Oczywiście, zachowajmy umiar. Żyła nie deklasował rywali, nie przeskakiwał skoczni, ale ustabilizował się na wysokim poziomie. Nie przeszkadzały mu warunki, przerwy w konkursach. Wchodził na belkę i odlatywał. Pięć konkursów, trzy na podium, ani jednego miejsca poza pierwszą "szóstką". Drugie miejsce w klasyfikacji Pucharu Świata, przed Kamilem Stochem, a to właściwie nie zdarzało się od czasu zakończenia kariery przez Adama Małysza. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze w grudniu poprawi swój najlepszy punktowy wynik z całego sezonu. Zdecydowanie, to życiowa forma Żyły.
Zwycięstwo w Oslo w 2013 roku było wyskokiem, tak jak fenomenalna druga próba z Lahti, która dała mu brązowy medal mistrzostw świata w 2017 roku. Takie popisy nie są już nadzwyczajnym wydarzeniem, w tym sezonie po prostu przeszły do porządku dziennego.
Żyła zdał sobie sprawę, że nie zostało mu wiele czasu. Obok nosa przeszedł mu medal olimpijski w drużynie, choć wcześniej był jej pewnym punktem i sięgał z kolegami po najważniejsze tytuły. Zawziął się, solidnie przepracował lato i przede wszystkim skupił się na zawodach. Jego wypowiedzi stały się wyważone, nie daje pożywki mediom ani zachowaniem po zawodach, ani ze względu na sprawy osobiste. To już nie "śmieszek" polskiej kadry, to zawodnik ścisłej czołówki.
- Lepiej późno niż wcale. Piotrek zawsze miał wielkie możliwości. Wiedzieliśmy, że potrafi wybić się z progu jak mało kto. Długo jednak nie mógł tego przenieść na skocznię - komentował Adam Małysz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
ZOBACZ WIDEO Andreas Goldberger docenił Piotra Żyłę. "Skacze na wysokim poziomie"
Wybuch formy tuż przed 32. urodzinami to rzadkość, tak ewidentna zwyżka formy po wielu latach kariery zdarzała się okazjonalnie.
Polaka można porównać do Wolfganga Loitzla, Austriaka, który po dekadzie w pucharowej karuzeli nagle zaczął odnosić wielkie sukcesy. Wcześniej był żelaznym członkiem zespołu, zgarnął pięć medali mistrzostw świata w drużynie, w tym cztery złote. Na pucharowe podium wspinał się od czasu do czasu. Objawił się w sezonie 2008/09, kiedy w wielkim stylu wygrał Turniej Czterech Skoczni. Niewiele zabrakło mu do wielkiego szlema - zwycięstw w czterech konkursach. Utrzymał formę jeszcze przez dwa miesiące, został mistrzem świata w Libercu, był trzeci w "generalce" Pucharu Świata. Wszystko w wieku 29 lat. Unikat.
Pokłady talentu długo trzymał w sobie Roar Ljoekelsoey. Mika Kojonkoski wydobył rezerwy z Norwega, uczynił go specjalistą od skoczni mamucich, medalistą igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Tuż przed 30. urodzinami otarł się o Kryształową Kulę, dwa razy został najlepszym lotnikiem na globie. Niewiele starszy od rodaka był Anders Bardal, gdy wygrywał końcową klasyfikację Pucharu Świata. Metryka zupełnie nie przeszkadzała też Robertowi Kranjcowi.
Na razie Żyle bliżej do Jana Matury. Czech eksplodował formą po latach przeciętnych występów, w wieku 33 lat nagle wygrał dwa konkursy Pucharu Świata w Sapporo. Jeszcze dwa razy stanął na podium, potem wrócił do środka stawki. Oby Polak nie zgasł równie szybko. Najważniejsze cele - Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata w Seefeld - dopiero przed nami.