- Brakuje nam obiektów do szkolenia podstawowego. A abecadła skoków uczy się przecież na niewielkich skoczniach, żeby w kolejnym kroku dzieci mogły przejść na większe. Mam nadzieję, że niedługo sytuacja ulegnie poprawie. Choćby w Wiśle mamy projekt budowy skoczni HS10, HS20 i HS40. Możliwe, że w 2013 roku uda się go zrealizować - stwierdził w niedawno przeprowadzonym wywiadzie dla portalu SprotoweFakty.pl Jan Szturc, pierwszy trener Adama Małysza.
Szkoleniowiec KS Wisła Ustronianka dodaje także, że mamy niewielu trenerów. Młodzi specjaliści w tej dziedzinie nie chcą pracować za niewielkie pieniądze, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że w klubach nie zarobią. Jak zaznacza wujek "Orła z Wisły" skoki narciarskie utrzymują się w Polsce na barkach pasjonatów. PZN ma natomiast inne cele szkoleniowe, skupia się na kadrze. Kluby muszą więc zdawać się na samorządy i sponsorów, a jak wiadomo znalezienie firmy, która byłaby gotowa wyłożyć odpowiednią sumę pieniędzy nie jest łatwe.
- Mamy 30-40 chętnych do trenowania w naszym klubie. Jednak, aby przyjąć kolejnych trzeba znaleźć pieniądze na ich szkolenie. Wszystkich nie możemy więc wziąć pod swoje skrzydła, a młodzi ludzie przychodzą do nas kompletnie nieprzygotowani do ćwiczeń. Na lekcjach wychowania fizycznego w szkołach nie zyskali nawet podstaw, które mogłyby pomóc z zaczęciu treningów z trochę wyższego poziomu. Wybieramy więc tylko najlepszych albo potomków byłych skoczków. Kierujemy się umiejętnościami i genami - informuje Józef Jarząbek, trener TS Wisła Zakopane.
Szkoleniowiec przyznaje również, że w Polsce nie istnieje coś takiego, jak system szkolenia. W klubach każdy trener prowadzi szkolenie tak, jak tylko potrafi najlepiej. Trenerzy nie posiadają konkretnych wytycznych.
- Od dwóch lat nie szkolimy młodzieży w ogóle. Pamiętam, jak jeszcze byłem prezesem UKS Regle Kościelisko. Przy braku odpowiednich środków na szkolenie, dzieci musiałem dowozić na treningi własnym samochodem. Oczywiście, mogli to robić rodzice, ale nie wszystkich na to stać. Ja jako trener dostawałem tam jakieś śmieszne pieniądze, więc trudno mi było z własnej kieszeni dofinansowywać konkretnych wychowanków. WKS natomiast jest wspomagany przez Tatrzański Związek Narciarski i prywatnych sponsorów. Bez tego mogłoby być krucho. Warto zaznaczyć, że każde stanowisko w WKS-ie jest społeczne, więc za swoją pracę nie przyjmujemy wynagrodzenia - podkreśla w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl Edward Przybyła, trener WKS Zakopane i międzynarodowy sędzia narciarski.
Co z tą kiepską sytuacją u podstaw polskich skoków narciarskich robi PZN? - Generalnie rzecz biorąc, nasze działania idą w tym kierunku, żeby szkolić trenerów i instruktorów. Jeśli natomiast chodzi o szerszy problem, o którym rozmawiamy, sięga on w podstaw systemowych polskiego sportu. Na to nie mamy wpływu. Sportem lokalnym zajmują się samorządy i one go także finansują. Tak jest we wszystkich klubach, oczywiście oprócz tych specjalizujących się w grach zespołowych. Trenerzy na najniższym etapie szkolenia zarabiają po 500, 800, góra 1000 zł. Robią to dorywczo, głównie z pasji. Niestety, starszych trenerów ubywa, a młodzi nie przychodzą, bo chcą ustawić się w życiu, a w skokach takiej stabilizacji nie znajdą. Do tego, nasze społeczeństwo nie jest na tyle zamożne, żeby rodzice dopłacali na pierwszym etapie szkolenia za rozwój sportowy dzieci np. w kierunku skoków narciarskich. To jest problem ogólnopolski - zaznacza w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Apoloniusz Tajner, prezes PZN-u.
Jak podkreśla były trener polskiej kadry skoczków, problem jest m.in. także z kombinacją norweską. Trenerzy po zajęciach z podopiecznymi pędzą do swojej pracy i zajmują się innymi obowiązkami. Dlatego też ta dyscyplina sportu w Polsce kuleje - nie ma ludzi, którzy mogliby się tym zajmować na pełnym etacie.
W takim razie, co zrobić, aby sytuacja się polepszyła, aby za kilka lat nie zabrakło nam skoczków? Przecież część zawodników wychowanych na sukcesach Adama Małysza występuje w Pucharze Świata właśnie teraz.
- Wszystko zależy od uwarunkowań prawnych. Ponadto, potrzebne jest większe finansowanie ze strony samorządów. Naszym zadaniem jest dbanie o wyczynowców. Działamy także w kierunku programów młodzieżowych, ale to też nie jest przecież sport na najniższym szczeblu drabinki, o którym rozmawiamy - kończy Apoloniusz Tajner.
Wygląda na to, że sprawa rozbija się więc o lokalną politykę. Do tej dostęp jest jednak problemowy. Trudno orzec czy sprawa ma szansę na pozytywny finał. Jeśli jednak nic się nie zmieni, przyszłość przed polskimi skokami nie może się rysować w jasnych barwach. Pozostaje więc cieszyć się z tego, co mamy teraz, bo być może za kilkanaście lat 5. miejsce Polaka w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata może się okazać pobożnym życzeniem kibiców.