Ruczynów - mała wioska w świętokrzyskim. Na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym od innych wsi w okolicy. Pole, łąka, łany zboża, las, droga. Jakieś uprawy co kawałek. W krajobrazie krówka, konik. Płasko. Można tu uprawiać wszystko i wszystko zbudować.
Ale żeby tu - czyli, bądźmy szczerzy, nigdzie - zbudować skocznię narciarską, to trzeba być albo szaleńcem, albo wizjonerem. Mateusz Seremak jest jednym i drugim zarazem. Ma błysk w oku i charyzmę wyczuwaną na pierwszy rzut oka. To on odpowiada za to całe zamieszanie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Piękny gol piłkarki FC Barcelony. Co za uderzenie!
Kilka lat temu był z żoną i synami na wycieczce kamperem do Planicy. Z wyjazdu wrócili z szalonym pomysłem, żeby zbudować skocznię narciarską… u siebie, w przydomowym ogródku. Mateusz Seremak to nie jest ktoś, kogo trzeba na dobry pomysł długo namawiać. Aż strach pomyśleć co by to było, gdyby tamta, rodzinna wycieczka odbyła się nie do Planicy tylko np. do Paryża. Ani chybi w Ruczynowie już stałaby mała Wieża Eiffla.
Seremak, domowym sposobem, obok domu zbudował skocznię. Dzięki temu Ruczynów (wioska, w której mieszka 160 osób), ma teraz więcej skoczni niż… Warszawa. Tę ostatnią skocznię w stolicy, na Mokotowie (jak mawiają: "obok domu Jaruzelskiego"), najpierw - lata temu - obcięto w połowie, a później rozebrano do szczętu. Pewnie dlatego chłopaki i dziewczyny z Warszawy przyjeżdżają poskakać do ogródka Seremaka. I nie tylko z Warszawy. Z całej Polski. Z Jarocina, Lubartowa, Otwocka, Warszawy, Trójmiasta, Zakopanego, Poznania, Krakowa i wielu innych miejscowości.
W tegorocznych 5. Skokach Amatorów o Puchar inSJders Ruczynów wystartowało ponad 80-cioro skoczków. Skaczą młodzi (od kilkulatków) i starzy (najstarszy uczestnik w poprzedniej edycji miał 90 lat!); wysocy i niscy; grubi i chudzi - egalitaryzm sportowy w praktyce, w czystym wydaniu.
Różni ich wszystko: poziom umiejętności, stroje, dobór sprzętu (większość uczestników konkursu startuje na nartach "zjazdówkach" i w normalnych, ciężkich butach narciarskich. Był kiedyś nawet skoczek, który wystartował na… biegówkach). Łączy ich jedno - wszyscy są jedną, wielką rodziną ludzi z pozytywną "zajawką" do skoków.
Świadczą o tym choćby bardzo oryginalne nazwy klubów zawodników. Są m.in. klub "Skocz po marzenia" albo "Stowarzyszenie miłośników bułki z bananem" (od słynnej diety Adama Małysza). Są też tacy, którzy w formularzu zgłoszeniowym wpisują: "skoczek bezpartyjny".
Kompletni nuworysze mogą liczyć na wsparcie starszych, bardziej doświadczonych kolegów. A startują w Ruczynowie zawodnicy, którzy mają za sobą starty m.in. w Pucharze Kontynentalnym, a nawet w Pucharze Świata (Maciej Maciusiak). Najlepsi skaczą tu po 8 metrów. Nowy rekord skoczni w sobotę ustanowił Dawid Kaszuba. Wynikiem 8.25 m wygrał tegoroczne zawody. Ale w całej tej zabawie nie o rekordy chodzi. Ważne jest, że młodzi miłośnicy tej dyscypliny, mogą "dotknąć" skoków tak namacalnie, z bliska, realnie. Nie poprzez ekran telewizora. Spróbować może każdy. I każdy ma prawo do zepsucia skoku czy upadku po lądowaniu. Nikt z tego nie robi problemu, dominuje pozytywne nastawienie. W ogródku Seremaka czuć pozytywną wibrację.
Skocznia i turniej skoków w Ruczynowie to projekt rodzinny. W konkursie startuje sam senior Mateusz Seremak, jego żona Joanna i dwóch synów Miłosz i Kacper. Turniej jest memoriałem im. Leszka Seremaka, ojca pana Mateusza. - Skoki są czymś fantastycznym. To, co się czuje, kiedy człowiek jest w powietrzu jest nie do opisania słowami - mówi Kacper Seremak, który swoją pasję realizuje już poza domowym ogródkiem, w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku.
– W zamierzeniu miała to być mała, prywatna skocznia, dla synów. Myśmy nie planowali, że kiedyś będą tu tak poważne zawody. Dowiedział się o naszej skoczni Artur Bała z inSJders, który ma prywatne archiwum różnych skoczni z całego świata chyba. I chciał zrobić zdjęcia u nas. Jak zrobił i puścił to w eter, to nagle mąż udzielił chyba kilkunastu wywiadów. Zaczęło być głośno o Ruczynów Arenie i zrodził się pomysł zawodów. Zaczynaliśmy w pandemii, nic się wtedy nie odbywało, więc może stąd tak duże zainteresowanie? – mówi Joanna Seremak. W sobotę odbyła się już piąta edycja zawodów. Jak przystało na konkurs zorganizowany zupełnie nigdzie, na tzw. plastronach z numerami startowymi skoczków widnieje oryginalny – jak na konkurs skoków – obrazek: las, pola, zboża, krzaczki z truskawkami. – No taki jest Ruczynów właśnie - mówi z uśmiechem Mateusz Seremak.
Widać, że konkurs stał się dumą okolicy. Są miejscowe władze, w organizacji pomagają strażacy z OSP w Ruczynowie, a panie miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich zadbały o ofertę gastronomiczną. - Pierożki takie dobre jak w tamtym roku? - zagaduje jedna z kupujących. - No pewnie! Albo jeszcze lepsze! - zachęca pani z Koła Gospodyń. Potrawy rzeczywiście smaczne. I niedrogie. Od grochówki, poprzez bigos, aż po szeroką ofertę ciast.
Impreza jest robiona w formule non profit. Skromne wpisowe i wpłaty od sponsorów są przeznaczane na koszty organizacji imprezy. Nie dałoby się więc zrobić tego konkursu bez pasjonatów, którzy tu pomagają.
Jak można wytłumaczyć fenomen amatorskich skoków w Ruczynowie? - pytam Michała Chmielewskiego, dziennikarza TVP Sport (patron imprezy) i współorganizatora konkursu.
- Żeby zrozumieć fenomen Ruczynowa trzeba zrozumieć fenomen skoków narciarskich w Polsce. Po "małyszomanii" wybuchło w kraju wielkie zainteresowanie skokami, a my mamy w Polsce raptem 25 obiektów do uprawiania tej dyscypliny. I nagle zaczęły powstawać rożne małe, amatorskie skocznie. Powstało ich aż ćwierć tysiąca, ale ci ludzie nie mieli, gdzie rywalizować, nie było zawodów. Więc konkurs w Ruczynowie był strzałem w dziesiątkę. Ważne jest też to, że tu każdy jest dla każdego, przyjeżdża zawodniczka z dużej krokwi i zupełny amator i oni są u nas na równych prawach. Nikt nie zadziera nosa, wszyscy sobie pomagamy, wszyscy są mile widziani - opowiada Chmielewski.
Sam rok temu konkurował tutaj z… własnym ojcem Pawłem Chmielewskim, który w tym roku otrzymał tytuł najstarszego uczestnika konkursu. - W Ruczynowie nagrody dostają nawet ci, którzy zajmują… ostatnie miejsce. Bo każdy kto ma odwagę skoczyć z tej skoczni zasługuje na uznanie - mówi Mikołaj Szuszkiewicz, spiker zawodów od pierwszej edycji ruczynowskiego konkursu.
W tym roku pogoda w Ruczynowie dała się we znaki fanom skoków. Od rana trwał nieznośny upał, ale gdy tylko zelżał z nieba polała się woda. Deszcz przerwał na blisko godzinę pierwszą serię zawodów, ale organizatorzy świetnie sobie poradzili z opóźnieniem. Skocznia posiada nawet oświetlenie, można startować po zmroku. Zawody niby amatorskie, a organizacja profesjonalna. Brawo!
Jeśli w skokach narciarskich w ogóle istnieje takie pozytywne pojęcie jak "powrót do korzeni", to konkurs w Ruczynowie jest właśnie tym przypadkiem. Udało się zrobić świetną zabawę bez komercji, a jednocześnie zachować entuzjazm i świeżość, jaką mają nowe, oddolne projekty. Ci ludzie kochają skoki i kochają ludzi. Naprawdę warto tu przyjeżdżać.