WP SportoweFakty: Spotykamy się w Innsbrucku czyli mieście, w którym mieszkał pan w latach 1999-2002, będąc piłkarzem Tirolu. Co pana tu sprowadza?
Radosław Gilewicz: We wtorek mieliśmy tu spotkanie wraz z dawnymi przyjaciółmi z Tirolu. Co ciekawe, pomysł zrodził się rok temu w Warszawie, kiedy na stadionie Legii Warszawa piliśmy kawę z dawnym kolegą z Tirolu Stanisławem Czerczesowem. Umówiliśmy się na spotkanie w Innsbrucku, zapraszając na nie również chłopaków z całej Europy - tych, którzy grali z nami w zespole. Rok temu przyjechało tu nas czternastu, w tym roku dwudziestu pięciu, a za rok liczę, że będzie nas ponad trzydziestu.
[b]
Pewnie rzadko zdarza się piłkarzom organizować podobne spotkania po tak wielu latach. Widać, że stanowiliście niezwykle zgraną ekipę. [/b]
- Powiedzieliśmy sobie, że to ewenement na skalę światową - po tylu latach skrzyknąć się w jednym terminie i przyjechać z różnych stron świata do miasta, w którym dawniej razem graliśmy w jednym klubie. Ale nikt nie żałował. Po spotkaniu odebrałem dużo smsów z podziękowaniami za zaproszenie. Wszyscy cieszyli się, że można było usiąść, porozmawiać, pośmiać się i powspominać różne historie. To był naprawdę fantastyczny wieczór.
W czasach, kiedy Pan był piłkarzem Tirolu, w Innsbrucku spektakularne zwycięstwo podczas Turnieju Czterech Skoczni odniósł Adam Małysz, który dwa dni później wygrał cały turniej. Jak wspomina pan tamte chwile?
- Całe trzy i pół roku w Innsbrucku były bardzo fajne i wspominam je z dużym sentymentem. Faktem jest, że akurat w tym czasie wybuchła "Małyszomania". Adam odnosił niesamowity sukces i pobił tu rekord skoczni. Ja akurat byłem w tym czasie w Polsce, a zanim wróciłem do Innsbrucka skoczkowie zdążyli się już przenieść do Bischofshofen. Cały czas się z nimi mijałem, nigdy nie oglądałem skoków narciarskich na żywo, ale cieszę się, że po kilkunastu latach wreszcie będę miał tę przyjemność.
Poziom zainteresowania skokami narciarskimi w Innsbrucku był i ciągle jest bardzo wysoki. Czuł się pan dumny, że to właśnie w tym mieście na dobre wybuchł talent Adama Małysza, co dało początek wieloletniej "Małyszomanii"?
- Absolutnie tak. Po sukcesie Adama Małysza wraz z Jerzym Brzęczkiem z dużą przyjemnością i podniesioną głową wchodziliśmy do szatni Tirolu. Mieliśmy lekką szyderę z austriackich piłkarzy. Byliśmy naprawdę dumni, że polski sportowiec odnosi w Europie takie zwycięstwa. Mam nadzieję, że teraz kolejny wielki sukces w Turnieju Czterech Skoczni osiągnie Kamil Stoch.
Minęło 16 lat, Adam Małysz od kilku lat już nie skacze, ale jako Polacy znów możemy być bardzo dumni z wyników naszych skoczków. Skoki poszły w ślady piłki nożnej i stały się w Polsce dyscypliną narodową. W jakim stopniu pan się nimi interesował?
- Do tej pory nie byłem aż takim kibicem, żeby jeździć na konkursy i oglądać je na żywo, ale obserwowałem je czasem w telewizji. To jednak zupełnie co innego. Cieszę się, że teraz wreszcie zobaczę konkurs skoków na własne oczy. Wybieram się też na konkurs do Zakopanego 20 stycznia. Mam nadzieję, że to nie koniec, że złapię bakcyla i będę pojawiał się na kolejnych konkursach. Nie tylko w Polsce, ale i za granicą.
To jeszcze kilka konkursów i telewizja Eurosport będzie mogła zrobić pana ekspertem nie tylko od piłki nożnej, ale i od skoków narciarskich.
- Nie sądzę. Nie znam się na tym, więc zostanę jednak przy piłce nożnej. Tak, czy inaczej jestem pełen podziwu dla skoczków narciarskich. Patrząc na wysokość skoczni i ich prędkość w powietrzu. Robi to ogromne wrażenie.
[b]Rozmawiał w Innsbrucku Michał Bugno
[/b]
Pełne transmisje z Turnieju Czterech Skoczni (kwalifikacje i konkursy) tylko w Eurosporcie 1. Najbliższa relacja (kwalifikacje w Bischofshofen) w czwartek o godzinie 14:00.
ZOBACZ WIDEO: Maciej Kot i Kamil Stoch odskoczą czołówce PŚ? Rafał Kot zabrał głos