Polacy wciąż czekają na pierwsze w tym sezonie podium konkursu Pucharu Świata. W medal na mistrzostwach świata w Trondheim w wykonaniu naszych skoczków wierzą już tylko najwięksi optymiści. Takie wnioski nasuwają się po rywalizacji w Lake Placid.
Wprawdzie obecność wszystkich Biało-Czerwonych w drugiej serii niedzielnej rywalizacji cieszy, ale końcowe lokaty nie wywołują zbytniego entuzjazmu. Przez lata skoczkowie rozpieszczali kibiców znakomitą postawą, co roku walcząc o najwyższe cele.
Bieżący sezon dobitnie pokazuje, że te czasy minęły. Nikt nie mówi, że bezpowrotnie, ale należy uczciwie przyznać, że jakikolwiek krążek przywieziony do kraju z MŚ w Norwegii byłby sensacją.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak przyszedł do poprawczaka. Straszne, jak zareagował jeden z chłopców
- W niedzielę dopadła mnie nostalgia. Przypomniało mi się, jak stosunkowo niedawno kilku Biało-Czerwonych biło się o podium jednego konkursu, ostatecznie kończąc rywalizację w pierwszej dziesiątce. Byliśmy potęgą, lecz trochę się od tej pory pozmieniało. Musimy sobie uczciwie powiedzieć, że jak na panujące warunki, niedzielny konkurs był dobry w naszym wykonaniu i daje powody do zadowolenia - mówi WP SportoweFakty członek zarządu Polskiego Związku Narciarskiego Rafał Kot.
Działacz zaskakuje i wciąż nie traci wiary
Od ostatniego podium PŚ w wykonaniu naszego reprezentanta minęły 322 dni. Wtedy Aleksander Zniszczoł zajął trzecie miejsce w konkursie lotów w Planicy. Mimo tego nasz rozmówca wierzy w sukces w Trondheim.
- Nie wycofuję się ze swoich słów (więcej -> TUTAJ), że możemy zawalczyć tam chociaż o jeden medal. Widzę światełko w tunelu. W niedzielę coś drgnęło. Cieszmy się tym, co mamy, trzeba się tego nauczyć. Wszyscy Polacy awansowali do drugiej serii. Wreszcie bardzo dobrą drugą próbę oddał Piotr Żyła. Możemy mówić także o przełamaniu Jakuba Wolnego i kolejnym niezłym występie Pawła Wąska. Na przykładzie Niemców widać, że cały czas jesteśmy świadkami jakichś przetasowań. Jeszcze możemy namieszać - uważa były fizjoterapeuta reprezentacji.
Na początku tygodnia Kot sugerował, że należy podjąć radykalne kroki i nie zabierać niektórych reprezentantów do Lake Placid. Ostatecznie Thomas Thurnbichler postąpił inaczej. Czy podjął właściwą decyzję?
- Na pewno w przypadku Pawła Wąska czy na przykład Kuby Wolnego. Z drugiej strony Dawid skacze stabilnie, ale próżno szukać w jego postawie błysku. Piotrek też przełamał się dopiero w końcówce - zastanawia się Kot.
Nadchodzi wielka próba. Trener podoła wyzwaniu?
Do mistrzostw świata w Trondheim pozostały niespełna trzy tygodnie. Po weekendzie PŚ w Sapporo Thurnbichler będzie musiał zdecydować, kto zostanie w kraju i obejrzy wielką imprezę w telewizji.
Tymczasem chętnych jest zdecydowanie więcej niż miejsc. - Maciek Kot wygrał Puchar Kontynentalny w Kranju. Niezręcznie mi chwalić własnego syna w przestrzeni medialnej, ale na to zasłużył. W takiej formie byłby jednym z lepszych Polaków w Trondheim. Na powołanie liczy na pewno również Kamil Stoch i wszyscy, którzy stawili się w Lake Placid. Nie zazdroszczę Thomasowi. Ostateczna decyzja będzie bardzo trudna do podjęcia - zapewnia Rafał Kot.
- Szczególnie trudno postanowić coś sensownego w przypadku Maćka. Tydzień po Sapporo będzie Puchar Kontynentalny, a on rywalizuje o kwotę krajową. Wyobraźmy sobie, że pojedzie na wielką imprezę, ostatecznie słabo wypadnie w treningach i nie znajdzie się w gronie czterech najlepszych skoczków. Mistrzostwa świata z głowy, zero szans na powrót do Pucharu Świata. Tymczasem w Pucharze Kontynentalnym mógłby wywalczyć sobie gwarancję startów w cyklu do końca sezonu - dodaje ekspert.
Jeszcze stanie się wzorem?
Od początku sezonu w środowisku słychać wiele krytycznych głosów na temat Thurnbichlera. Nieudane wybory mogłyby spotęgować kolejne takie opinie.
- Nie wątpię, że Thomas podejmie właściwą decyzję. Czeka go swoista próba, na którą jest, moim zdaniem, gotowy. Nie rozumiem głosów malkontentów. Zawsze kończy się tak samo. Kiedyś Hannu Lepistoe wdrożył treningi z płotkami, wszyscy łapali się za głowy, mówiąc "co ten dziadek robi". Potem Heinz Kuttin zwiększył obciążenia na siłowni, kładąc nacisk na trening nóg, kolejna fala krytyki. Morał jest taki, że później każdy podpatrywał rozwiązania z jednego i drugiego warsztatu, a potem włączał do własnych metod. Z Thurnbichlerem za jakiś czas może być identycznie. Nasze polskie piekiełko takie już jest. I niestety to dotyczy także osób, które wiele wiedzą o dyscyplinie - podsumowuje Rafał Kot.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty