Wygrał pierwsze zawody od dwóch lat. Dzień później doszło do tragedii

PAP/EPA / DANIEL MAURER / Thomas Morgenstern tuż po upadku w Titisee-Neustadt
PAP/EPA / DANIEL MAURER / Thomas Morgenstern tuż po upadku w Titisee-Neustadt

Thomas Morgenstern miał talent do skoków, ale pecha do upadków. 14 grudnia 2013 roku w Titisee-Neustadt stanął na najwyższym stopniu podium. Dzień później zaliczył upadek, który jak sam podkreślił był "dla psychiki szczególnie fatalny w skutkach".

W środowisku skoczków narciarskich nie ma osoby, która nie kojarzyłaby postaci Thomasa Morgensterna. Austriak zdobył w swojej karierze wszystko – jest mistrzem olimpijskim, mistrzem świata, triumfatorem Turnieju Czterech Skoczni, a także zdobywcą Kryształowej Kuli. W 2014 roku podjął decyzję o zakończeniu kariery. Przyczyniły się do niej upadki, jakie zaliczył na skoczniach. Jeden z nich miał miejsce w niemieckim Titisee-Neustadt.

14 grudnia 2013 skoczek nie dał szans rywalom i zwyciężył 23. raz w karierze. Wygrana smakowała wyjątkowo, ponieważ wrócił na najwyższy stopień podium po 708 dniach.

- To jest wspaniały dzień i będę się nim rozkoszował. Jutro jest jednak nowy dzień, nowy konkurs i będę ponownie atakował. Nie wiem ile razy startowałem na skoczni w Titisee, ale z pewnością ten konkurs zapadnie mi w pamięci. Trzeba pamiętać, że ta skocznia jest dość stara, co mi bardzo odpowiada i czuję się na niej bardzo dobrze – mówił zadowolony po konkursie dla portalu skijumping.pl.

ZOBACZ WIDEO: Dlaczego polscy skoczkowie nie wykorzystali tego atutu?! Ekspert zabrał głos

Kolejnego dnia rzeczywiście zaatakował, ponieważ poleciał aż na 141. metr. Potem jednak zaczął się dramat. Po wylądowaniu telemarkiem uciekła mu lewa narta. Konsekwencją był bardzo groźnie wyglądający upadek. Skoczek wstał, przeszedł kawałek i ponownie upadł. Pojawiły się przy nim służby medyczne.

"W konkursie oddałem perfekcyjny skok. Prawie jak na chmurze "płynąłem" w powietrzu nad laserową linią, której przekroczenie oznacza objęcie prowadzenia. Był to skok, który uszczęśliwiłby każdego zawodnika. Chciałem go jeszcze tylko zwieńczyć pięknym telemarkiem. Na moment przed wylądowaniem moje nogi ułożyły się w charakterystyczny wykrok, górna część ciała się wyprostowała, wyciągnąłem ramiona, czubki palców u nóg zadarłem do góry. Wszystko było tak, jak powinno. Wszystko z wyjątkiem lewego wiązania, które się wypięło" - pisał po latach w swojej autobiografii "Moja walka o każdy metr".

"Mimowolnie odjechała mi narta. Upadłem na głowę. Linka zabezpieczająca pociągnęła za sobą nartę, a ta z kolei, wlokąc się za mną, kilkakrotnie w niekontrolowany sposób uderzyła w moje ciało. To był niezwykle bolesny upadek. Moja twarz płonęła i czułem, że zaczyna mi brakować powietrza. Kiedy już się w końcu zatrzymałem, spróbowałem wstać i złapać oddech, ale nie byłem w stanie. Opanował mnie paniczny lęk. Poczułem, jak nogi zaczynają się uginać pod ciężarem ciała i jak upadam" – opisywał sytuację zdobywca Kryształowej Kuli w sezonach 2007/2008 oraz 2010/2011.

Thomas Morgenstern
Thomas Morgenstern

Konkursu nie przerwano. Zwyciężył Kamil Stoch. Każdemu zależało jednak głównie na tym, by dowiedzieć się, co ze stanem sympatycznego skoczka. Został on przewieziony do szpitala. Tomografia wykluczyła urazy kręgosłupa i czaszki. Obrażenia na szczęście nie były poważne. Skończyło się na stłuczeniach i krwiakach na ciele oraz złamaniem palca prawej ręki. Ucierpiała jednak psychika.

"Ten upadek, tak jak i poprzednie, pozostawił we mnie ślad. Tak jak i wcześniej, znowu coś we mnie pozostało. Każdy upadek zostawia ślad, a każdy z tych śladów hamuje. Oczywiście miałem wtedy pecha, ale to przecież małe pocieszenie. Pech czy nie, to był mój trzeci groźny upadek, a dla psychiki szczególnie fatalny w skutkach" – pisał w swojej autobiografii.

Mistrz olimpijski z Turynu szybko wrócił do rywalizacji. Już dwa tygodnie później wystąpił w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni, gdzie pokazał się z fantastycznej strony. Miał szansę walczyć o zwycięstwo w całej imprezie. Ostatecznie jednak musiał uznać wyższość swojego imiennika Thomasa Dietharta. Niewątpliwie jednak drugie miejsce było wyjątkowym osiągnięciem.

Niestety pech go nie opuszczał. Niedługo po powrocie ponownie upadł, tym razem na skoczni do lotów w Kulm. Wyszedł mocno z progu i stracił równowagę. Uderzył potężnie w zeskok i odbijał się od niego. W poważnym stanie trafił do szpitala.

Wielu by odpuściło dalsze starty. On jednak robił wszystko, by wystartować na igrzyskach olimpijskich w Soczi. Sztuka ta udała mu się. Indywidualnie zajął 14. i 40. miejsce, drużynowo sięgnął z kolegami po srebrny medal.

Przykre zdarzenia z przeszłości jednak dały o sobie znać. Utytułowany zawodnik zaczął się zastanawiać, czy jest sens dalej ryzykować. Doszedł do wniosku, że nie i wieku zaledwie 27 lat zakończył sportową karierę.

"Długo nie mogłem przyjąć do wiadomości, ze już sobie z tym nie poradzę. Że już nie chcę sobie z tym radzić. Nie jestem osobą, która pragnie przez własne słabości odnieść porażkę. Kto zresztą tego chce? Nagle jest decyzja. W tym momencie. I ona nie jest jak porażka albo upokorzenie. Przeciwnie" – pisał pod koniec swojej książki.

"To aż dziwne, jak wiele czasu mija, nim podejmiemy decyzję. Ile bólu idzie z tym w parze i ile męczarni, fizycznej i duchowej. Natomiast moment jej podjęcia jest tak krótki, że wszystko, co do tego doprowadziło, znika. Chcę zatrzymać tę chwilę, bo czuję się tak dobrze, czuję się na swoim miejscu. Wiem, że teraz chcę innego życia. Jakiego? Tego jeszcze nie wiem" – zakończył.

Morgenstern jest zawodnikiem spełnionym. Zdobył wszystko, co było możliwe. Mógł się bez żalu poświęcić innej pasji, którą jest latanie helikopterem. Już w 2012 roku zrobił licencję pilota, jednak z powodu licznych treningów i przygotowań do sezonu, wolnego czasu miał niewiele. Nareszcie mógł to zmienić.

Czytaj także:
Dramatyczny upadek legendy. Cała skocznia zamarła
Polski skoczek myśli o zakończeniu kariery. "Nie wiem, co będzie"

Źródło artykułu: