Puchar Świata w Zakopanem. Od dramatu do euforii. Zaczęło się od upadku Adama Małysza

PAP / Grzegorz Momot / Adam Małysz tuż po upadku na Wielkiej Krokwi
PAP / Grzegorz Momot / Adam Małysz tuż po upadku na Wielkiej Krokwi

Warunki na Wielkiej Krokwi były trudne. Adam Małysz walczył jednak o każdy metr. Po lądowaniu nie opanował lewej narty. Gdy w szpitalu przechodził badania, w Zakopanem narodziła się nowa gwiazda skoków. Kamil Stoch nie dał rywalom szans.

To był ostatnie zawody weekendu. 10 lat temu Zakopane, zastępując Harrachov, zorganizowało trzy konkursy indywidualne. W pierwszym najlepszy był Adam Małysz. Odniósł 39. zwycięstwo w karierze. Dzień później zajął 6. miejsce. W niedzielę, w swoim ostatnim w karierze konkursie na Wielkiej Krokwi, chciał jeszcze raz stanąć na podium.

Warunki na skoczni były trudne. Padał gęsty śnieg. Zeskok robił się coraz bardziej miękki. Wiatr również nie ułatwiał sprawy. Zaraz po wyjściu z progu Małysz leciał nisko nad zeskokiem. Walczył o każdy metr. Doleciał w granicę 120. metra. Zaraz po lądowaniu odjechała mu jednak lewa narta. Nawet tak wielki mistrz nie był w stanie jej opanować.

Upadł na bok, zerwało mu gogle. Prawa narta się nie wypięła. Tysiące kibiców momentalnie ucichło. Przy Małyszu szybko pojawiły się służby medyczne. Mistrz wstał o własnych siłach. Narzekał jednak na ból kolana. Lekarze nie chcieli ryzykować. Małysz trafił na nosze i do szpitala.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Stękała o pracy w karczmie: Jeszcze pomogę. Po co mam z tego rezygnować?

Gdy jeden z najwybitniejszych skoczków przechodził badania, na Wielkiej Krokwi swój pierwszy moment chwały przeżywał Kamil Stoch. Wtedy 23-letni zawodnik prowadził już na półmetku. Stał przed życiową szansą. Nigdy wcześniej nie startował w finałowej serii jako lider. Do tego pogoda nie ułatwiała mu zadania.

Nadal mocno sypał śnieg, wiatr także nie sprzyjał. Do tego doszła presja, tysiące kibiców na skoczni i miliony przed telewizorami. Stoch dał jednak radę. Spokojnie odepchnął się od belki i ruszył. Poleciał, jak na warunki, bardzo daleko. Gdy wyświetliła się odległość 128,5 metra, nikt nie miał wątpliwości. Stoch wygrał pierwszy konkurs PŚ w swojej karierze i to przed własną publicznością. Upadł król, niech żyje król. Co za historia!

- Fantastyczna sprawa proszę państwa, jakby prezent dla kolegi z reprezentacji. Brawo Kamil! Pamiętam tego 12-latka, który przed konkursem Pucharu Świata skoczył na Wielkiej Krokwi 132 metry - krzyczał do mikrofonu na antenie TVP Włodzimierz Szaranowicz.

Sam Stoch był w euforii. Wtedy niewielu spodziewało się jednak, że to prawdziwe narodziny skoczka, który 10 lat później będzie jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w historii. Tylko w Zakopanem wygrał jeszcze cztery razy. Łącznie w PŚ, tak jak Małysz, triumfował w 39 konkursach. Trzykrotnie zwyciężył w Turnieju Czterech Skoczni. Zdobył trzy złote medale olimpijskie, dwa tytuły mistrza świata, jeden indywidualnie i jeden drużynowo.

Gdy już emocje na Wielkiej Krokwi opadły, ze szpitala napłynęły dobre wieści. Małyszowi nie stało się nic poważnego, poza stłuczonym kolanem. Szybko mógł jednak wrócić do skoków. Kilka tygodni później wystartował na mistrzostwach świata w Oslo, w których zdobył brąz na normalnej skoczni. To właśnie w Norwegii poinformował również o zakończeniu kariery. O następcę nie musiał się już martwić. Mógł spokojnie zejść ze sceny.

W niedzielę Kamil Stoch powalczy o swoje szóste indywidualne zwycięstwo w Zakopanem i ma na to duże szanse. Najpierw jednak trzykrotny mistrz olimpijski, wraz z kolegami, będzie chciał wygrać sobotnią drużynówkę. Początek zawodów na Wielkiej Krokwi o 16:15. Niedzielny konkurs indywidualny wystartuje o 16:00.

Czytaj także:
Zakopane z zaciągniętym hamulcem
Krótko i dosadnie. Piotr Żyła skomentował dyskwalifikację

Komentarze (1)
avatar
veliciraptor
16.01.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Odgrzewanie kotletów redakcjo? Mamy swoje i lepiej upieczone!