Musiało dojść do jednego z największych skandali w historii skoków narciarskich, by FIS przejrzał na oczy. Wcześniej działacze Światowej Federacji Narciarskiej sprawiali wrażenie ślepych i głuchych na kolejne kontrowersje w sprzętach skoczków, a sztaby najbogatszych ekip robiły, co chciały.
Od wielu sezonów sieć obiegały zdjęcia obszernych kombinezonów. Często wydawało się "na oko" - zbyt obszernych. A mimo to, o dziwo najmocniejsi nie byli jednak dyskwalifikowani. To rozochociło drużyny do kolejnych kombinacji aż Norwegowie przekroczyli jakiekolwiek granice przyzwoitości.
Obawiałem się, że nawet oszustwo Norwegów, którzy w kombinezony wszywali sznurki usztywniające ich strój, nie zmieni fundamentalnie polityki FIS. Spodziewałem się, że skończy się tylko na dyskwalifikacji Norwegów po sobotnich zawodach i federacja "przeczeka" temat.
FIS po raz pierwszy od lat porządnie uderzył pięścią w stół i kończy się samowolka w skokach narciarskich. Dziennikarze norweskiego NRK jako pierwsi przedstawili plan, który śmiało można nazwać rewolucją. Od czwartkowego konkursu w Oslo do końca sezonu skoczkowie mają korzystać tylko z jednego, już wcześniej zaczipowanego kombinezonu. Strój będzie przechowywany przez FIS i wydawany skoczkom 30 minut przed zawodami (szczegóły TUTAJ).
Pomysł? Rewelacja. Dlaczego jednak musiało dojść do takiej kompromitacji dyscypliny, by został dopiero wprowadzony? Przecież to wręcz banalne rozwiązanie, które znacznie ogranicza pole do manipulacji. Taki przepis w skokach powinien już funkcjonować od lat, a wówczas najprawdopodobniej nie rozmawialibyśmy o takiej aferze.
To jednak nie koniec sprawy. Wciąż do rozwiązania pozostaje kilka kwestii. Przede wszystkim śledczy z FIS powinni dokładnie sprawdzić, w jakich kombinezonach Norwegowie, zwłaszcza Lindvik i Forfang, skakali we wcześniejszych konkursach mistrzostw świata. Dzięki oczipowaniu strojów można to zrobić bez większego problemu. Sprawdzenie tego jest zatem obowiązkiem, a jeśli okaże się, że Lindvik czy Forfang skakali w zmodyfikowanych strojach także w innych konkursach, ich wyniki natychmiast powinny zostać anulowane. Żadnej taryfy ulgowej.
Nie powinno być jej także w przypadku kolejnych startów Lindvika i Forfanga. Na razie Norwegowie ogłosili, że obaj wystartują w kolejnych konkursach Pucharu Świata, w tym już w czwartek w Oslo. Jeśli FIS nie zareaguje i sam nie wykluczy Norwegów ze startu, to będzie to kolejny skandal. W jakiej innej dyscyplinie zawodnik, który dopuścił się oszustwa, może kilka dni później znów startować z rywalami?! W żadnej. Jeśli skoki narciarskie na to pozwolą, będzie to ośmieszenie dyscypliny.
Nawet jeśli uwierzymy w wyjaśnienia Forfanga i Lindvika, że nie wiedzieli o manipulacji w ich kombinezonach, to nic nie zmienia. Założyli je, rywalizowali w nich i muszą ponieść tego konsekwencje. I te konsekwencje nie mogą skończyć się na tym, że zostali zdyskwalifikowani z tylko jednego konkursu mistrzostw świata.
Kara dla nich powinna być surowa tak jak dla członków sztabu szkoleniowego. Zawieszenie przynajmniej do końca tego sezonu to minimum. Mieliśmy przecież do czynienia z dopingiem technologicznym. I tutaj zgadzam się - co czyniłem w tym sezonie niezwykle rzadko - z trenerem Thurnbichlerem. Doping technologiczny nie różni się niczym od tego farmaceutycznego i należy go w sporcie piętnować i to z całą stanowczością.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty