Polacy w czwartkowym konkursie drużynowym na mistrzostwach świata w Trondheim zajęli 6. miejsce. Zanotowali tym samym najgorszy wynik w tej konkurencji od 20 lat (więcej TUTAJ). Już od początku Biało-Czerwonym szło pod górkę. W pierwszej grupie Aleksander Zniszczoł skoczył bowiem jedynie 116 metrów, co przekładało się na 8. lokatę.
Słowa 30-latka po konkursie nie powinny więc dziwić. - Powiem tylko tyle o tym pierwszym skoku: zabrakło mi jaj - stwierdził wprost w rozmowie z Interią. - Nie chciałem popełnić błędu w tym pierwszym skoku. Zwłaszcza po dobrym skoku w serii próbnej. Wiedziałem, że dobrze skaczę, ale ten skok był zbytnio kontrolowany i pokazałem 50 procent tego, co potrafię - kontynuował.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak przyszedł do poprawczaka. Straszne, jak zareagował jeden z chłopców
W poprzedzającej walkę o medale serii próbnej faktycznie Zniszczoł zaprezentował się znacznie lepiej. Skoczył bowiem 134 metry. Również w drugiej próbie konkursowej nie udało my się jednak zbliżyć do tego rezultatu (124.5 m).
- Wystarczy pomyśleć, co czułem po tym skoku i jakie rzucałem słowa. To, co się stało, to jest tylko i wyłącznie moja wina - podsumował nasz zawodnik. Zniszczoł nie krył, że gdyby skoczył "normalnie i z energią", pozycja wyjściowa dla jego kolegów byłaby zupełnie inna.
Mistrzami świata zostali Słoweńcy, którzy po emocjonującej walce wyprzedzili Austrię i Norwegię. Polska drużyna straciła do podium aż 106,9 pkt. Biało-Czerwoni, zajmując 6. miejsce, przerwali serię z ostatnich edycji mistrzostw świata, które zawsze kończyli w najlepszej "piątce". Warto przypomnieć, że w 2017 roku w Lahti zostali mistrzami globu.
Skoki narciarskie w Trondheim - oglądaj na żywo w TVN w Pilocie WP (link sponsorowany)
Napisałem, że Zniszczoł powiedział tak pewnie dlatego gdyż stwierdzili, że kombinezon w rozporku nie przylega do ciała.
Tak przypuszczam.