- Najpierw wypiliśmy skrzynkę piwa w pokoju hotelowym, później poszliśmy w miasto. Odwiedziłem wszystkie puby, kawiarnie i restauracje w Kranjskiej Gorze. O świcie, kiedy wróciliśmy do hotelu, wyszedłem na balkon i patrząc na góry zapaliłem papierosa. Zrozumiałem, jakie zrobiłem głupstwo. Powiedziałem: Chłopaki, za chwilę będziemy startować na największej skoczni świata. Żałowaliśmy tej nocnej zabawy, ale - bez skandalu - nie można było się już wycofać z konkursu.
Ot, Janne Ahonen. Oryginał jakich mało.
Rekord świata na kacu
Przytoczony fragment pochodzi z biografii "Królewski Orzeł". Zazwyczaj powściągliwemu Finowi puściły hamulce i bez oporów opowiedział o jednym z najsłynniejszych skoków w historii.
W marcu 2005 roku, na zakończenie życiowego sezonu Ahonena, w Planicy trwał wyścig po rekord świata. Co rusz tablica pokazywała rezultat powyżej 230 m, Bjoern Einar Romoeren wyśrubował wynik do 239 m. Jako ostatni na belce usiadł dominator skoków. W tamtym okresie zgarnął wszystko. Puchar Świata, rekordowe 12 zwycięstw, mistrzostwo globu. Był maszyną. Wybijał się z progu, przecinał powietrze pod idealnym kątem i odlatywał. Po jego skokach - jak w najlepszych czasach Adama Małysza - za głowy łapali się trenerzy.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 88. Wstrząsające statystyki na K2. Janusz Gołąb: Boję się, że ta góra podzieli los Everestu
Wyszedł bardzo wysoko w górę, 200. metr zobaczył z niebotycznego pułapu. Przestraszył się odległości, skrócił lot, grzmotnął plecami i kaskiem o 240. metr zeskoku. Widownia zamarła, ale Fin nie cackał się z sobą, nie nalegał na pomoc, opuszczał obiekt z uniesionym kciukiem. Prawda wyszła na jaw dopiero po publikacji książki.
- Było mi niedobrze, bolało mnie całe ciało, miałem kłopoty z koncentracją. Po prostu byłem bardzo skacowany. Nie poszedłem na rozgrzewkę przed konkursem, bo strasznie zionęło ode mnie alkoholem. Nie chciałem spotkać się z trenerem Tommim Nikunenem, ponieważ od razu zrozumiałby, co się stało - tłumaczył.
- Kiedy podbiegł do mnie personel medyczny, odganiałem ich i starałem się uciec. Odmówiłem odwiezienia do szpitala. Oni myśleli, że to twarda fińska natura, a ja obawiałem się badania krwi, bo w niej na pewno był alkohol. Czułem się strasznie głupio - dodał.
A ponoć ustatkował się po wziętym rok wcześniej ślubie.
Człowiek renesansu
Anegdota o odlocie na morderczym kacu wraca przy prawie każdym tekście na jego temat. Tak jak "małyszowa" bułka z bananem czy anoreksja Svena Hannawalda. Łatka imprezowicza ciągnie się za Ahonenem, przyznawał, że nie wylewał za kołnierz, ale w przeciwieństwie do wielu rodaków (Harri Olli, Matti Nykanen) znał umiar. Alkohol odstawił - jak sam twierdzi - w 2013 roku, kiedy przeholował po konkursie Letniej Grand Prix w Einsiedeln i imprezie z Estończykiem Kaarelem Nurmsalu: - Obudziłem się następnego dnia i byłem w takim stanie, że postanowiłem odstawić alkohol na zawsze.
Fin był jednak profesjonalistą, sport traktował z wyrachowaniem. - To po prostu mój zawód, który chciałbym wykonywać jak najlepiej - komentował. Latem nie zaprzątał sobie głowy igelitem, poświęcał się rodzinie, nadzorował firmę sprzedającą motocykle, a w wolnym czasie wskakiwał do skutera wodnego albo szalał za kółkiem. Na swoim Kawasaki przekroczył prędkość o 115 km/h (przy dopuszczalnych 80!), brał udział w wyścigach Drag Racing. Siadał za kierownicą ultraszybkiego aluminiowego pojazdu o wielkiej mocy pod maską, wciskał gaz do dechy i wykręcał maksymalne osiągi na prostym odcinku. W 2004 roku został mistrzem Finlandii i Skandynawii. Po torze mknął 307 km/h, czyli jakieś 3 razy szybciej niż na progu. - Lato nie jest od skakania - argumentował.
Na szczycie spędził niemal 20 lat, starał się odciąć od sportu. Zaprojektował 340-metrowy apartament i sam go urządził. Odziedziczył talent po ojcu krawcu - projektował i szył ubrania, koledzy z kadry nieraz prosili go o przeróbki. Interesował się sztuką, z powodzeniem wziął się za pędzel i malował, najpierw wyłącznie do szuflady. Zaprojektował logo Turnieju Nordyckiego, ozdabiał maski i kaski skoczków.
Ponurak
Na zawsze pozostanie jednak "Człowiekiem maską". Unikał blasku fleszy, wydawał się introwertykiem, rzadko kiedy drgały mu kąciki ust. Przyjeżdżał, wygrywał i niewzruszony odbierał trofeum. Wybuchy spontaniczności? Nie ten adres. - Jesteśmy tu po to, by skakać, a nie żeby się uśmiechać - argumentował.
- Ludzie myślą, że jestem smutny... Nie, to pozory. Gdy skaczę, staram się być skoncentrowany. Gdy znajduję się poza skocznią, często się uśmiecham. W rozmowie z portalem skokinarciarskie.pl te słowa potwierdził jego kolega z kadry, Risto Jussilainen: - Jeśli oko kamery na chwilę zajęło się kimś innym, był zupełnie rozluźnionym, uśmiechniętym i radosnym człowiekiem. Kamienna twarz znikała.
Bodaj tyko raz, po zdobyciu złota MŚ 2005, w niekontrolowany sposób wyrzucił z siebie radość i na moment pozbył się twarzy odludka, choć okazji do świętowania miał w karierze co niemiara.
Nienasycony
Jako 16-letni mistrz świata juniorów wygrał w Engelbergu pucharowy konkurs. W 1993 r., kiedy większości z jego niedawnych rywali nie było na świecie. Przez 15 sezonów - do pierwszego zawieszenia kariery - nie wypadł z "piętnastki" klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Pięciokrotnie wygrał Turniej Czterech Skoczni, właściwie zawsze w nieszablonowy sposób. Jako pierwszy bez zwycięstwa w pojedynczym konkursie, ex aequo z Jakubem Jandą, w edycji z trzema obiektami (przeniesiono zawody z wietrznego Innsbrucka). Był o krok od wyrównania wyczynu Svena Hannawalda, przegrał dopiero w Bischofshofen. W sezonie 2004/05 lał rywali jak chciał, wcześniej tylko Adam Małysz wygrywał z równie wielką swobodą. Pobił m.in. fenomenalny rekord Polaka w Willingen. Wylądował poza granicą marzeń, urządzenia do pomiaru zwariowały, pierwotnie zmierzyły aż 155,5 m, potem wynik zredukowano o 3,5 metra.
Ma dwa indywidualne mistrzostwa świata, medale w lotach, z igrzysk w konkursach drużynowych, ale indywidualne olimpijskie występy pozostawiły ogromny niedosyt. To właśnie dlatego Ahonen tyle razy wracał ze sportowej emerytury.
Czwarty w Nagano, czwarty - za plecami Adama Małysza - w Salt Lake City. Na podium nie zmieścił się nawet, gdy panował w 2006 roku. Dwa lata później odszedł po raz pierwszy, skoki przestały go bawić, wtedy jeszcze wolał zrezygnować będąc na szczycie niż odcinać kupony. Przed igrzyskami w Vancouver spróbował jeszcze raz i... w Vancouver znowu był czwarty.
Uzależniony od skoków
W 2011 roku drugi raz rzucił narty w kąt, miał dość treningów, rygoru, słabych wyników. Na skocznie ponownie zaprowadziła go wizja igrzysk. W Soczi był daleko, generalnie po powrocie tylko dwa razy znalazł się w dziesiątce, przez ostatnie cztery sezony raczej dogorywał i zdobywał pojedyncze punkty. W Pjongczangu wystartował po raz siódmy i ustanowił rekord swojego kraju. Jako chorąży wprowadzał Finów na stadion olimpijski, zapowiadał, że wytrzyma jeszcze cztery lata i pojawi się w Pekinie razem z bardzo utalentowanym synem, Mico.
Słowa nie dotrzymał. Wielki sportowiec gasł z roku na rok, po klapie w Korei poprosił o czas do namysłu, a potem zrezygnował z członkostwa w kadrze narodowej. Trzy tygodnie przed nowym sezonem ogłosił rozstanie z zawodowym sportem. - Nigdy jednak nie przestanę skakać. Nadal będę czerpał z tego przyjemność, jeśli tylko będę miał na to ochotę. Mogę natomiast potwierdzić, że nie wystąpię już w żadnych zawodach - mówił. Zostawił po sobie m.in. fenomenalny rekord w liczbie miejsc na pucharowym podium (108).
Całą uwagę zamierza skupić na pracy z potomkiem. To teraz jego oczko w głowie. 17-latek jest nadzieją na odbudowę tamtejszych skoków, będących w agonii. Może za kilka lat nazwisko Ahonen znów zadomowi się w czołówce.
- Panu redaktorowi puscily hamulce
i bez oporow sklecil artykul,
nie przejmujac sie zbytnio stylem, w jakim t Czytaj całość