Pod koniec 2024 roku Polski Związek Narciarski zatrudnił Aleksandra Stoeckla na stanowisku dyrektora skoków narciarskich i kombinacji norweskiej. PZN miał nadzieję, że tak doświadczony szkoleniowiec pozwoli zbudować polską potęgę. Tak się jednak nie stało, bo Austriak zrezygnował z pełnionej funkcji.
Stało się tak po słowach Adama Małysza w wywiadzie dla TVP Sport. Prezes PZN otwarcie przyznał, że spodziewał się innego zaangażowania ze strony dyrektora. Stoeckl zareagował na te słowa rezygnacją z zajmowanej posady, co zaskoczyło Małysza.
51-latek, mimo że formalnie pracował dla PZN, nadal mieszkał w Norwegii i prowadził tam działalność w branży budowlanej. "Stoeckl został kierownikiem deweloperskiej firmy w norweskim Mass Handling (NOMAS) w październiku ubiegłego roku" - informowała gazeta "Drammens Tidende".
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak przyszedł do poprawczaka. Straszne, jak zareagował jeden z chłopców
Stoeckl tłumaczył, że jego praca w Polsce była możliwa dzięki częstym lotom między Oslo a Krakowem. - W Polsce jestem tylko przez kilka dni raz na dwa czy trzy tygodnie - wyjaśniał. Mimo to jego obecność w Polsce była niewystarczająca, co budziło niezadowolenie wśród trenerów.
Rafał Kot opowiedział o tym w rozmowie z Polsatem Sport. Polski działacz przyznał, że Stoeckl nie zachował się w pełni w porządku, decydując się na drugą pracę.
- Oczywiście, podjęcie pracy w Norwegii przez Stoeckla nie do końca było fair. My jednak nie będziemy go absolutnie ciągać po sądach. Myślę, że prezes Adam Małysz nie zdecyduje się na żadne kroki prawne. A to z tego względu, że podpisując z nami umowę, Stoeckl zapowiedział, że będzie się angażował w dodatkowe zajęcia i może to podciągnąć właśnie pod pracę, którą wykonuje dla tej firmy z branży budowlanej - powiedział Kot.