Trzeci w karierze triumf w Turnieju Czterech Skoczni to wielki sukces nie tylko Kamila Stocha, ale i Michala Doleżala. Trener naszej kadry nie jest tak doceniany przez kibiców jak jego poprzednik, a przecież osiąga znakomite wyniki.
W środę został pierwszym trenerem, który doprowadził do triumfu w Turnieju Czterech Skoczni aż dwóch polskich zawodników. Z kolei aż czterech z nich znalazło się w pierwszej "6" końcowej klasyfikacji TCS (ZOBACZ)!
Pod jego wodzą Biało-Czerwoni zdobyli też w tym sezonie brązowy medal mistrzostw świata w lotach, trzech z nich zajmuje miejsca w czołowej "5" klasyfikacji generalnej PŚ.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny
Choć wśród wielu kibiców wciąż panuje przekonanie, że zwycięstwa są zasługą wyłącznie skoczków, pracy Michala Doleżala w roli pierwszego trenera reprezentacji Polski nie da się nie docenić.
A Czech nie miał łatwego zadania. Przejął kadrę w 2019 roku po Stefanie Horngacherze, a niezwykle udana kadencja Austriaka (osiem medali igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata, triumf w TCS, Kryształowa Kula czy dwukrotny triumf w Pucharze Narodów) przyzwyczaiła kibiców do sukcesów. Porównań do poprzednika Doleżal nie mógł uniknąć.
Asystent Horngachera
Przypomnijmy, że Czech pracował już w polskiej kadrze za kadencji Horngachera, był jego asystentem. Nie miał jednak takiej pozycji jak choćby Grzegorz Sobczyk, towarzyszący Austriakowi w gnieździe trenerskim.
- Doleżał nie był asystentem z krwi i kości, nie podejmował decyzji, nie miał wielkiego wpływu na pierwszego trenera. Zajmował się przede wszystkim kombinezonami. Wdrażał się, powoli zbierał doświadczenie - tłumaczy Rafał Kot, ekspert TVP, były wieloletni fizjoterapeuta polskiej kadry.
Tymczasem już przed rokiem doprowadził Dawida Kubackiego do triumfu w TCS i czwartego miejsca w klasyfikacji PŚ, w tej samej Kamil Stoch był piąty. Doleżal miał też pecha, bo gdy forma jego zawodników rosła, końcówka sezonu PŚ została odwołana, a MŚ w lotach przeniesione na koniec ubiegłego roku. A wydaje się, że w pierwotnym terminie szanse na indywidualny medal nasi skoczkowie mieliby większe.
Gdy pracował jeszcze w roli asystenta, Doleżal miał znakomite relacje z polskimi skoczkami. I po przejęciu sterów nic się nie zmieniło. Potrafił dogadać się z zawodnikami, słychać, że dał im więcej swobody niż Horngacher, co wprowadziło trochę świeżego powietrza w kadrze.
Doleżal krytycznie podchodził do pierwszego sezonu w roli sternika kadry i nie bał się mówić, że liczy na więcej. Głośno zapowiadał, że chce skupić się nie tylko na najbardziej doświadczonych, ale też wprowadzić do ekipy nowe (lub trochę już zapomniane) twarze i zwiększyć rywalizację.
I już trzeba przyznać, że to mu się udało. W maju podjęto decyzję o połączeniu kadry A i kadry B. Dzięki temu młodszym zawodnikom łatwiej trafić do Pucharu Świata, co wytykano jego poprzednikowi.
- Za kadencji Stefana Horngachera kadra A była wręcz zamkniętą grupą i moim zdaniem był to jego jedyny błąd. Nie stosował rotacji, młodym bardzo ciężko było się do niej przebić, widać było u nich spore rozgoryczenie, że ich postępy nie są dostrzegane - przypomina Kot.
- Widać, że Doleżał uczy się na błędach poprzednika. Połączenie kadry A i kadry B w jedną całość było bardzo dobrą decyzją. Nie ma już sztucznego podziału, jest grupa 12 skoczków, ich rywalizacja na pewno podnosi poziom. Efekty widać gołym okiem - ocenia.
Bo w tym sezonie punktów PŚ nie zdobywają już tylko Stoch, Kubacki i Żyła. Dzięki wielkiej pracy trenera Macieja Maciusiaka, co podkreśla Kot, duży postęp zrobili Aleksander Zniszczoł, Klemens Murańka, Paweł Wąsek i przede wszystkim Andrzej Stękała.
Objawienie z karczmy
Zapomniany już przez wielu kibiców skoczek, który w ostatnich miesiącach musiał pracować jako kelner w jednej z zakopiańskich karczm, jest prawdziwym objawieniem obecnego sezonu. 25-latek już trzykrotnie zajmował miejsca w czołowej "10" PŚ, świetnie spisał się też na MŚ w lotach, gdzie indywidualnie był 10.
- W pierwszym sezonie Doleżala, na fali poprzednich sukcesów, kadra nadal szła do przodu. W tym sezonie trenerowi udało się połączyć dwie sprawy - najbardziej doświadczeni skoczkowie nie obniżyli poziomu, a wysokie miejsca zajmują też pozostali - mówi Rafał Kot.
Stękała zdobył w tym sezonie już 195 pkt, Murańka, Zniszczoł i Wąsek łącznie już prawie 200. Dzięki temu Biało-Czerwoni są w tym momencie liderami klasyfikacji Pucharu Narodów, co najlepiej pokazuje siłę reprezentacji.
Jest za co chwalić, jednak największa impreza tego sezonu wciąż przed Doleżalem. W lutym mistrzostwa świata w Oberstdorfie, gdzie Dawid Kubacki będzie bronił złota wywalczonego w Seefeld. Biało-Czerwoni na pewno będą chcieli też odbić sobie brak medalu w konkursie drużynowym sprzed dwóch lat.
Jeśli w Oberstdorfie będą medale, Czech wreszcie wyjdzie z cienia Horngachera i zbuduje pozycję wśród polskich kibiców.
Przygotowanie do MŚ to jedno, drugie to umiejętne wprowadzanie do kadry młodych skoczków. Doleżal nie może myśleć tylko o obecnym sezonie, ale też o przyszłości. Bo mający po 33 lata Kamil Stoch i Piotr Żyła wkrótce mogą zakończyć kariery i kadra musi być na to gotowa.
- Przed Doleżalem bardzo wymagające zadanie, sam jestem ciekaw, jak sobie poradzi. Czym innym jest bowiem praca z takimi skoczkami jak Stoch czy Żyła, którzy w pewnych sytuacjach już nawet mniej potrzebują szkoleniowca, bo sami wiedzą, co i jak poprawić. Z młodszymi zawodnikami trzeba postępować umiejętnie i ostrożnie, co jest ogromną sztuką - podsumowuje Kot.