Po tym skoku wszyscy byli w szoku. Wcale nie z powodu bardzo dobrej próby Aleksandra Zniszczoła. Polak w pierwszej serii w Willingen poleciał na 146 metrów. Skoczek od kilku tygodni znajdował się w dobrej formie i można było się po nim spodziewać walki o czołową dziesiątkę.
Wszyscy mogli przecierać oczy ze zdumienia, gdy zobaczyli wyniki z wiatromierzy. Polak miał odjęte zaledwie 12,8 punktu, co oznaczało niemal najgorsze warunki w całej stawce. Większość zawodników miała odejmowane między 20, a 30 "oczek".
Te odczyty nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Widać było, że Polak w dolnej części skoczni złapał bardzo dobre noszenie, które pozwoliło mu daleko odlecieć. Jak to możliwe, że wiatromierze pokazały tak niski wynik?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można im pozazdrościć. Bajeczny urlop dziennikarki i piłkarza
Wpływa na to fakt, że system nie jest idealny. Na skoczni mamy zaledwie kilka czujników. Do tego do bonifikaty liczy się też to, co wydarzy się do ok. 3 sekund po skoku. Zniszczoł już spokojnie sobie odjeżdżał, a wtedy czujniki mogły wyłapać wiatr w plecy, który nie miał najmniejszego wpływu na skok Polaka. Do tego czasem boczny podmuch może być klasyfikowany jako ten w plecy bądź pod narty, co też wiele nie ma wspólnego z rzeczywistością.
Inni nie mieli już takiego szczęścia przy przelicznikach. Polak prowadził po pierwszej serii i to z potężną przewagę. Nad drugim Ryoyu Kobayashim miał 12,4 punktu przewagi, a nad czwartym Mariusem Lindvikiem prawie 20 "oczek". Podium na koniec zawodów wydawało się niemal pewne.
Trzeba podkreślić, że i tak przy "normalnym" odczycie parametrów Zniszczoł prawdopodobnie znajdowałby się na podium, a może nawet by prowadził. Jednak na pewno nie z taką przewagą, jaką miał.
W drugiej serii los jednak zabrał to, co dał w pierwszej serii. Polak miał słabsze warunki, do tego nie najlepiej wylądował. Osiągnął zaledwie 130,5 metra i ostatecznie zajął ósme miejsce. Wygrał Andreas Wellinger.
Czytaj więcej:
Katastrofa Polaków. Tak źle nie było już dawno