Red Bull od kilku sezonów bezskutecznie dobija się do bram Ligi Mistrzów. Teoretycznie drużyna, która ma wszystko – pieniądze, piękny stadion, solidną kadrę i rzesze kibiców – powinna rokrocznie grać w fazie grupowej tych prestiżowych rozgrywek. Salzburczykom zawsze brakuje jednak postawienia kropki nad i, szczęście opuszcza ich w najmniej spodziewanym momencie, koncentracja wyparowuje akurat wtedy, kiedy jej regulator powinien być ustawiony na 100%, obrona gubi się, gdy błąd po prostu nie może jej się przydarzyć.
Przed rokiem po dwóch remisach lepsza okazała się Rijeka, dwa lata temu Dynamo Zagrzeb wyszarpało awans w dogrywce, wcześniej dwukrotnie górą było Malmoe, a przed Szwedami Fenerbahce, Dudelange, Hapoel, Omonia Nikozja…. W tym roku miało być inaczej, najpierw łatwa przygrywka ze Shkendiją, potem bezbramkowy wyjazdowy remis z Crveną Zvezdą, wreszcie rewanż u siebie, który miał być tylko formalnością. Tym bardziej, gdy na początku drugiej połowy Munas Dabbur strzelił drugą bramkę i wyprowadził Red Bulla na prowadzenie 2:0. W Salzburgu zapanowała euforia, oto bowiem Chamions League otworzyła w końcu swoje bramy. Wystarczyło jednak niecałe dwie minuty, aby zaryglowała je na dobre i zapieczętowała przynajmniej na kolejnych 12 miesięcy. Dwa celne ciosy wyprowadzone przez piłkarzy z Belgradu zapewniły im remis 2:2, który w cudownych okolicznościach udało im się dowieźć do ostatniego gwizdka sędziego. Red Bull oddał 30 strzałów, wykonał dwa razy więcej podań, piłkę posiadał przez 67% meczu, a w rzutach rożnych stłamsił rywali 11:1. Do Ligi Mistrzów awansowali jednak piłkarze z Bałkanów…
Po czterech dniach od tych traumatycznych wydarzeń Red Bull wraca do rywalizacji na krajowym podwórku. Na arenę, na której w tym sezonie jeszcze nie stracił punktów. Salzburczycy po pięciu kolejkach jako jedyni mają na koncie komplet zwycięstw, a ponieważ główni konkurenci do patery gremialnie dzielą się łupami ze słabszymi rywalami, „Byki” po zaledwie pięciu kolejkach mają już siedem punktów przewagi nad Rapidem i Sturmem oraz osiem nad Austrią.
W weekend obrońcy tytułu zamierzają powiększyć swój dorobek i raczej nie powinni mieć z tym większego problemu, na ich teren zawita bowiem Admira, która w tegorocznej kampanii wygrała tylko raz, a w poprzedniej kolejce bezbramkowo zremisowała z przeciętnym Mattersburgiem. Podobny wynik na Red Bull Arenie byłby dla gości wielkim sukcesem, choć trudno wyobrazić sobie taki scenariusz. Z drugiej strony nie wiadomo jak głęboko wbiła się w ekipę z Salzburga zadra belgradzka i czy najlepsza austriacka drużyna pozbiera się po niej w ciągu zaledwie kilku dni?
Red Bull Salzburg – FC Flyeralarm Admira / 2 września, godz. 22.00 (premiera w Sportklubie)
ZOBACZ WIDEO: Dwie zabójcze kontry Prevljaka i trzy punkty dla Red Bulla