Miał umiejętności piłkarskie, ale został wybitnym skoczkiem. Zaprzeczył słynnej teorii. Droga Kamila Stocha na szczyt

Getty Images / Adam Pretty / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Getty Images / Adam Pretty / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Na pierwszy trening poszedł za namową pani Jadzi. W wieku 12 lat poleciał daleko na Wielkiej Krokwi. Piłkarzem nie został, ale kibicuje Liverpoolowi. Od wielu lat Kamil Stoch nas zachwyca, a w środę po raz trzeci w karierze wygrał TCS.

- Musiałem nauczyć się wytwarzać pustkę w głowie. Taką totalną. Było to dla mnie przeogromne wyzwanie. Nauczyć się doprowadzać do sytuacji, w której siadam na belkę i działam jak maszyna - mówił jeszcze przed sezonem Kamil Stoch w rozmowie z Pawłem Kapustą (więcej TUTAJ).

W turnieju oglądaliśmy właśnie takiego Stocha - zaprogramowanego na sukces, skaczącego daleko, pięknie stylowo i powtarzalnie. Poczuł szansę na trzeciego Złotego Orła w karierze i już jej nie zmarnował. Objął prowadzenie w Innsbrucku, a w Bischofshofen dopełnił formalności. Znów pokazał, że jest legendą tego sportu.

A wszystko zaczęło się w Zębie, w najwyżej położonej miejscowości w Polsce. To tam zaczął stawiać pierwsze kroki jako skoczek. Talent dostrzegła w nim Jadwiga Staszel, miejscowa nauczycielka i założycielka klubu LKS Ząb. Zobaczyła go na stoku i namówiła do treningów w klubie. - Zacząłem trenować dzięki pani Jadzi - powie później Stoch.

ZOBACZ WIDEO: Skoki. Ogromna siła psychiczna Polaków. "Obawiałem się, że wydarzenia z początku TCS ich zdeprymują"

Zamiast piłki nożnej skoki

Zanim zaczął skakać, świetnie radził sobie na nartach biegowych. Zwyciężył w gminnych zawodach. Imponował motoryką. Na tle innych dzieci wyróżniał się także na boisku piłkarskim. Był nawet w drużynie trampkarzy. Zagrał jednak tylko w jednym meczu.

- Bramki wtedy nie zdobył, ale widać było, że ma do tego smykałkę - mówił naszemu portalowi Marek Wójcik, nauczyciel wychowania fizycznego w podstawówce w Zębie.

Karierę piłkarską odradził mu Zbigniew Klimowski, pierwszy trener skokowy Stocha. Szkoleniowiec bał się poważnego urazu. Zamiast piłki zaszczepił w nim miłość do skoków narciarskich. To właśnie z nim późniejszy mistrz po raz pierwszy pojechał na Wielką Krokiew.

Skoczni w Zakopanem, mekki polskich skoków, Stoch nie przestraszył się. W wieku 12 lat, jako przedskoczek, huknął na niej 128 metrów. Wtedy, przed kamerami TVP, wypowiedział też słynne słowa: - Chcę pojechać na igrzyska olimpijskie i zdobyć złoty medal. Jeszcze nie teraz, ale za kilka lat.

Marzenie zrealizował, chociaż droga do tego była trudna i wyboista. W debiucie w Pucharze Świata, na Wielkiej Krokwi, zajął 49. miejsce. Jak już jednak zdobył pierwsze punkty, to od razu z przytupem - 7. pozycja we włoskim Pragelato. Później nie był jednak w stanie do końca potwierdzić swojego potencjału. Przegrywał z emocjami. Na treningach czy kwalifikacjach latał daleko, ale w konkursie, w stresie, skoki były gorsze.

Upadek mistrza i triumf następcy

Pracował, nie poddawał się i nagroda przyszła. W wieku 23 lat wygrał swój pierwszy konkurs PŚ. To była symboliczna chwila. Najpierw tysiące kibiców pod Wielką Krokwią zamarło, gdy upadł Małysz. Godzinę później na ustach wszystkich był Stoch. Poradził sobie ze śnieżycą, wiatrem i nerwami. Prowadził po pierwszej serii. W drugiej jeszcze dołożył rywalom i publika w Zakopanem oszalała.

To był przełom. Od tego momentu Stoch zaczął odnosić sukces za sukcesem. Wygrał Puchar Świata, mistrzostwo świata, a na igrzyskach olimpijskich w Soczi przeszedł samego siebie. Był jak Simon Ammann w Salt Lake City. Zdobył złoto zarówno na normalnej, jak i dużej skoczni. Przed pierwszym konkursem walczył z potężną migreną, ale w zawodach i tak był poza zasięgiem rywali.

Najpierw do sukcesów prowadził go Łukasz Kruczek. Później kolejny postęp zrobił u Stefana Horngachera i Michala Doleżala. To za ich kadencji znów został mistrzem olimpijskim, dwukrotnym wicemistrzem świata i aż trzy razy wygrał Turniej Czterech Skoczni. Kiedyś te zawody mu kompletnie nie wychodziły, za Austriaka i Czecha skacze w nich jak nakręcony.

Zadał kłam teorii

Kiedyś panowało przeświadczenie, że skoczek po ślubie skacze słabiej. Stoch zadał kłam tej teorii. W 2010 roku ożenił się z Ewą Bilan. Para poznała się w słoweńskiej Planicy. To tam skoczek oświadczył się przyszłej żonie.

Już jako mąż Stoch zaczął odnosić sukcesy. Po każdym z nich podkreśla, jak wiele zawdzięcza żonie. Małżeństwo tworzą już od ponad 10 lat. Na razie dzieci nie mają. Wspólnie prowadzą klub sportowy Eve-nement Zakopane oraz sklep internetowy kamiland.pl z odzieżą. Wybudowali się w Zębie, rodzinnej miejscowości Kamila Stocha. Ich dom góralski robi wielkie wrażenie.

Skoki to niejedyna pasja polskiego mistrza. Jest fanem futbolu. Kibicuje Liverpool FC. Od angielskiego zespołu dostał oficjalne gratulacje na Twitterze za złote medale olimpijskie i wygranie Pucharu Świata. Sam miał okazję być również na Anfield Road i z trybun dopingować swój ukochany klub. Kto wie, być może teraz również doczeka się gratulacji od aktualnych mistrzów Anglii?

Takowe Stoch na pewno już dostał od rodziców. Wiele im zawdzięcza. Tata, Bronisław Stoch, z zawodu psycholog umiejętnie kierował karierą syna. - Wzbudzał w nim motywację, kiedy coś nie wychodziło, albo przygaszał euforię, kiedy wydawałoby się, że sukces powinien dawać olbrzymią radość - podkreślał dla naszego portalu wójt gminy Poronin. - Pamiętam jak tata mówił, żeby raz wygrać, trzeba sto razy przegrać. Dziękuję mu za te słowa - mówił Stoch, gdy w 2013 roku został mistrzem świata.

Teraz od jego sukcesów może zakręcić się w głowie. A to nie koniec. Tylko w tym sezonie Kamil Stoch może jeszcze wygrać mistrzostwo świata, Raw Air i Puchar Świata.

Czytaj także:
Trener Norwegów zagrał va banque i przesadził!
Dawid Góra: Zwycięstwo Kamila Stocha jest zwycięstwem sportu

Źródło artykułu: