyny, wszyscy gracze z pozycji numer 4 byli kontuzjowani. Nie wydaje mi się więc, żeby chciał się mnie od razu pozbyć. Z mojej strony była taka sytuacja, że rozmawiałem też z inną drużyną, ale ona musiała się pozbyć zawodnika, z którego byli niezadowoleni. Tam musiałem czekać, tu pojawiła się opcja w Andorze, a powrót do ACB zawsze był dla mnie priorytetem, dlatego jestem zadowolony. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy.

Czyli po miesiącu ocenisz, czy chcesz zostać, a jeśli pojawi się lepsza oferta, możesz odejść.
Zgadza się. Wiadomo – zawsze lepiej mieć kontrakt do końca sezonu, dlatego jeżeli po miesiącu pojawi się jakaś atrakcyjna oferta i będzie to oferta na cały sezon, to na pewno będę ją rozpatrywał. Z drugiej strony przychodząc tutaj, już widzę, że atmosfera jest fajna, minuty gry dla mnie też są, nic tylko wykorzystać tę sytuację. Zwłaszcza że zawsze jest troszeczkę łatwiej przekonać jakąś inną drużynę do tego, że powinni cię podpisać, jeśli cały czas jesteś w grze. Gdybym cały czas siedział w domu, na pewno nie działałoby to na moją korzyść.

Pozostałe kluby, z którymi rozmawiałeś, też były z Hiszpanii?
W trakcie wakacji były rozmowy z dwiema innymi drużynami z Hiszpanii, ale się nie udało. Ta ostatnia, o której wspomniałem, to była drużyna z Niemiec, również grająca w pucharach. Liczyłem, że się uda, ale klub zdecydował się podpisać innego zawodnika. Teraz okazało się, że są z niego niezadowoleni, dlatego wrócili do tematu. Ale jestem tutaj.

Miałeś jakie oferty z Polski?
Było zainteresowanie z Polski, można powiedzieć nawet, że od samego początku okresu transferowego. Ale rozmawiając ze swoim agentem, dość jasno sprecyzowałem, że chcę dalej grać za granicą i to jest mój priorytet – po to pracuję na swoje nazwisko, swoją markę. Ale tak – nawet jak już sezon w Polsce ruszył, a ja byłem bez klubu, pojawiały się zapytania, czy nie chciałbym podpisać kontraktu otwartego, takiego, jaki miał Michał Sokołowski w Legii Warszawa. Nie doszło jednak do sytuacji, że jakoś bardzo mocno zastanawiałem się nad taką ofertą.
Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki czas, że na danym etapie kariery powrót do Polski będzie najlepszym rozwiązaniem, ale nie na ten moment. Teraz mam wciąż możliwość rozwijania się za granicą, wiekowo wchodzę w koszykarski „prime”. Gram w najlepszej lidze w Europie i oczywiście, że wolę tę drogę.

Trzy sezony temu w Andorze grał Przemysław Karnowski, którego dobrze znasz. Pytałeś go o opinię na temat klubu i samego kraju?
Rozmawiałem zarówno z Przemkiem, jak i z Jerome’em Jordanem, z którym grałem w Badalonie. On też był w Andorze dwa lata temu. Wszyscy mówią, że jest to specyficzne miejsce, ale też wszyscy wypowiadali się bardzo pozytywnie. Dzięki temu było mi dość łatwo podjąć decyzję. Biorąc pod uwagę, że mam kontrakt krótkoterminowy, Andora jako miejsce do życia to na razie sprawa drugorzędna. Trzeba się skupić na koszykówce.

Ale na razie wrażenia mam bardzo pozytywne. Jest troszkę zimniej niż w Hiszpanii, wiadomo, jesteśmy otoczeni górami. Ale jest o tyle fajnie, że jest słońce każdego dnia, pogoda jest bardzo ładna, więc człowieka trochę bardziej pobudza do działania. Jest to małe miejsce, ale wszystko ma – restauracje, sklepy, centra handlowe. Największą bolączką jest to, że każdy mecz wyjazdowy zaczyna się od prawie trzygodzinnej podróży autokarem do Barcelony, bo w Andorze nie ma lotniska.

Czy trener Ibon Navarro nakreślił ci konkretnie, jaką rolę masz spełniać w zespole i jakie mają być twoje zadania?
Powiem tak – jestem typem zawodnika, który nie napala się, żeby pokazywać nie wiadomo komu, co mogę zrobić. Sytuacja personalna w drużynie jest, jaka jest. Wydaje mi się, że dość szybko złapaliśmy dobry kontakt. Może nawet nie chodzi o zgranie, ale o komunikację pomiędzy zawodnikami.

Mam zielone światło od trenera, że kiedy mam pół otwartej pozycji za 3, mogę się decydować na rzut. Oprócz tego mam dawać dużo energii, niezależnie od tego, czy będę wychodził z ławki, czy zaczynał w pierwszej piątce. Ale dla mnie to nie ma znaczenia. Widzę też, że trener jest takim typem osoby, która daje pewność siebie graczom i stara się za bardzo nie ograniczać zawodników.

Biorąc pod uwagę, że jest to krótki kontrakt, chcę po prostu pomóc drużynie wygrywać mecze. Początek sezonu może nie był najlepszy w wykonaniu Andory, ale na pewno jest to drużyna z charakterem, ambicjami, grająca na dwóch trudnych płaszczyznach – w ACB i EuroCup. Jeśli po miesiącu czy dwóch będę mógł powiedzieć, że wpłynąłem pozytywnie na to, że zespół zaczął wygrywać, wtedy uznam, że wykonałem swoje zadanie.

Po rozegraniu czterech meczów – dwóch w ACB i dwóch w EuroCup – z czego jesteś najbardziej zadowolony, a co twoim zdaniem jest najbardziej do poprawki – zespołowo i indywidualnie?
Na pewno jeśli chodzi o czynnik ludzki, mogę powiedzieć, że to jedna z fajniejszych drużyn, w jakich miałem okazję być. Panuje świetna atmosfera, zarówno pomiędzy zawodnikami, jak i na linii gracze-trenerzy. W obronie jest OK, ale w ataku brakuje nam troszeczkę zrozumienia, dzielenia się piłką. Nikomu nie można zarzucić samolubności, ale mamy problem, który było widać w ostatnich meczach z Lokomotiwem i Barceloną. Przy akcjach typu pick’n’roll brakuje nam szybkiego rozrzucenia piłki i szukania przewag po stronie słabej. Po prostu czasami ta piłka za długo jest w rękach danego zawodnika. W ataku mamy jeszcze zapas.

Indywidualnie jestem zadowolony, że wróciłem do ACB. W pierwszym meczu z Burgos pokazałem, że znam tą ligę, wiem, jak się w niej gra, mam w niej swoje miejsce. A do poprawy? Na pewno potrzeba jeszcze trochę czasu, żeby nabrać zrozumienia z kolegami. Po ostatnich dwóch latach w klubie z Teneryfy jestem przystosowany, żeby rozegrać akcję w dany sposób, a inny zawodnik chce ją zagrać inaczej. Ale to tylko kwestia czasu, a nie jakichś innych problemów.

Chciałeś zostać na Teneryfie czy z perspektywy tych kilku miesięcy uważasz, że lepiej, że grasz już gdzie indziej?
Nie patrzę na to w ten sposób. Na Teneryfie miałem kontrakt 2+1, była opcja przedłużenia go na trzeci rok. Po zakończeniu turnieju w Walencji spotkałem się z generalnym menedżerem klubu. Poinformował mnie, że nie wykorzystają tej opcji na ostatni rok. Spotkanie odbyło się w dobrym nastroju, nie ma żadnych złych emocji. Może tak właśnie miało być. Na każdym kroku trzeba udowadniać swoją wartość. A jeszcze trzeba wziąć poprawkę na to, co obecnie dzieje się w sporcie ze względu na pandemię.

W wakacje trzy razy wydawało mi się, że jestem już o krok od podpisania umowy. Zawsze jednak na ostatnim etapie coś stawało na przeszkodzie. Do września trenowałem indywidualnie i czekałem na szansę, która w końcu się pojawiła.

Opowiedz, jak wyglądały twoje wakacje, dość nietypowe dla niemal wszystkich w tym roku.
Po zakończeniu ostatniej fazy sezonu w Walencji wróciłem na Teneryfę. Byłem tam jeszcze około dwóch tygodni. Pierwszy tydzień to było trochę rozluźnienie, wiadomo – wakacje. Potem jak już wiedziałem, że nie zostanę w klubie, musiałem pozamykać wszystkie sprawy. Wróciłem do Polski i lato spędziłem w Szczecinie. Był to najdłuższy okres, jaki mogłem spędzić z rodziną od 10 lat – dwa i pół miesiąca. Zajmowałem się różnymi sprawami, również niezwiązanymi ze sportem – tematy inwestycyjne, rodzinne.

Trenowałem indywidualnie, głównie w Szczecinie. Tutaj chciałbym ogromnie podziękować całemu szeregowi trenerów – Łukaszowi Bieli i Maciejowi Majcherkowi z Kinga, Markowi Żukowskiemu z Wilków Morskich i Wojciechowi Boblewskiemu z Pogoni Basket. Z każdej strony otrzymałem pomoc, dostęp do sali, możliwość trenowania i każdy z nich dołożył cegiełkę do tego, że mogłem się przygotować do sezonu. Ludzie często mi mówią, że Szczecin to miejsce, które nie ma zbytnio koszykarskich tradycji, a ja miałem okazję przekonać się, że tak nie jest. Ma pasję do koszykówki.

Jak się czujesz fizycznie? Od marca grałeś tylko we wspomnianym turnieju w Walencji.
Wydaje mi się, że pewnych nawyków człowiek nie zapomina. Podczas kwarantanny w Hiszpanii, kiedy siedzieliśmy w domach półtora miesiąca, każdy z nas starał się dbać o poziom przygotowania fizycznego. Bycie w optymalnej formie leży w naszych obowiązkach.

Po turnieju w Walencji, kiedy przyjechałem do Polski, większość drużyn rozpoczynała już przygotowania do sezonu. Trochę stanęło mi to na przeszkodzie, żeby lepiej przygotować się w grach typu 5 na 5, 3 na 3. Tego trochę brakowało, ale trenowałem indywidualnie. Wydaje mi się, że na tyle trzymam dyscyplinę i mam taką etykę pracy, że nigdy nie miałem z tym problemu. Miałem też okazję podleczyć wszystkie mini-urazy z poprzedniego sezonu. Przyjechałem do Andory gotowy do gry.

Nie masz takiego poczucia, że w ostatnich latach – kiedy jesteś w najlepszym wieku dla koszykarza – prześladuje cię pech? Najpierw poważna kontuzja, która wykluczyła cię z gry na rok, a kiedy wróciłeś, niedługo później zaczęła się pandemia i znowu nie graliście praktycznie przez pół roku.
Takie myślenie w niczym nie pomaga. Najłatwiej w ciężkich chwilach zwalać winę na jakieś czynniki zewnętrzne. Skupiam się na tym, co mogę kontrolować – moje podejście, moje przygotowanie. Jeśli wiem, że robię wszystko, żeby być zdrowym, walczyć o minuty w drużynie, jest OK. Prawdziwą wartością jest spojrzeć w lustro i zastanowić się: może jest jakaś rzecz, przy której mógłbym mocniej dokręcić śrubę, pracować ciężej. Nawet jeśli w danej sytuacji mi to nie pomoże, w przyszłości może zaprocentować.

Trener Navarro zaufał ci mocno od samego początku – w meczu z Burgos zagrałeś najwięcej minut w zespole, w Krasnodarze byłeś drugi pod względem minut. Na mecz z Barceloną wrócił Tyson Perez, a ty wypadłeś z pierwszej piątki. Czy trener mówił ci wprost: „słuchaj, grasz dobrze, ale dla mnie to Perez jest podstawową czwórką”?
Nie było takiej rozmowy. Zdaję sobie sprawę z sytuacji w drużynie, dlatego podpisałem kontrakt tymczasowy. W momencie, gdy go podpisywałem, Tyson Perez i Bandja Sy byli kontuzjowani. Perez wrócił do gry trochę wcześniej, niż to było przewidywane. Jest to bardzo utalentowany chłopak, niezwykle pracowity, nie ma mowy o żadnych niesnaskach. To, że trener stawia teraz bardziej na niego, w żaden sposób mi nie doskwiera.

Inna sprawa, że teraz gramy 4 mecze w 8 dni – trzy ligowe i jeden w EuroCup. Czeka nas prawdziwy maraton i zależy od trenera, jak będą te minuty rozdzielane. Wydaje mi się, że do tej pory pokazałem, że daję wartość tej drużynie, że łatwo mnie do niej wprowadzić, a ja się dostosuję.

Dwa z tych meczów ligowych – w czwartek w Bilbao i w niedzielę z Saragossą – pokażemy w Sportklubie. Jest tak, że kiedy wiesz, że mecz jest pokazywany w Polsce, mobilizacja jest większa?
Na tym etapie kariery już chyba nie. Rzeczywiście kiedyś bardziej się emocjonowałem – czy jest transmisja meczu, czy gra Polak przeciwko Polakowi. Obecnie jest to coś normalnego, natomiast zawsze jest to coś miłego. Jest nas w ACB kilku z Polski, a czasami mam takie wrażenie, że mimo że liga hiszpańska jest uznawana za najsilniejszą w Europie, jest o nas ciszej niż o graczach z PLK.

W meczu w Bilbao zagrasz przeciwko Jarosławowi Zyskowskiemu. Masz z nim jakiś kontakt?
Tak, mamy kontakt, czasami częściej, czasami rzadziej, ale mamy bardzo dobre relacje. Na ostatnim okienku reprezentacyjnym udało nam się spotkać po dość długim okresie. „Zyzio” to typ osoby, której nie widzi się rok czy dwa, a potem człowiek się z nim spotyka i rozmowa przebiega, jakby widziało się go tydzień temu. Na pewno swoją ciężką pracą zasłużył na to, żeby być w miejscu, w którym jest teraz.
Ale oczywiście wszelkie przyjaźnie zostawiamy w szatni. Jak wychodzimy na boisko, każdy chce walczyć o wygraną, bo i dla nas, i dla nich zwycięstwo w czwartek byłoby bardzo ważne, biorąc pod uwagę sytuację w tabeli.

Rozmawiał Radosław Spiak

Mecz RETAbet Bilbao Basket-MoraBanc Andorra w Sportklubie na żywo w czwartek 29 października o godz. 21:15, a mecz MoraBanc Andorra-Casademont Saragossa również na żywo w niedzielę 1 listopada o godz. 12:30.

ZOBACZ WIDEO: Myśli o NBA kuszą! – wywiad wideo z Adamem Waczyńskim

Komentarze (0)